środa, 17 kwietnia 2013

Tylko ty masz wystarczająco dużo mocy, by zmienić swój świat.

Usiadłam na futrynie okna Dziedzińca Głównego obok mojego chłopaka - Josha Wrighta. Pocałowałam go lekko w policzek na co on nie zareagował. Spojrzałam na zegarek. Za 3 minuty zaczynam szlaban u Severusa Snape'a. 
-Ja idę na szlaban. - powiedziałam z czułością i pocałowałam Josha w usta. Nadal nic. Smutna ruszyłam ku lochom. Równo o 15 otworzyłam ciężkie wrota. Usiadłam w ławce. Byłam sama. Chwilę później do sali wpadł Fred Weasley, czyli uczeń ostatniego roku w Hogwarcie. Usiadł obok mnie. Snape'a nie było. Spojrzałam na rudzielca. 
- Za co siedzisz? - spytał zdziwiony Weasley lustrując mnie od stóp do głowy. Uśmiechnął się szeroko. 
- Rozwaliłam mu kociołek. - mruknęłam, a mój głos rozniósł się głuchym echem po pokoju. 
- Gratuluję - powiedział rudy szczerze. - A ja zmieszałem Felix Felicis z Amorencjum. Wyszedł wywar żywej śmierci, który wcześniej zamienia człowieka w testrela. Nieźle. - opowiadał rudzielec radośnie. Zaśmiałam się, ale przypomniałam sobie coś.
- Fajnie, ale ja widzę testrele. - powiedziałam smutnym tonem. Uśmiech zszedł z jego twarzy. Złapał mnie lekko za dłoń.
- Przepraszam, nie wiedziałem. - mruknął cicho on. - Kogo śmierć widziałaś? - spytał Fred szeptem. 
- Moich rodziców. Ojciec był właścicielem Czarnej Różdżki. Matka... Matka była potężną czarownicą. Zabił ich Voldemort. - uśmiechnęłam się krzywo i spojrzałam na rudzielca przeszklonymi oczami. W tej chwili wszedł Severus. 
- No, no, no. Widzę, że nasi kochani sabotażyści są. - powiedział głośno Snape swoim chropowatym głosem - Panna Black i pan Weasley. Jak miło. Weasley kociołki mają błyszczeć. Black eliksiry również. Oddajcie różdżki. Za 3 godziny wracam i ma być czysto. - Severus zaserwował nam niemiłą porcję żółci i wyszedł. Wstałam ciężko i podeszłam do cholernie zakurzonej szafki. Wzięłam szmatę z biurka i wiaderko wody z ziemi. Zaczęłam wyciągać wszystkie eliksiry i ścierać z nich grubą warstwę kurzu. Rudy zajął się zdrapywaniem osadu z kociołków. Po wyciągnięciu większości buteleczek usiadłam na ławce. Fred usiadł obok.
- Ostatnio widziałem jak ten Puchon uderzył cię w twarz. To nie jest dobry chłopak dla ciebie. - wyszeptał cicho Weasley. Z moich oczu popłynęły łzy. - Ale proszę, nie płacz. - powiedział Gryffon czule i spojrzał na mnie.
- Prze... Przepraszam. - mruknęłam cicho i odwróciłam wzrok ku zielonej buteleczce z fioletowym płynem podpisanej Parkesem. Do końca kary nie rozmawiałam z Fredem, choć nie raz rudy się odzywał. Po 3 godzinach buteleczki i kociołki aż lśniły. Przyszedł Snape. Rozglądnął się.
- Może być. Jesteście wolni. - powiedział profesor wyniosłym tonem. Mruknęłam ciche pożegnanie i ruszyłam ku wieży Gryffindora. Po drodze usłyszałam głos Josha. Mówił jakiejś dziewczynie, że ją kocha. Spojrzałam na nią. To była Audrey Corner, moja przyjaciółka i uczennica domu Orła. Josh mnie zauważył. Zaczęłam płakać i biec. 
- To nie tak jak myślisz. - krzyczał Puchon biegnąc za mną ku mojej wieży. W ostatniej chwili dopadłam obrazu i powiedziałam szybko hasło. W pokoju wspólnym był tłok, więc nikt nie zwracał na mnie uwagi. Pobiegłam do swojego dormitorium, które dzieliłam z Hermioną. Nie było jej. Pewnie siedziała gdzieś z Ronem. Rzuciłam się z płaczem na łóżko. Zaczęłam nienawidzić cały świat. Dlaczego on mnie zdradził? Łaziło mi po głowie. Wreszcie zauważyłam, że jest wieczór. Zaczęło mi być zimno, więc jedynym rozwiązaniem był kominek. Zeszłam powoli i po cichu na dół. Nikogo nie było. Usiadłam przy kominku w pokoju wspólnym. Zaczęłam myśleć o Joshu. Otarłam policzki z łez. Jak on mógł coś takiego zrobić. Spojrzałam w ogień. Małe płomyczki skakały na boki. Usłyszałam ciche kroki. Nie obchodziło mnie kto to był. Nie raczyłam nawet spojrzeć w tył. Po chwili na drugim siedzeniu usiadł rudowłosy Fred. Spojrzał na mnie, ale ja nadal patrzyłam w ogień. 
-Co się stało ? - zagadnął cicho Fred i dotknął mojej dłoni ułożonej na kolanie. Po moim policzku poleciała samotna łza. Nie chciałam o tym mówić. - Mi możesz powiedzieć. - wyszeptał rudowłosy kolega. Spojrzałam mu w brązowe oczy. Zaprzeczyłam ruchem głowy. - Proszę - wyszeptał Weasley.
-Josh ... - urwałam i zaczęłam cicho płakać. Młodszy z bliźniaków wstał i mnie przytulił. Na początku mi to pasowało, ale gdy zrozumiałam co robię odepchnęłam go lekko na co on przylgnął do mnie mocniej. Spojrzałam mu z dołu w oczy. Puścił mnie, a ja usiadłam na fotelu, a przynajmniej chciałam, bo Fred złapał mnie lekko za nadgarstek i pociągnął do siebie. Tym sposobem siedziałam mu na kolanach. Wstałam. - Przepraszam. - mruknęłam cicho pod nosem i poszłam do dormitorium. Zasnęłam dosyć szybko jak na swój stan. Przed snem rozmyślałam o dziwnym zachowaniu rudego przyjaciela. Kilka chwil później byłam w Krainie Snów. Śniło mi się, iż jestem na wielkiej pustej polanie. Trzymam czarną różdżkę w ręku. Rozejrzałam się i spostrzegłam, że jestem na środku pola bitwy o Hogwart. Ale w tej wersji nikt nie ginął, nikt z moich przyjaciół. Byłam jakby duchem. Zielone promienie przechodziły przeze mnie nic mi nie robiąc. Podbiegł do mnie mały chłopczyk z fioletowymi włosami. Pociągnął mnie za rękę ku jakiemuś drzewu, którego nie zauważyłam.
