sobota, 27 kwietnia 2013

47. " Wszystko odkładamy na jutro, a ono nigdy nie przychodzi. "

Otworzyłam oczy. Stałam w jakimś czarnym pomieszczeniu. O dziwo obok mnie był Barty. Poruszyłam dłonią, ale nie za wiele to dało, bo byłam przyczepiona łańcuchami do ściany. Crouch spojrzał na mnie i zaprzeczył głową. Chciał mi powiedzieć, bym się nie rzucała, bo będzie jeszcze gorzej. Do pokoju ktoś wlazł. Nie widziałam twarzy, bo była zakryta maską i kapturem.
-Witajcie. - zagrzmiał głos zza maski. Po chwili zaczęłam zwijać się z bólu. Mocny Cruciatus. Osoba nie mogła być jakimś tam początkującym. To był zawodowiec. Zamknęłam oczy i czekałam, aż ból ze mnie zejdzie. No i wreszcie ustał. Teraz zakapturzona postać wcelowała różdżkę w Barty'ego i wypowiedziała formułkę. Teraz Crouch wił się w męczarniach na ścianie. Z gardła mężczyzny wydobył sie złowieszczy śmiech i wyszedł z pomieszczenia.
-Dlaczego ? - spytałam ostatkiem sił. Barty spojrzał mi w oczy. Były całkowicie pozbawione blasku.
-Nie wiem, ale przepraszam za wszystko. - wyszeptał ledwo dosłyszalnie. Z moich oczu pociekło kilka łez.
-Kocham cię. - szepnęłam zanim tamten odwrócił głowę w stronę okna. Oczy Barty'ego zaświeciły delikatnymi iskierkami. - Ale jako przyjaciela. - dopowiedziałam i zamknęłam oczy. Nie wiem ile tak trwaliśmy. Rozmów nie było. Żadne z nas nie widziało takiej potrzeby. Oni przychodzili, rzucali Crucio lub dla odmiany Sectumsempra, wychodzili, wracali na chwilę ze starą bułką i kubkiem wody, odpinali nasze zmarnowane ciała ze ścian i pozwalali zjeść. Niektórzy chcieli mnie wykorzystać, ale zawsze w mojej obronie stawał Barty. Wreszcie wychodzili przypinając nas do ściany, po czym zasypialiśmy. Ten proces powtarzał się regularnie. Nie wiem ile minęło czasu od mojego pobytu w Hogwarcie. Sekundy, minuty, godziny, dni... To wszystko dłużyło się niemiłosiernie...
~Dla sprostowania minęły ponad dwa tygodnie. Tego dnia w Hogwarcie obchodzą Mikołajki. *perspektywa Freda*~
Otworzyłem oczy i westchnąłem głęboko. Wstałem z łóżka i polazłem do łazienki, po czym spojrzałem w lustro.Ten sam chłopak co wczoraj. Zmarnowane nie wiadomo co. Oczy podkrążone i prawie sine od wielu dni. Usta suche i popękane. Włosy straciły swój blask przez zaprzestanie mycia ich. To nie był Fred Weasley, to był wrak Freda Weasley'a po stracie Carmen. Zaczęło się śniadanie. Szybko nałożyłem na siebie jakieś powycierane spodnie i czerwoną koszulkę. Zarzuciłem szatę i wylazłem wraz z książkami z dormitorium. Bez pośpiechu ruszyłem ku Wielkiej Sali. Tam wszyscy patrzyli się na mnie i szeptali. Usiadłem obok Scotta.
-Wszystko będzie dobrze. Carmen to silna dziewczyna. - powiedział Farro i poklepał mnie po plecach.
-Dopóki jej nie ma nic nie jest dobrze. - warknąłem na niego i zmierzyłem go nienawistnym wzrokiem.
-Stary... Chciałem ci życzyć dużo prezentów, ale widzę, że ty ich nie chcesz... - urwał i odszedł. Walnąłem głową o stół. Kolejna osoba mnie nienawidzi. Jestem idiotą. Wstałem zabierając ze sobą dwa tosty i ruszyłem na Wieżę Astronomiczną. Czasem myślałem czy by się z niej nie rzucić, ale nadal miałem iskierkę nadziei. A przynajmniej tak sobie wmawiałem. Na Wieży stała Rose oparta o niski murek. Dziewczyna była smutna. Podszedłem do niej.
-Jak tam ? - spytałem i spojrzałem na słońce.
-Do dupy. - szepnęła Rose, a ja spojrzałem na nią.
-Najlepszego z okazji Mikołajek. - mruknąłem, a ta przytuliła mnie mocno. Pogłaskałem Martin po plecach. -Ja też za nią tęsknię. - szepnąłem i wciągnąłem mocno powietrze.
-Bracia się o nią martwią. Rudolf nawet próbował targnąć się na swoje życie. - powiedziała i odsunęła się ode mnie. Moje oczy były wielkie jak dwa Galeony.
-C-co ?! - wyjęczałem zdziwiony.
-Chciał się zabić. - odparła Rosie i odeszła. Osunąłem się w dół po murku. Ten świat był niesprawiedliwy. Jutro jej poszukam. Muszę ją znaleźć. Wszystko odkładamy na jutro, a ono nigdy nie przychodzi. Siedziałem tam spory czas rozmyślając nad tym gdzie może być Carmen. To od początku nie dawało mi spać po nocach. Wreszcie wstałem i ruszyłem w dół po schodach Wieży Astronomicznej. Po drodze wpadłem na Phobe.
-Ohh. Widzę, że mój chłopak ma doła. - zaśmiała się dziewczyna. Prychnąłem i usiłowałem odejść.
-Zostaw mnie w spokoju. Moja prawdziwa dziewczyna zaginęła. - warknąłem i już miałem odejść.
-Czekaj. - powiedziała i wręczyła mi małe pudełeczko. - Przepraszam za wszystkie kłopoty. - dodała odchodząc. Otworzyłem małą szkatułkę i ujrzałem jakiś woreczek.
-Najskrytsze marzenia materializuje szybciej, niż Lustro Ain Eingarp. - przeczytałem nazwę. Cóż co mi szkodzi. Otworzyłem woreczek i wysypałem jedną tabletkę. Szybko łyknąłem i usiadłem w kącie. Przed oczami ujrzałem tęczę, a potem Carmen. Stała przede mną jakby była żywą wersją. Piwnooka zbliżała się do mnie. Jej usta ruszały się pod wpływem wypowiadanych słów.
-Kocham cię. - szeptała, a ja musnąłem delikatnie jej usta. Po chwili ona przywarła do mnie mocno. Jej dłoń dotykała moich włosów. Ona odsunęła się ode mnie. - Czemu jesteś smutny ? - spytała dotykając mojego mostka.
-Bo nie wiem gdzie jesteś. - odparłem zasmucony.
-Jestem obok ciebie. - odparła zdziwiona. Ja zaprzeczyłem ruchem głowy. - Fred. Fred. Weasley do cholery wstawaj. - krzyczała, a ja otwarłem oczy. To był mój młodszy brat.
-Ron czego chcesz ? - warknąłem na młodego.
-Jest cisza nocna, a ciebie nie było w łóżku. Zaczęli cię szukać tępaku. - odparł zdenerwowany rudzielec. Wstałem i ruszyłem do pokoju wspólnego. Szybko przelazłem przez obraz i ległem na ulubionym fotelu Carmen. Kominek był rozpalony, więc szybko zasnąłem. Obudziła mnie Angelina. Co dziwne pobudka odbyła się poprzez pocałunek w policzek. To było dziwne, ale wstałem. Ruszyłem na górę pędem przebierając się w czarne jeansy, nowy sweter znaleziony w pakunku leżącym na moim łóżku i czarne trampki. Włosy rozczesałem palcami i łapiąc plecak z książkami skierowałem swe kroki ku Wiekiej Sali. To dziwne poczucie szczęścia wypełniało mnie od środka. Nie wien czemu, ale tak było. Usiadłem obok brata.
-Jesteś dziwnie radosny. - stwierdził, a ja tylko wzruszyłem ramionami. Zabrałem się za tosty z dżemem truskawkowym. Dzisiaj po zajęciach jest trening Quidditcha. Czas minął szybko i wstałem na zajęcia. Pierwsze były eliksiry. Nie cierpię tej lekcji. Usiadłem przy kociołku.
-Dziś uważycie Veritaserum. - powiedział nietoperz i napisał potrzebne składniki na tablicy. Usiadłem z George'm. Nie szło nam w sumie najgorzej, ale zamiast złocistej poświaty na koniec pojawiła się czarna breja. Nabrałem trochę niby eliksiru do pudełeczka po fasolkach. Może się przydać. George uśmiechnął się do mnie z aprobatą.
-Panie profesorze skończyłam. - powiedziała szczerząc się Alicja Spinnet. Była prymuską z eliksirów. Głównie za to jej nie lubiano. Zaśmiałem się bezgłośnie z miny przerażonego Snape'a po oglądnięciu zawartości jej kociołka.
-Panno Spinnet właśnie odebrała pani Gryffonom 10 punktów dla domu. - zawrzał tłustowłosy i odszedł.
-Obstawiasz, że ile my stracimy za to coś ? - spytałem pokazując na kociołek.