- Kim jesteś?  - spytałam bardziej siebie niż jego. 
- Nie ważne kim jestem. Ważne jest to po co ty tu jesteś. - powiedział chłopiec, a ja przykucnęłam by jego twarz była na wysokości mojej. - Tylko ty masz wystarczająco dużo mocy, by zmienić swój świat. Musisz dostrzec dyskretne sygnały, które posyłają ci bliscy. - wymamrotał chłopczyk. Nie wiedziałam co o tym myśleć. Chwilę po tym obudziłam się zlana potem i trochę przestraszona. Obok mnie spała Hermiona. Obróciła się na drugi bok i znów zasnęła. Rozważałam słowa chłopca, przy czym nie mogłam skupić się na śnie. Nim się obejrzałam była godzina 7:30. Śniadanie już pewnie na nas czekało. Wstałam leniwie i ubrałam się w czarne spodnie, białą koszulkę i niebieską bluzę oraz niebieskie trampki. Związałam długie, proste i brązowe włosy w wysokiego kucyka i zarzuciłam na siebie szatę. Gdy wyszłam z dormitorium spostrzegłam to, że nikogo już nie było. Ruszyłam ku Wielkiej Sali. Zobaczyłam jedno wolne miejsce. No tak, oczywiście obok Freda. Westchnęłam ciężko i usiadłam obok rudego.
- Cześć. - mruknęłam z grzeczności i wykrzywiłam twarz w geście uśmiechu. Bliźniak odwrócił się do mnie i również się uśmiechnął. Tyle tylko, że on szczerze. Położyłam obie dłonie na stole. Weasley położył swoją rękę na mojej. Nie reagowałam, bo mi to nie przeszkadzało. Po prostu czułam się bezpieczniej. Po krótkim wprowadzeniu na stole pojawiły się smakołyki. Rudy nie chętnie wziął prawą ręką chleb. Ja nic nie jadłam. Nie mogłam. Byłam zbyt roztrzęsiona. Po chwili za mną pojawił się wysoki blondyn ubrany w szate z naszytym borsukiem. Stuknął mnie lekko w ramie. Odwróciłam się powoli. Przełknęłam głośno ślinę.
- Możemy pogadać? - spytał Josh i już podnosił moje ramie do góry. Fred obrócił się i spojrzał na Puchona mocno zniesmaczony.
- Zostaw ją. - mruknął cicho rudy. Puchon nic sobie z tego nie robił i mimo moich starań zdołał mnie podnieść do góry. - Nie wyraziłem się jasno. - ton Weasleya zmienił się w rozeźlony, ale nadal bardzo cichy.
- Coś mówiłeś? - spytał obojętnie Puchon i trzymał mnie mocno za ramie. Teraz Fred złapał mnie za dłoń. 
- Załatwmy to jak mężczyźni. - powiedział Gryffon i wstał. Chwała Bogu, że nikt się na nas nie gapił, bo większość już się zbierała na lekcje więc było trochę zamieszania. - Ja, ty, miotły i złoty znicz. Kto pierwszy złapie piłeczkę ten zdobędzie Carmen. - przysunęłam się lekko w stronę Freda. 
- Jeśli chcesz! Ale wiedz, że polegniesz. - powiedział Josh i odszedł zostawiając mnie ogłupiałą i złego Gryffona. Usiadłam na ławce i schowałam twarz w dłonie. Weasley usiadł obok mnie i pogłaskał po plecach.
- Po co ty to wszystko robisz? - spytałam smutnym i zapłakanym tonem. Spojrzałam mu w oczy i dojrzałam w nich smutek. Przybliżyłam się do rudego, a on objął mnie ramieniem. Znów poczułam się bezpieczna. Uśmiechnęłam się lekko. Z moich oczu znów poleciały łzy. Zadzwonił dzwon więc wstałam i bez pożegnania pobiegłam na błonie na Opiekę nad Magicznymi Stworzeniami. Lekcje z Hagridem bardzo mi się podobały. Po krótkim wstępie pokazał nam swój powód do dumy, czyli hipogryfa Hardzodzioba. Na moje nieszczęście to ja musiałam się z nim przywitać. Ukłoniłam się nisko i czekałam na reakcję. On odkłonił mi się, a ja powoli się do niego przybliżałam. Co było wręcz zadziwiające to zwierze także podchodziło do mnie. Po kilku chwilach zostałam pochwalona przez Hagrida, który pomógł mi wejść na hipogryfa. Zaraz po tym zaczęłam lecieć. W tym momencie myślałam tylko o locie i o szczęściu. Łzy na tę jedną krótką chwilę znikły. Nie było Josha, nie było Freda. Byłam ja, Hardzodziob i wiatr, który omiatał moją głowę i bawił się moimi włosami. Zaczęłam się śmiać, a hipogryf poleciał dalej niż zwykle. Byłam mu za to cholernie wdzięczna. Gdy dolecieliśmy do ziemi wróciły smutek i żal. Lekcja dobiegała końca. Trochę szczęśliwa zaczęłam iść ku szkole. Miałam teraz eliksiry. Za tym przedmiotem nie przepadałam. Zaczęłam iść ku lochom. W momencie stanięcia pod klasą poczułam czyjś oddech za sobą. Odwróciłam się powoli. Najpierw spostrzegłam brązowe oczy, a potem rudą czuprynę. Uśmiechnęłam się mimowolnie. Przede mną stał Fred Weasley. Dotknął mojej ręki, a ja zacisnęłam palce na jego dłoni. Wywołało to u niego uśmiech.
- Po co się postawiłeś Joshowi? - spytałam cicho i usiadłam na futrynie okna w przeciwległej ścianie. Rudy usiadł obok mnie i odwrócił wzrok.