-Przynajmniej 20. - odparł ucieszony bliźniak. Zajęcia dobiegły końca, więc zaraz po eliksirach szybko minęły transmutacja, OPCM, opieka nad magicznymi stworzeniami i dwa zielarstwa. Teraz szedłem niby to smutny, niby uśmiechnięty do pokoju wspólnego. Rzuciłem książki i pomaszerowałem na boisko. Wlazłem do szatni i otworzyłem szafkę. Wypadł z niej liścik.
-Musisz mi pomóc. Barty. - odczytałem treść i odwróciłem. - Jestem na skraju Zakazanego Lasu. Przynieś różdżkę. Natychmiast. - dodałem czytając naskrobane hieroglify. Wzruszyłem ramionami i ruszyłem na błonia.
-Weasley, gdzie idziesz ? - spytał zły Krum.
-Wrócę za chwilę. - odkrzyknąłem do niego i przejechałem dłonią po włosach. Dziś nie wyglądałem najgorzej. Kominek dobrze robi na sen. Na skraju lasu zauważyłem dwie majaczące postacie. Podbiegłem tam.
-Ona zaraz umrze. - krzyknął rozpaczliwie Crouch. Spojrzałem na dziewczynę i upadłem na kolana.
-Carmen. - wyszeptałem dotykając jej policzka.
-Koniec czułości. Ona umiera. - tylko tyle słyszałem, bo po chwili już biegłem z nią na rękach do zamku. Nienawidzę wszystkich wzgórków i korzeni. Dobrze, że się nie wypierniczyłem. - Pani Pomfrey. - wołałem raz po raz. Szybko dobiegłem do Skrzydła Szpitalnego. Za mną o wiele wolniej kroczył Barty.
-Młody to nie ma sensu. - krzyczał. Co było najgorsze to to, że nie był pielęgniarki.
-Żyj. Żyj do cholery. - krzyczałem potrząsając nią. - Episkey. - powiedziałem celując w nią różdżką. Kilka kości chrupnęło. - Enervate. Ferula. - dodałem i spojrzałem na dziewczynę. Pierwszy raz po moich policzkach poleciały łzy. Do Skrzydła dolazł Barty.
-Młody. Wszystko będzie dobrze. - szepnął, a ja spojrzałem na niego z nienawiścią. Jak on mógł powiedzieć coś tak bezwartościowego.
-Zawiadom jej braci. Natychmiast. - wrzasnąłem na niego, a ten wyszedł ze Skrzydła. Nie chciałem już nic mówić. Położyłem się obok niej i przywarłem swoim ciałem do jej ciała. Zamknąłem oczy i zasnąłem bardzo szybko. Obudziło mnie chrząkanie. Otworzyłem oko i ujrzałem starszego mężczyznę. Szybko zszedłem z łóżka i zarumieniony usiadłem na sąsiednim łóżku.
-Co z nią ? - odezwał się mężczyzna.
-Nie ma pani Pomfrey, ale zrobiłem wszystko co w mojej mocy. - odparłem opuszczając głowę w dół. _________________________________________________________
Jest rozdział. Może być krótki, bo pisałam go z komórki, więc wybaczcie mi. Dedykuje go Klaudii przrz którą mam zakwasy. Kocham, pozdrawiam i czekam na komentarze i opinie.

piątek, 19 kwietnia 2013

46. "Jest pięknie. Za pięknie, by mogło to być prawdą."

Moje usta delikatnie przywarły do jego warg. Wlazłam głębiej w gęsty las. Doszliśmy na jakąś polanę, po której hasały sobie malutkie hipogryfki. Były cudne. Tym samym za nimi przewracały się młode testrele.
-Jak je tu ściągnęliście ? - spytałam głaskając małego niby konika.
-Luna pomogła. - wyjaśnił Fred i usiadł obok mnie. Wokół nas było trochę śniegu, ale bliźniaki zabrali dla nas swetry. Nałożyłam na siebie czerwony z wielkim F. Rose miała na sobie niebieski z G. Pogłaskałam słodkiego gryfka. odszedł do mnie mały testrel. Najwyraźniej brakowało mu bliskości. Wzięłam niby konia na ręce i pocałowałam w łebek.
-Dziękuję. - powiedziałam uśmiechnięta i ujęłam dłoń Weasley'a. Poprowadziłam ją do zwierzaczka, by i on go pogłaskał. Natrfił na jedno z mocniej wystających żeber i odsunął dłoń z odrazą. Testerel już otwierał paszczę, by ugryźć chłopaka w palec. Odsunęłam zwierzątko i spojrzałam na nie rozbawiona.
-Złaźcie ze mnie ! - usłyszałam krzyk George'a. Spojrzałam w tamtą stronę i zobaczyłam rudą czuprynę oraz prawie wszystkie małe hipogryfy. Rose śmiała się z chłopaka, a ja uśmiechnęłam się delikatnie. Fred przysunął mnie do siebie.
-Coś nie gra ? - spytał kładąc mi dłoń na biodrze.
-Jest pięknie. Za pięknie, by mogło to być prawdą. - westchnęłam i pocałowałam rudzielca w policzek. Dotknęłam lekko opuszkami palców jego twarzy. - Boję się. - wyszeptałam.
-O co ? - spytał zatroskanym tonem. Nie odpowiedziałam, bo spojrzałam na niego wymownie. Fred zaczął się śmiać. Wyglądał tak cudownie. Jego czekoladowe oczy były jak dwie brązowe kule szczęścia. Walnęłam go w ramię.
-To nie jest śmieszne. - mruknęłam i założyłam dłonie na piersiach. Weasley położył ręce na moich ramionach i spojrzał mi głęboko w oczy.
-Nic mi się nie stanie kochanie. - wyjaśnił, a ja wróciłam do głaskania testrela. - To ja powinienem się o ciebie martwić kochanie. To ty jesteś dziew... - urwał, bo uniosłam lewą brew do góry.
-Ale czy fakt, iż jestem dziewczyną automatycznie czyni mnie słabą płcią ? - spytałam, a Fred lekko zburaczał. - Skarbie. Możesz sobie obrażać chłopaków, zwierzęta i inne stwory do woli, ale dziewczyny zostaw w spokoju. Wbrew pozorom potrafimy przypierniczyć bardziej niż zawodowy mugolski bokser, albo przeżyć tak ciężkie zaklęcia jak Crucio bez większych uszczerbków na psychice. Wiesz, że cię kocham, ale właśnie poczułam się urażona i niedoceniona. - wygłosiłam swój skromny monolog i pocałowałam zwierzaczka siedzącego mi na kolanach w łebek. Przejechałam dłonią po jego wystających żebrach  uśmiechnęłam się delikatnie. Był taki mały i bezbronny. Wyciągnęłam z szaty małe jabłko, które po chwili znikło w gardle zwierzątka. Fred położył dłoń na łebku testrela i lekko go pogłaskał. Weasley łypnął na mnie czekoladowymi oczami, a ja się uśmiechnęłam. Po chwili usłyszałam krzyk Rose i śmiech George'a. Spojrzałam na przyjaciółkę. Rose była przerażona i przyparta do drzewa za nią. Oddychała głęboko. Przed nią łaził wielki magiczny orzeł.
-Czy ciebie już do końca pojebało ?! - krzyknęła Martin łapiąc się za serce. George próbował utrzymać poważny wyraz twarzy, ale mu się to nie udało, bo za chwilę znów tarzał się po ziemi ze śmiechu. Rose wstała i przypierniczyła mu w twarz. - Nienawidzę jak mnie ktoś straszy ! - wrzasnęła i pobiegła do zamku. Śmiech rudzielca ustał.
-Toś się popisał. - mruknęłam i pobiegłam za blondynką. Dogoniłam Rose na schodach. Pociągnęłam dziewczynę za ramię, a ona wreszcie się odwróciła. Była wnerwiona. Tak. I to bardzo. - Co się stało ? - krzyknęłam, bo ona zaczęła się wyrywać.
-Dał mi jakieś cholerne pudełeczko. Po otwarciu wyskoczył ten zrąbany orzeł, a ja brawie zeszłam na zawał. - wycedziła przez zaciśnięte zęby. Walnęłam się ręką w twarz.
-Idiota. - mruknęłam i razem ruszyłyśmy do pokoju wspólnego Ślizgonów. Nie wiem dlaczego, ale może po prostu zabrakło nam towarzystwa mojego kuzyna ?! Wypowiedziałam hasło, a marmurowa ściana znikła ukazując wejście do pomieszczenia. Na kanapie siedział Zabini otoczony jakimiś dziewczynami.
-Pedał. - mruknęłam kaszląc. On spojrzał na mnie zdziwiony. - Jak już mnie zauważyłeś to powiedz mi gdzie jest Draco. - dopowiedziałam z uśmiechem.
-Coś za coś. Nie ma nic za darmo. - odparł czarny szelmowsko szczerząc kły. Ziewnęłam lekko, a yen kontynuował. - Powiem ci, gdy odwołasz to co powiedziałaś i dodasz, iż jestem najprzystojniejszym mężczyzną jakiego znasz. - mruknął Blaise, a ja zakrztusiłam się śliną.
-Dochodzę do wniosku, że sobie poradzę bez twojej ingerencji. - powiedziałam słodko i wlazłam po schodach na górę. Zapukałam, ale nikt nie odpowiadał. Otworzyłam drzw.