- Zobaczysz, gdy przyjdziesz na dziedziniec główny po 20. - uśmiechnął się tajemniczo i odszedł na swoje lekcje. Po chwili zadzwonił dzwon, a drzwi do sali się otworzyły. Zza nich dało się zauważyć mężczyznę z czarnymi, tłustymi włosami. Wskazał ręką, abyśmy weszli. Usiadłam wraz z Ronem, ponieważ Harry był w Skrzydle Szpitalnym. Niezbyt mnie to obchodziło, bo zaczęłam czytać tekst w podręczniku wyznaczony przez naszego kochanego Snapa. Robiłam wszystko zgodnie z instrukcją i w miare mi się to udawało. Na końcu kazał nam wlać trochę eliksiru do buteleczki. Zakorkowałam ją i podpisałam swoim imieniem. Położyłam buteleczkę na biurku profesora i znów usiadłam na swoim miejscu. Ron uśmiechnął się do mnie. Odwzajemniłam jego uśmiech i spakowałam książki, gdyż zadzwonił dzwon. Wyszłam z sali. Teraz miałam Obronę Przed Czarną Magią z Remusem Lupinem. Poszłam pod wyznaczoną salę i czekałam na dzwon, który zabrzmiał zaskakująco szybko. Weszliśmy. Dziś lekcja o boginach. Lupin uczył nas: Riddikulus, czyli dosyć łatwego zaklęcia. Potem wiedza praktyczna. Ustawiłam się w długiej kolejce czekając na swą kolej. Niektórzy wyobrażali sobie węże, smoki, syreny itp. Nadeszła chwila prawdy. Pomyślałam o czymś najgorszym dla mnie. Wąż Parvati zmienił się w czarną postać w pelerynie tego samego koloru z srebrną kosą w ręku. U jej stóp leżeli pozabijani przyjaciele. Kilkoro z nich znajdowało się przy mnie.
- Riddikulus - krzyknęłam lecz nie zauważyłam żadnych skutków. Śmierć powoli zbliżała się do mnie. - Riddikulus - wrzasnęłam. Nadal nic. Padłam z płaczem na kolana. Lupin przepędził bogina i pomógł mi wstać. Pytał czy nic mi nie jest. Coś jednak było. Wśród tych trupów ujrzałam Rona, Freda, Georga, Hermionę, Lunę, Tonks, Nevilla. Taka głupia wizja. Wszyscy, których widziałam spojrzeli na mnie z przerażeniem. Pozbierałam rzeczy i wyszłam z klasy. Reszta lekcji minęła bardzo szybko i nim się obejrzałam już siedziałam na ławce między Fredem, a Nevillem na obiedzie. Rudy złapał mnie za rękę i trzymał ją pod stołem. Uśmiechałam się lekko do niego. Po chwili poczułam czyjąś dłoń na ramieniu. Odwróciłam się powoli i zobaczyłam żółty kołnierz przy szacie.
- Dzisiaj o 18. - powiedział Josh i odszedł. Fred nawet nie raczył się odwrócić. Spojrzałam na Weasleya smutnymi oczami. On tylko się uśmiechnął i wstał. Ruszył w stronę pokoju Gryffonów. Ja również to uczyniłam. Chyba jako jedni z nielicznych opuściliśmy Wielką Salę. Gdy Gruba Dama wpuściła nas do pokoju zauważyłam, iż świeci on pustkami. Fred przyciągnął mnie do siebie. Przytuliłam się do niego. On również to uczynił i staliśmy tak chwilę. Po czym podniosłam wzrok, w którym widać było kilka łez. Rudy próbował się zbliżyć. Ja go odepchnęłam. 
- Przygotuj się na walkę. - powiedziałam słabym głosem i ruszyłam ku wyświechtanemu fotelowi, gdzie po chwili usiadłam. Weasley usiadł na fotelu obok. Spojrzałam na kominek. Mimo wczesnej pory w kominku widniał ogień. Uśmiechnęłam się do tańczących ogników. Rudzielec złapał mnie za rękę. - Po co ty to robisz? - spytałam i odwróciłam ku niemu wzrok. 
- Zobaczysz - wymruczał cicho i uśmiechnął się tajemniczo. Przypomniałam sobie bogina. 
- Tylko proszę ... J-ja... To z-znaczy ... Wygraj. - powiedziałam szybko i zarumieniłam się lekko. Fred uśmiechnął się pod nosem i wstał. Pocałował mnie w policzek i ruszył ku męskiemu dormitorium. A ja siedziałam tam jak głupia. Byłam oniemiała zaistniałą sytuacją. Weasley był moim przyjacielem. Niczym więcej, przynajmniej to próbowałam sobie wmówić, gdyż przez ostatni rok w Hogwarcie wyprzystojniał i spoważniał. Ale wtedy byłam z Puchonem. Po policzku spłynęła samotna łza. Zdradził mnie z moją przyjaciółką. To nie było Fair. Zranił mnie. Westchnęłam ciężko i poszłam odrobić zadania na jutrzejsze zajęcia. Zajęło mi to czas do godziny wpół do 18. Ruszyłam ciężkim krokiem ku boisku. Po krótkim marszu zasiadłam na trybunach i zobaczyłam rudawą czuprynę na ziemi. Uśmiechnęłam się do siebie i rozejrzałam się. Po chwili zjawił się Puchon. Ktoś rzucił znicza i zaczęli za nim gonić. Josh był szybszy. Fred lepiej latał. Walka była wyrównana dopóki dopóty Puchon nie zepchnął Weasleya z miotły, po czym złapał złotego znicza. Czym prędzej chciałam być na dole więc zbiegłam na skręcenie karku na dół boiska. Zobaczyłam tam nieprzytomnego rudzielca. Obok mnie wylądował Josh. Spojrzał na Gryffona z pogardą, a ja zaczęłam płakać.
- Nie płacz. Nad nim nie warto. - powiedział Josh i ścisnął moje ramię. Szybko zrzuciłam jego rękę z ramienia i pobiegłam do rudego. - Zostaw go. - powiedział głosem nie znoszącym sprzeciwu. 
- Nie. - szepnęłam i pogłaskałam Weasleya po twarzy. Puchon próbował mnie odciągnąć. - ZOSTAW MNIE.- krzyknęłam głośno. Wright w pierwszej chwili zaniemówił, a ja korzystając z okazji wzięłam rudzielca na ramiona i zaczęłam go taszczyć ku Skrzydłu Szpitalnemu. Chwilę potem Fred znowu leżał na ziemi, a ja zostałam siłą zmuszona do całowania Wrighta. Odepchnęłam go od siebie. 
- Carmen, przecież ty mnie kochasz. - powiedział pogardliwie Puchon. Spojrzałam na niego z odrazą i znów wzięłam Gryffona na ramiona.
- Kiedyś to może i tak, ale nie teraz. - wysyczałam zła przez zęby. Byłam blisko szkoły. Filch zauważył, że kogoś niosę i pomógł mi go targać. Pani Pomfrey powiedziała, że za godzinę się obudzi. Ze spokojem siedziałam przy jego łóżku i trzymałam go za rękę. Do Skrzydła wszedł Josh.
- Czyli teraz kochasz Freda? - spytał rozwścieczony i w tym momencie dostałam ręką w twarz. Z oczu popłynęły mi łzy, policzek pulsował, ale nie krzyczałam. Nic nie powiedziałam. Siedziałam i patrzyłam na rudzielca. On tak słodko spał. Uśmiechnęłam się lekko mimo cholernego bólu. - Odpowiedz ty zdziro. - dostałam z pięści w plecy. Wkurzyłam się i wstałam patrząc mu w oczy.
- J-ja... Ch-chyba tak. - powiedziałam cicho i spuściłam głowę w dół.
- Czyli tak? - krzyknął Puchon i chwycił mnie mocno za ramiona po czym mocno mną potrząsnął.
- Tak! - krzyknęłam - Kocham Freda. On mnie nie bije. On... on nie jest tobą. - upadłam na kolana i zaczęłam płakać. Wreszcie zrozumiałam co czuję do rudego. Ale czemu w ten sposób. Weszła pani Pomfrey i kazała Joshowi się wynosić ze Skrzydła. Podeszła do mnie i pomogła mi wstać. Posmarowała pieczące miejsce jakimś kremem i podała chusteczki.
- Opowiedz mi co się właściwie stało. - powiedziała spokojnym tonem pielęgniarka.
- By-byłam z Joshem do-dosyć długo. Na początku był świetny. Nie bi-bił mnie. Koch-kochałam go. - z moich oczu popłynęła kolejna porcja łez. - Ale potem się zmienił. Zaczął się nade mną znę-znęcać. Potem zobaczyłam jak całuje się z moją przy-przyjaciółką i go rzuciłam. Wtedy pojawił się Fre-Fred. Teraz przeze mnie leży... - wybuchłam płaczem. Nie wiedziałam co robię. Podeszłam do rudego i wyszeptałam mu na ucho: Kocham cię. Pani Pomfrey wyszła z sali i zostawiła mnie i Gryffona samych. Weasley zaczął się budzić. Spojrzał na mnie i coś wymruczał pod nosem. Zaprzeczyłam lekkim ruchem głowy. Miało to oznaczać, by nic nie mówił. Zamilkł, a ręką pogładził mój policzek. Przysunęłam się trochę do niego. Uśmiechnęłam się.
- Też cię kocham. - powiedział cicho, a z moich oczu poleciały łzy szczęścia. Fred szybko starł je ręką i usiadł. Przeniosłam się na miejsce obok niego. Wtuliłam się w jego czarną kamizelkę z naszywką Gryffindoru. Rudy pocałował czubek mojej głowy. Uniosłam wzrok wyżej. Jego oczy zalśniły brązowym blaskiem. Pocałował mnie lekko w usta. Tego momentu nie zapomnę do końca życia. Gdy odsunął się ode mnie uśmiechnęłam się szeroko, bo wreszcie zrozumiałam przesłanie snu. Fred zawsze był obok, a dopiero teraz go zauważyłam. Na sale weszła pani Pomfrey więc musiałam usiąść na krześle, by Weasley został zbadany. Po badaniu wyszło, że wszystko jest ok, więc poszliśmy za ręce do pokoju Gryffindoru. Weszliśmy do pokoju wspólnego. Nikt nie zwracał na nas zbytniej uwagi. Choć kilka dziewczyn spojrzało na mnie wrogo. Fotele były już zajęte. Kanapy też. Połowa podłogi również. Skierowałam swe kroki ku pustemu kątowi. Usiadłam tam i wtuliłam się radosna w rudzielca. On zaś pogłaskał mnie po włosach i trzymał za rękę. Wreszcie byłam szczęśliwa. To szczęście nie trwało za długo, bo zostało przerwane przez ... no właśnie, przez kogo? Była to niewielka blondynka i wystawiała do mnie swą chudziutką rączkę z jakimś listem. Podziękowałam i otworzyłam pergamin. Widniały na nim koślawo napisane litery składające się w napis:" Jeszcze z nim nie skończyłem. J. W." Podarłam pergamin i wrzuciłam do kominka. Rudy uśmiechnął się do mnie tajemniczo. Wstał i poszedł do męskiego dormitorium. Nie miałam pojęcia co kombinuje. Po chwili wrócił jakby nigdy nic. Wyciągnął rękę w moją stronę. Z uśmiechem złapałam jego dłoń. Wstałam i poszłam za nim. Wyszliśmy z pokoju Gryffonów. Fred wyciągnął z kieszeni złożony dosyć niedbale materiał. Poznałam w tym zawiniątku pelerynę-niewidkę. Spojrzałam na niego pytająco. On tylko zaczął iść ku błoniom. Śmiałam się cicho w ciągu podróży. Gdy stanęliśmy pod wielkim dębem on objął mnie i narzucił na nas pelerynę-niewidkę. Usiedliśmy pod drzewem. Rudzielec złapał moją dłoń. Uśmiechnęłam się do niego. Chwilę potem pod drzewem pojawił się Puchon z moją przyjaciółką. Spojrzałam na niego bez uczuć. Żadnej łzy. Teraz liczy się tylko Weasley. Josh zaczął całować dziewczynę siłą. Nie wytrzymałam i uniosłam różdżkę mrucząc pod nosem : Drętwota. Dziewczyna stała oniemiała. Wyszłam spod peleryny. 
- Ja... Ja cię przepraszam. - wyjęczała Audrey. Uśmiechnęłam się.
- On mnie już nie obchodzi. - powiedziałam poważnym tonem i zerwałam z rudego pelerynę. - Teraz tylko Fred się liczy. - złapałam Weasleya za rękę. On przyciągnął mnie do siebie i mocno przytulił. Audrey odeszła z ulgą w stronę Hogwartu. Pomachałam jej wesoło ciągle wtulając się w Gryffona. Uśmiechnęłam się. Po chwili odsunęłam się od niego i podeszłam do Josha. Klękłam przy nim. Zbliżyłam usta do jego ucha.
- To nie było fair. - wysyczałam przez zęby. - Teraz patrz. - szepnęłam i wstałam. Podeszłam do rudego i złapałam go za krawat. Chwilę potem pocałowałam go lekko. Poczułam na ustach, że rudzielec się uśmiecha. Odsunęłam się od niego i złapałam Freda za rękę. Poszliśmy w stronę szkoły. 
- Dziękuję - mruknęłam wesoło w stronę Weasleya. On tylko się uśmiechnął i runął sztywny na ziemię. Odwróciłam się gwałtownie. Zobaczyłam Puchona z uniesioną różdżką. Spojrzałam w stronę rudzielca przerażona. Klękłam przy nim. Po chwili zostałam pociągnięta za włosy. Josh odciągnął mnie od Freda. Wyszarpałam się szybko i przywaliłam mu mocno ręką w policzek.
- Co ty sobie myślisz dupku? - wrzasnęłam i przywaliłam mu mocno w twarz. Z jego nosa pociekła krew. Znów klękłam przy Gryffonie. On zaczął się budzić. Zobaczyłam jego brązowe oczy. Fred uśmiechnął się do mnie. Ułożyłam go na ziemi i wstałam. Byłam pełna nienawiści. Podeszłam do Josha. - Co ty do cholery jasnej robisz? - krzyknęłam i wyciągnęłam różdżkę.