-Tleniony wyłaź natychmiast. - warknęłam rozglądając się wokół. Na łóżku leżał list. Po rozdartej kopercie mogłam sądzić, iż ktoś już to czytał. Rozwinęłam pergamin. Koślawe litery świadczyły o tym, że list był pisany naprędce. "Droga Carmi. Zaraz po mnie przyjdą , więc chcę ci coś powiedzieć. Po pierwsze kocham cię. Po drugie nie próbuj nawet mnie szukać. Po trzecie musisz uważać, bo Śmierciożercy łapią wszystkich zdrajców. Pilnuj siebie i bliskich. No i najważniejsze..." Tu list został rozerwany. Moje oczy lekko się zeszkliły.
-Imbecyle. - skwitowała żałośnie Rose. - I jeszcze zabrali zielonego, a Blaise... - urwała i pobiegła na dół po schodach. Usłyszałam jej krzyk. Wrzeszczała na Zabiniego i wyzywała go od najgorszych. Zeszłam na dół wkładając list do kieszeni szaty. Ujrzałam Rose nad przestraszonym Ślizgonem.
-Gdzie jest Malfoy zarazo ? - wrzasnęła i kopnęła Blaise'a w żebra.
-Nie wiem. - wyjęczał Zabini i skulił się mocno. Rosie musiała się na kimś wyżyć za George'a, więc jej nie przeszkadzałam. Pierwszy raz było mi trochę szkoda Ślizgona. - Jesteś psychiczna. - krzyknął Blaise, a ja się uśmiechnęłam szeroko i położyłam dłoń na ramieniu Rose.
-Już wystarczy. Draco został zabrany. Trzeba się dowiedzieć dokąd go uprowadzili. - powiedziałam, a Martin przytaknęła.
-Wybacz mi. - mruknęła i ruszyła do drzwi. Skierowałyśmy swoje kroki ku pokojowi mieszkalnemu Snape'a. Zapukałyśmy, a wrota się rozwarły. Severus stał na środku w czarnym, satynowym szlafroku i ze związanymi włosami. Głośno przełknęłam ślinę.
-D-dzień d-dobry. - zająknęłam się i aż usiadłam z wrażenia. Rose stała obok z otwartą buzią.
-O co chodzi ? - spytał tłustowłosy odwracając wzrok na kominek. Podeszłam do niego i podałam mu list. Spojrzałam na pergamin. Severus otworzył i rozwinął kartkę. Obserwowałam jego oczy. - Jeśli chcesz mi pokazać wyznanie miłości to sobie daru. - mruknął i już chciał mi oddać pergamin.
-Czytaj dalej. - warknęłam na niego, a ten łypnął na mnie oczami. Odwrócił wzrok ku pergaminowi i zaczął go czytać. Jego oczy stawały się coraz większe.
-Rozumie pan teraz ? - spytała Rose stając obok mnie. Tłustowłosy przejechał dłonią przez zaczesane włosy.
-Tak. Trzeba o tym poinformować Nar... - urwał, bo zaprzeczyłam ruchem głowy. - Dlaczego ? - spytał zdziwiony.
-Serio ?! Cyzia i Lucek są Śmierciożercami tłuku. - burknęłam ironicznie. O dziwo Snape nie zwrócił mi uwagi na nie nazywanie go obraźliwie.
-Pomyślę nad tym. - powiedział dając nam do zrozumienia, byśmy już sobie poszły. Zabrałam mu list.
-Trzymam cię za słowo. - wyszeptałam i wyszłam z jego pokoju. Ruszyłyśmy ku swoim pokojom wspólnym.
-Do obiadu. - mruknęła otępiona Rose. Przytaknęłam i wlazłam do pokoju. Szybko opadłam na fotel.
-Zły początek dnia ? - usłyszałam delikatny, ale stanowczy głos z drugiego siedzenia.
-Scott, ty głupi ciulu, nie strasz mnie w ten sposób nigdy więcej. - warknęłam na przyjaciela. Scott zaczął się śmiać, więc przypierniczyłam mu ręką przez łeb.
-Kurwa. - jęknął z bólu i złapał się za głowę.
-Miło mi, a ja Carmen. - odparłam z uśmiechem podając mu dłoń i wystawiając język. Farro spojrzał na mnie zawistnym wzrokiem.
-Jesteś tępa. - mruknął zielonooki obrażony.
-Lejesz mi Nutellę na serduszko. - odparłam słodko, a Scottie się zaśmiał.
-Kocham twoje poczucie humoru i spory dystans do siebie. - mruknął chłopak i pocałował mnie w policzek.
-Co z Tatią deklu ? - spytałam łapiąc go za dłoń. Ten zaczął bawić się moimi palcami.