- Nadal cię kocham. - on również krzyknął. Nie obchodziło mnie to.
- To po co się nade mną znęcałeś? - wrzasnęłam. Zauważyłam, że Weasley usiadł. Podeszłam do niego i pomogłam mu wstać. Puchon milczał. Machnęłam niedbale ręką i ujęłam dłoń Freda. Znów poczułam się bezpieczna. Poszliśmy powoli w stronę szkoły.
- Wiesz ... Ten pocałunek ... - zaczerwienił się Weasley. Uśmiechnęłam się do niego i stanęłam. Spojrzałam mu w oczy.
- Tak? - powiedziałam przeczesując ręką jego krótkie, rudawe włosy. Weasley zbliżył swoją twarz do mojej i pocałował mnie w czoło. Zaśmiałam się cicho. Siadłam na futrynie okna na dziedzińcu głównym. 
- Jak poznałaś Josha? - wymruczał pod nosem Gryffon. Posmutniałam diametralnie. Przyciągnęłam kolana do klatki piersiowej. Rudy złapał mnie za dłoń. - Jeśli nie chcesz to nie odpowiadaj. 
- To było pierwszego dnia w tym roku. - westchnęłam głęboko. - Miałam kilka minut do odjazdu. Chyba za bardzo się spieszyłam. Wjechałam w ścianę. - uśmiechnęłam się, a z moich oczu spłynęło kilka łez. - Wright akurat stał za mną. - zamknęłam oczy - Pomógł mi to ogarnąć. Po tym incydencie spotykaliśmy się coraz częściej. Na początku było fajnie, ładnie i uroczo, ale potem... - zaczęłam płakać. Rudzielec wstał i objął mnie ramieniem. Wtuliłam się w niego. Po chwili usłyszałam klaskanie. Otarłam łzy rękawem i rozejrzałam się wokół. Ujrzałam innego Puchona. Kumpel Josha. Prawdopodobnie Drake. Przewróciłam oczami i wstałam z futryny. 
- Czego chcesz śmieciu? - spytałam dosyć głośno. 
- Mmm ... Jaka drapieżna. Mówiłaś już koledze o związku z Joshem? - powiedział pogardliwie Drake zbliżając się do nas powoli. Fred złapał mnie lekko za rękę. - To przez ciebie mój przyjaciel siedzi w pokoju i wyklina cały świat. - te słowa skierował do Weasleya. Zbliżył się na odległość 2 metrów. Spojrzałam na niego z pogardą.
- Wysłał cię na przeszpiegi? - prychnęłam obojętnym tonem. Drake zaczął się śmiać. Wzruszyłam ramionami i zaczęłam iść w przeciwną stronę. 
- Kazał ci przekazać, że czeka na 5 piętrze ... tam gdzie zawsze. - znów skwitowałam krzyk wzruszeniem ramion i pociągnęłam za sobą rudego.
- Sobie poczeka. - powiedziałam i już szłam w górę schodami. Po moim policzku spłynęła łza. Otarłam ją rękawem. Szłam za rękę z rudym. Po chwili on stanął. Wyciągnął pelerynę. Uśmiechnęłam się do niego. Zarzucił ją na nas i poszliśmy ku wieży Gryffonów. Powiedziałam cicho hasło i weszłam niezauważona do pokoju wspólnego. Niewiele osób tam było. Fotele wolne. Powoli więc zasiadłam na jednym z nich i ściągnęłam z siebie pelerynę. Zamknęłam oczy i oparłam się. Zaczęłam wdychać upajającą woń żywicznego drewna. Poczułam ciepłą dłoń na swojej ręce. Zaśmiałam się cicho i ujęłam tę dłoń.
- Idziesz na 5 piętro? - usłyszałam cichy głos Weasleya. Zaprzeczyłam lekko głową. - Bo wydaje mi się, że to coś ważnego. - mruknął trochę od niechcenia. Wzruszyłam ramionami i wstałam. Złapałam go za rękę i narzuciłam na nas pelerynę. Wyszłam z pokoju wspólnego śmiejąc się cicho z Freda. Zaczęłam iść po schodach ku 5 piętru. Gdy już tam byłam rozglądnęłam się bezszelestnie. Zauważyłam Wrighta wpatrzonego w okno. Podeszłam do niego. Weasley dotrzymywał mi kroku. Zauważyłam na twarzy Puchona ślady płaczu. Zdziwiłam się. On nigdy nie płacze. Spojrzałam na rudego. On kiwnął głową i zdjął ze mnie pelerynę nim zdążyłam zaprzeczyć albo powiedzieć, że nie chcę.
- Cześć - powiedziałam złym tonem i spojrzałam w stronę Freda. Puchon obrócił się i próbował mnie przytulić. Stanowczo go odepchnęłam. - Czego chcesz? - spytałam próbując odsunąć się od niego jak najdalej.
- Powiedzieć przepraszam i spytać czy wrócisz do mnie? - stałam oniemiała. Ale znałam odpowiedź.
- Przepraszam nic tu nie zmieni! - powiedziałam poważnym tonem. Usłyszałam poruszający się materiał. Złapałam to miejsce jak najszybciej. Było to dosyć łatwe, bo spod peleryny wystawały czubki czarnych trampek. Teraz zdałam sobie sprawę z jakim wielkoludem ja się zadaję. Ja się cudem nie potykam w pelerynie, a jemu wystają czubki butów. O holender. Spojrzałam w dół. Fred chyba też, bo po chwili trampki zniknęły. Odwróciłam wzrok ku Joshowi, który patrzył na błonie. 
- Czy pomiędzy tobą, a Fredem coś jest? - spytał lekko zażenowany. Uśmiechnęłam się pod nosem. 
- Kocham go. - mruknęłam cicho. Poczułam na mojej dłoni ciepło ręki pod peleryną.
- Dlaczego? - Josh odwrócił się twarzą do mnie, a ja gwałtownie puściłam dłoń Weasleya. 
- Bo... Bo on jest kochany, opiekuńczy, nie bije mnie, czuję się przy nim bezpiecznie i ... to jest Weasley. - zaśmiałam się na ostatnie słowa. To trochę zagłuszyło rudego spod peleryny. Puchon rozglądnął się niespokojny. Wzruszyłam ramionami - Jeśli to wszystko to żegnam! - machnęłam ręką i ruszyłam do przodu. Wright polazł za mną. Złapał mnie za rękę. Odwróciłam się ostrożnie zasłaniając się ręką. Nic mi nie zrobił tylko spojrzał mi w oczy. Fred się schylił i wyszeptał mi do ucha informację, że będzie czekał za rogiem. Przymrużyłam oczy i odwróciłam głowę. Wybiegłam za róg i zostałam wciągnięta przez rudzielca pod pelerynę. Wtuliłam się w jego czarną kamizelkę i uśmiechnęłam się lekko. On pocałował mnie w czoło. Zauważyłam, że Wright wybiega zza rogu. Był przerażony.
- Nie. To nie był sen. - mamrotał pod nosem. Obejrzał się i pobiegł przed siebie wykrzykując moje imię. Wzruszyłam ramionami i wstałam. Rudy zrobił to samo. Uśmiechnął się do mnie.
- Widać, że cię kocha. - wymruczał zadowolony Weasley i mnie pocałował. Po chwili usłyszałam wybuch. Odruchowo spojrzałam w tamtą stronę. Wyciągnęłam różdżkę i spojrzałam ukradkiem przez szparę w murze. Zobaczyłam oddziały Voldemorta. Złapałam kurczowo Freda za rękę. Skierowaliśmy się ku Wielkiej Sali. Przerażenie malowało się na twarzach uczniów. Profesor McGonagall wysyłała pierwszo-, drugo-, trzecio- i czwartoroczniaków do domów. Jestem piątoroczniakiem więc zostaję. Rozejrzałam się. Znalazłam uroczo rude czupryny. Pociągnęłam Freda ku nim. Stali tam Ron, George i Percy. Nie wnikałam skąd tylko trzymałam Freda mocno za rękę. Druga ręka była zajęta różdżką. McGonagall kazała nam walczyć. Powiedziała, że życzy nam powodzenia, bo nie ma innego wyjścia. Albo walczysz, albo tchórzysz. Kilka minut później rozgorzała walka. Obok mnie śmigały różnokolorowe snopy świateł. Jakoś przeżyłam blisko 4 godziny nieustającej walki. Dobrzy wygrali. Voldemort pokonany! NARESZCIE! Przeszłam powoli po wszystkich korytarzach w Hogwarcie. Neville szedł ze mną. Zanosiliśmy Locomotorem trupy. Widziałam wiele bliskich mi twarzy. Zginęła Ginny, Percy, Bill, George i inni. Rozpłakałam się. Neville mnie przytulił. Byłam mu za to wdzięczna. Miałam nadzieję, że zobaczę mojego kochanego Freda. Wzięłam odruchowo Longbottoma za rękę i ruszyłam ku Wielkiej Sali. Tam zanosiliśmy wszystkie trupy. To było po prostu straszne widzieć tak młodych ludzi, którzy nic już nie osiągnął w życiu. Gdy wszyscy byli już w Wielkiej Sali spostrzegłam Freda. Boże. On żyje. Ale rudy płakał. Podeszłam do niego. Wtuliłam się w szatę Gryffonów. Rudzielec otarł łzy i ukląkł przede mną. Wyciągnął pierścionek.
- Zostań moją żoną. Kocham cię. Dużo przecierpię, ale w pięknym, kochanym i wyrozumiałym towarzystwie. - z jego oczu spłynęło kilka łez. Pocałowałam go namiętnie. Wyszeptałam mu: " Oczywiście " na ucho i również zaczęłam płakać.
- Razem będziemy cierpieć, ale i kochać się. - wymruczałam mu cichym i płaczliwym tonem do ucha. To były straszne czasy, bo Voldemort, choć umarł w sercu każdego czarodzieja zostawił ziarno strachu. Miałam nadzieję, że nic się nie stanie. Moje prośby zostały wysłuchane. Kilka lat po Bitwie o Hogwart pobraliśmy się z Fredem. To był piękny dzień. Tuż przed uroczystością nie czułam strachu. Stałam w pięknej, białej sukni przed lustrem. Ktoś zapukał i do pokoju wszedł mój przyszły mąż. Uśmiechnęłam się do niego. Był ubrany w czarny dopasowany garnitur. Czerwony krawat spoczywał w jego dłoni.
- Pięknie wyglądasz. - powiedział rudy kładąc ręce na moich biodrach. - Pomożesz? - spytał Freddie słodko. Zaczęłam się śmiać. Zawiązałam ładnie krawat na jego szyi.
- Proszę kochanie. - wyszeptałam cicho. Weasley pocałował mnie namiętnie. - Jest już świadek i świadkowa? - spytałam mając na myśli Rona i Lunę. Rudzielec skinął głową i przytulił mnie mocno. 
- Od dzisiaj i na zawsze będziesz już tylko moja. - wymruczał mi uwodzicielsko na ucho Fred. 
- A ty tylko mój. - również wymruczałam. W tej chwili do pokoju weszła Molly. Odsunęłam się gwałtownie od Freda. Molly spojrzała na mnie.
- Świetnie wyglądasz, ale chodź tu. - przysunęła się do mnie i poprawiła mi dekolt. Zaśmiałam się lekko i przytuliłam matkę Freda. 
- Dziękuję za wszystko. - uśmiechnęłam się szczerze. Ruda również to uczyniła i wyszła po drodze szepcząc coś Fredowi do ucha.
- Mówi, że dobrze wybrałem. - powiedział Weasley. Ceremonia zaczyna się za kilka minut. Ruszyłam w stronę ojca Freda. Po chwili usłyszałam pierwsze takty marsza ślubnego. Doszłam do ołtarza, potem to kluczowe TAK i pocałunek. Lekki z racji obecnych tu rodziców. Wesele również się udało. Ognista lała się litrami. Ale ani ja, ani Fred nic nie piliśmy. Po 5 godzinach wszyscy pousypiali. Zostałam na sali z moim mężem. Rudy podszedł do mnie.
- Mogę prosić? - Weasley wyciągnął ku mnie dłoń. Ujęłam ją i zaczęliśmy tańczyć. On położył dłoń na moim biodrze, a drugą trzymał moją rękę. Zaś moja druga ręka wpleciona była w jego rudawe włosy. Zaczęliśmy się całować, a reszta to już historia ... Rok potem urodziłam bliźniaki: Lunę Molly oraz Georga II. Fred bardzo kocha dzieci i często z nimi siedzi. George przypomina ojca. Także jest uroczym rudzielcem. Lubi płatać figle, a Luna buja w obłokach, ale jak trzeba to wykaże się odwagą i racjonalnym myśleniem. Aby pokazać jak bardzo się kochamy na ręce wytatułowaliśmy sobie z Fredem: "Kocha się pomimo, a nie ponieważ." Po ślubie nauczyłam się cieszyć życiem. Pragnęłam tego życia, tego mężczyzny, tych dzieci i za nic bym się nie zamieniła ze względu na gwarancję szczęśliwej choć pełnej wspomnień przyszłości. Carmen Black i Fred Weasley na zawsze.