-Nie wiem kiedy się obudzi. - odparł po chwili ciszy i spojrzał mi w oczy. Były przepełnione smutkiem i żalem.
-Pierwszy raz cię takiego widzę. - wyszeptałam z delikatnym uśmiechem.
-Takiego, czyli jakiego ? - spytał chłopak. Przeczesałam mu dłonią włosy.
-Zaangażowanego i tym samym zakochanego w jakiejś NORMALNEJ dziewczynie. - odparłam i poprawiłam sobie opadający sweter.
-Ojj. Czy ty ciągle mi musisz przypominać o tej centaurzycy ? - mruknął niezadowolony.
-Akurat tym razem chodzi mi o wilkołaczkę, ale jak tam sobie chcesz. - mruknęłam uśmiechnięta.
-Nienawidzę cię. - powiedział z zawiścią, a ja się zaśmiałam. - No, ale żeby zawsze wypominać mi błędy z przeszłości ?! - burknął, a ja spojrzałam na niego zdziwiona. - No dobra. Nie było to tak dawno, ale nie przypominaj mi o jednych z najgorszych dni w moim życiu. - dodał, a ja prawie turlałam się po ziemi.
-Twoje dziwne historie są zajedwabiste. - powiedziałam z uznaniem i położyłam głowę na jego ramieniu.
-Czuje się tak jak dwa lata temu. - wyszeptał Scott.
-Jak wtedy, gdy byliśmy razem ? - spytałam cichutko. On tylko kiwnął głową.
-Wiesz, że cię kochałem i nadal kocham, ale wtedy jako dziewczynę, a teraz jako przyjaciółkę. - odparł Farro, a ja się uśmiechnęłam.
-Bo teraz nie jestem dziewczyną. - mruknęłam, a ten westchnął i pierdzielnął facepalm'a.
-Zrozumiałaś to zgoła opacznie. - powiedział i wstał. - Teraz idziemy do Tatii. - zaoponował, a ja wstałam i zgodziłam się na prowadzenie mnie do Skrzydła. Weszliśmy z uśmiechami na twarzach. Mimo wcześniejszej przelotnej miłości, nadal się przyjaźnimy. Naprawdę mi to odpowiada. Jest zajebiście. Otworzyłam drzwi do Skrzydła. Tatia wgapiała się tępo w sufit.
-Obudziła się. - mruknęłam i dzugnęłam chłopaka między żebra. Ten podszedł do Puchonki i pocałował ją w rękę.
-Witaj skarbie. - powiedział, a ta odsunęła się od niego.
-Sły...słyszałam. - wyszeptała i zaczęła cicho szlochać. Farro spojrzał na mnie zdezorientowany, a ja tylko wzruszyłam ramionami.
-Co się na mnie gapisz ?! Jestem tu dzisiaj dopiero pierwszy raz. - warknęłam, a ten nakazał mi wzrokiem bym wyszła. Jak chciał tak zrobiłam. Zaraz miał być obiad. Pognałam lekko smutna do Wielkiej Sali. Usiadłam na swoim miejscu.
-Pragnę wam ogłosić, iż w tym roku odbędzie się Bal Bożonarodzeniowy. Oczywiście jeśli nie chcecie nie musicie przychodzić. Ta zasada obowiązuje każdego oprócz prefektów, którzy mają wchodzić na parkiet jako pierwsze pary. - zagrzmiał głos Dumbledore'a. Westchnęłam głęboko. ZNOWU !? Spojrzałam na Rose. Ta tak samo jak ja nie wyglądała na zachwyconą. Nigdy nie lubiłyśmy tych balów, bo Olimpia często nas na nich karała i kazała tańczyć z jakimiś idiotami. Do Wielkiej Sali weszli Fred i George. W rude włosy mieli powtykane gałązki. Mimo to byli przystojni. Fred usiadł obok mnie i złapał za dłoń.
-Coś nas ominęło ?! - spytał, a ja wzruszyłam ramionami.
-Zapowiedź Balu Bożonarodzeniowego. - odparłam obojętnym tonem i zaczęłam wpierniczać kurczaka.
-Chryste. Jeszcze raz mamy przechodzić przez te głupie przygotowania ? - mruknął Weasley, a ja niezbyt się tym interesowałam. Nie mam zamiaru iść na ten cholerny bal. Wolę już usiąść przed kominkiem w starej i powyciąganej bluzie. Na nogach czarne trampki lub czerwone skarpety z reniferkami. Do tego szare dresy i włosy spięte w kucyka. Tak. To zrobię. - Słuchasz ty mnie ? - spytał Fred, a ja spojrzałam na niego głupio.
-Ofywiscie. - mruknęłam z kurczakiem w ustach.
-To co powiedziałem ? - mruknął przebiegle rudy.