***
- To chyba cała nasza historia. - powiedziałam uśmiechnięta wtulając się w siwego rudzielca. Spojrzałam na dwie małe blondyneczki i trzech większych rudych. 
- A co się stało z Joshem? - zapiszczała druga blondynka. 
- Wright był na naszym weselu. W sumie to wpadł na nie krzycząc STOP, KOCHAM JĄ. Carmen oczywiście powiedziała, iż kocha mnie. - powiedział Fred.
- I mówiłam prawdę. - zaperzyłam się lekko, na co rudy pocałował mnie w czoło. Uśmiechnęłam się.
- Opowiedz to jeszcze raz babciu. - zapiszczała uradowana blondyneczka klaskając w obie rączki.
- Kochanie. Daj babci spokój. - powiedziała Luna. Zaśmiałam się chropowatym głosem. 
- Carmen może teraz ja zacznę? - spytał Fred. Pocałowałam jego lekko zmarszczony policzek. 
- Opowiadaj dziadziu. - powiedział zniecierpliwiony mały rudzielec.
- To było wiele lat temu. Mieliśmy razem karę. Dowiedziałem się, że jej rodzice nie żyją. Po szlabanie siedziałem w dormitorium. Dopiero wieczorem zeszłem na dół. Wasza babcia siedziała w fotelu w naszym pokoju wspólnym. - zaczął Fred - Pan Wright ją zdradził. Bardzo płakała. Podszedłem do niej i zacząłem z nią rozmawiać. I wtedy...