-Suchas ty mne ? - odparłam z uśmiechem i przełknęłam potrawę. - Coś jeszcze ? - dodałam i oparłam głowę o jego ramię.
-Czyli rozumiem, iż zrywamy się z Balu i idziemy do Zakazanego Lasu na własną imprezę ? - spytał, a ja z ochotą przytaknęłam.
-Moje marzenie skarbie. - powiedziałam i spojrzałam na stół Ślizgonów. Brakowało mi tam zielonego... Usłyszałam huk i po chwili wszystko znikło. Cała Wielka Sala rozmyła się w nicości.
-Przygotuj się na koszmar. - usłyszałam cichy i chropowaty głos. Zaraz po tym ból rozszedł się po moim ciele. Ten ból znałam z wcześniejszych doświadczeń. Crucio.
_________________________________________________________
No i jest kolejny rozdział. Dość mi się podoba. :3 Dedykuję go Loony i Wiktorii, bo trochę jest Scotta, a obie się rzucają, iż jest go za mało.
Kocham i czekam na komentarze. :**

środa, 17 kwietnia 2013

Tylko ty masz wystarczająco dużo mocy, by zmienić swój świat.

Usiadłam na futrynie okna Dziedzińca Głównego obok mojego chłopaka - Josha Wrighta. Pocałowałam go lekko w policzek na co on nie zareagował. Spojrzałam na zegarek. Za 3 minuty zaczynam szlaban u Severusa Snape'a. 
-Ja idę na szlaban. - powiedziałam z czułością i pocałowałam Josha w usta. Nadal nic. Smutna ruszyłam ku lochom. Równo o 15 otworzyłam ciężkie wrota. Usiadłam w ławce. Byłam sama. Chwilę później do sali wpadł Fred Weasley, czyli uczeń ostatniego roku w Hogwarcie. Usiadł obok mnie. Snape'a nie było. Spojrzałam na rudzielca. 
- Za co siedzisz? - spytał zdziwiony Weasley lustrując mnie od stóp do głowy. Uśmiechnął się szeroko. 
- Rozwaliłam mu kociołek. - mruknęłam, a mój głos rozniósł się głuchym echem po pokoju. 
- Gratuluję - powiedział rudy szczerze. - A ja zmieszałem Felix Felicis z Amorencjum. Wyszedł wywar żywej śmierci, który wcześniej zamienia człowieka w testrela. Nieźle. - opowiadał rudzielec radośnie. Zaśmiałam się, ale przypomniałam sobie coś.
- Fajnie, ale ja widzę testrele. - powiedziałam smutnym tonem. Uśmiech zszedł z jego twarzy. Złapał mnie lekko za dłoń.
- Przepraszam, nie wiedziałem. - mruknął cicho on. - Kogo śmierć widziałaś? - spytał Fred szeptem. 
- Moich rodziców. Ojciec był właścicielem Czarnej Różdżki. Matka... Matka była potężną czarownicą. Zabił ich Voldemort. - uśmiechnęłam się krzywo i spojrzałam na rudzielca przeszklonymi oczami. W tej chwili wszedł Severus. 
- No, no, no. Widzę, że nasi kochani sabotażyści są. - powiedział głośno Snape swoim chropowatym głosem - Panna Black i pan Weasley. Jak miło. Weasley kociołki mają błyszczeć. Black eliksiry również. Oddajcie różdżki. Za 3 godziny wracam i ma być czysto. - Severus zaserwował nam niemiłą porcję żółci i wyszedł. Wstałam ciężko i podeszłam do cholernie zakurzonej szafki. Wzięłam szmatę z biurka i wiaderko wody z ziemi. Zaczęłam wyciągać wszystkie eliksiry i ścierać z nich grubą warstwę kurzu. Rudy zajął się zdrapywaniem osadu z kociołków. Po wyciągnięciu większości buteleczek usiadłam na ławce. Fred usiadł obok.
- Ostatnio widziałem jak ten Puchon uderzył cię w twarz. To nie jest dobry chłopak dla ciebie. - wyszeptał cicho Weasley. Z moich oczu popłynęły łzy. - Ale proszę, nie płacz. - powiedział Gryffon czule i spojrzał na mnie.
- Prze... Przepraszam. - mruknęłam cicho i odwróciłam wzrok ku zielonej buteleczce z fioletowym płynem podpisanej Parkesem. Do końca kary nie rozmawiałam z Fredem, choć nie raz rudy się odzywał. Po 3 godzinach buteleczki i kociołki aż lśniły. Przyszedł Snape. Rozglądnął się.