_________________________________________________________I jest One Shot. :3 Ehh. Przepraszam, że nie dodaję rozdziału, ale nie mam jak... Wiecie cholerne oceny. No dobra. Mam urodziny, więc nadziękowałam się wszystkim i wyprzytulałam za wsze czasy. Kocham, pozdrawiam i czekam na komentarze. :**
P.S. Dodaję OS od Klaudii *w*. 

7 komentarzy:

  1. Odpowiedzi
    1. J-Jaki koniec. To jest historia oderwana kompletnie od kontekstu, więc bloga oczywiście będę kontynuować :*

      Usuń
  2. Słoneczko ja to już czytałam ;D I powiem Ci, że nie poprawiony tekst mnie bardziej rozbawił xD. Słoneczko, życzenia Ci nieeee raz składałam. Ale cóż powtórzę się 100 lat i spełnienia marzeń :D. Kocham Cię <3.

    OdpowiedzUsuń
  3. Ojej, ale fajne <3
    Świetnie to opisałaś i czasami zdarzały się jakieś błędy, ale to szczegół. ;>
    A no i wszystkiego najlepszego *.*
    Lubię opowieści jak ktoś opowiada to innym, to jest takie fajne *___*
    Głupi Wright -.-
    Szkoda, że uśmierciłaś tylu członków rodziny Weasleya, ale Voldemort pokonany i to najważniejsze ! ;d
    Powinnaś częściej pisać coś w tym rodzaju ;3
    Już nie mogę się doczekać następnego rozdziału ^^

    Pozdrawiam
    ~Hermionija <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Za błędy przepraszam. :3 Wiesz, ze oni to opowiadają wnukom wpadłam na końcu. :* Z Weasley'ów pozostawiłam tych, których lubię, a George był delikatnym dodatkiem, bo albo on, albo Fred... A, że Fred pomagał opowiadać to odpadał automatycznie. A ja właśnie Josh'a KOCHAM. *w*
      Dziękuję, pozdrawiam i spróbuję dodać NN jak najszybciej. :*

      Usuń
  4. Po pierwsze i najważniejsze. Sto lat, sto lat. Spełnienia marzeń. Weny, mnóstwa weny. Wytrwałości. No i oczywiście wszystkiego co najlepsze. <3

    Po drugie. Ach... Tak słodko. Kolejna perełka. Na błędy nie zwracałam uwagi. Dla mnie liczy się treść!
    Czaderska wersja wojny i wgl. Podobało mi się. Szuperaśnie.

    Pozdrawiam, jeszcze raz sto lat i takie tam, i niech moc będzie z tobą!

    Kocham,
    A.

    OdpowiedzUsuń
  5. Składał już życzenia, ale pojadę jeszcze raz: duuuuużo weny, mnóstwo Davida, Matt'a, James'a, Tom'a, Paul'a i wielu wielu innych zajebistości. Niech kara się skończy no i pomysłów na "Urocze bzdury o wszystkim i o niczym" ! :D Nutelli bardzo dużo i ogólnie Risotto.
    A co do notki: ZAJEDWABIŚCIE *U*
    Najbardziej to mi się ślub podobał *w* no i oczywiście ten pomysł, że Carmi i Freddie opowiadają to ich wnukom. Świetne.
    Tak, widzę, że Carmen miała niezłe załamanie... Tak jak Wiki w "Uroczych bzdurach [...]" ;)
    Kocham, przytulam i całuję. :*
    ~Tatsi
    P.S. Czekam! :D

    OdpowiedzUsuń