- Może być. Jesteście wolni. - powiedział profesor wyniosłym tonem. Mruknęłam ciche pożegnanie i ruszyłam ku wieży Gryffindora. Po drodze usłyszałam głos Josha. Mówił jakiejś dziewczynie, że ją kocha. Spojrzałam na nią. To była Audrey Corner, moja przyjaciółka i uczennica domu Orła. Josh mnie zauważył. Zaczęłam płakać i biec. 
- To nie tak jak myślisz. - krzyczał Puchon biegnąc za mną ku mojej wieży. W ostatniej chwili dopadłam obrazu i powiedziałam szybko hasło. W pokoju wspólnym był tłok, więc nikt nie zwracał na mnie uwagi. Pobiegłam do swojego dormitorium, które dzieliłam z Hermioną. Nie było jej. Pewnie siedziała gdzieś z Ronem. Rzuciłam się z płaczem na łóżko. Zaczęłam nienawidzić cały świat. Dlaczego on mnie zdradził? Łaziło mi po głowie. Wreszcie zauważyłam, że jest wieczór. Zaczęło mi być zimno, więc jedynym rozwiązaniem był kominek. Zeszłam powoli i po cichu na dół. Nikogo nie było. Usiadłam przy kominku w pokoju wspólnym. Zaczęłam myśleć o Joshu. Otarłam policzki z łez. Jak on mógł coś takiego zrobić. Spojrzałam w ogień. Małe płomyczki skakały na boki. Usłyszałam ciche kroki. Nie obchodziło mnie kto to był. Nie raczyłam nawet spojrzeć w tył. Po chwili na drugim siedzeniu usiadł rudowłosy Fred. Spojrzał na mnie, ale ja nadal patrzyłam w ogień. 
-Co się stało ? - zagadnął cicho Fred i dotknął mojej dłoni ułożonej na kolanie. Po moim policzku poleciała samotna łza. Nie chciałam o tym mówić. - Mi możesz powiedzieć. - wyszeptał rudowłosy kolega. Spojrzałam mu w brązowe oczy. Zaprzeczyłam ruchem głowy. - Proszę - wyszeptał Weasley.
-Josh ... - urwałam i zaczęłam cicho płakać. Młodszy z bliźniaków wstał i mnie przytulił. Na początku mi to pasowało, ale gdy zrozumiałam co robię odepchnęłam go lekko na co on przylgnął do mnie mocniej. Spojrzałam mu z dołu w oczy. Puścił mnie, a ja usiadłam na fotelu, a przynajmniej chciałam, bo Fred złapał mnie lekko za nadgarstek i pociągnął do siebie. Tym sposobem siedziałam mu na kolanach. Wstałam. - Przepraszam. - mruknęłam cicho pod nosem i poszłam do dormitorium. Zasnęłam dosyć szybko jak na swój stan. Przed snem rozmyślałam o dziwnym zachowaniu rudego przyjaciela. Kilka chwil później byłam w Krainie Snów. Śniło mi się, iż jestem na wielkiej pustej polanie. Trzymam czarną różdżkę w ręku. Rozejrzałam się i spostrzegłam, że jestem na środku pola bitwy o Hogwart. Ale w tej wersji nikt nie ginął, nikt z moich przyjaciół. Byłam jakby duchem. Zielone promienie przechodziły przeze mnie nic mi nie robiąc. Podbiegł do mnie mały chłopczyk z fioletowymi włosami. Pociągnął mnie za rękę ku jakiemuś drzewu, którego nie zauważyłam.
- Kim jesteś?  - spytałam bardziej siebie niż jego. 
- Nie ważne kim jestem. Ważne jest to po co ty tu jesteś. - powiedział chłopiec, a ja przykucnęłam by jego twarz była na wysokości mojej. - Tylko ty masz wystarczająco dużo mocy, by zmienić swój świat. Musisz dostrzec dyskretne sygnały, które posyłają ci bliscy. - wymamrotał chłopczyk. Nie wiedziałam co o tym myśleć. Chwilę po tym obudziłam się zlana potem i trochę przestraszona. Obok mnie spała Hermiona. Obróciła się na drugi bok i znów zasnęła. Rozważałam słowa chłopca, przy czym nie mogłam skupić się na śnie. Nim się obejrzałam była godzina 7:30. Śniadanie już pewnie na nas czekało. Wstałam leniwie i ubrałam się w czarne spodnie, białą koszulkę i niebieską bluzę oraz niebieskie trampki. Związałam długie, proste i brązowe włosy w wysokiego kucyka i zarzuciłam na siebie szatę. Gdy wyszłam z dormitorium spostrzegłam to, że nikogo już nie było. Ruszyłam ku Wielkiej Sali. Zobaczyłam jedno wolne miejsce. No tak, oczywiście obok Freda. Westchnęłam ciężko i usiadłam obok rudego.
- Cześć. - mruknęłam z grzeczności i wykrzywiłam twarz w geście uśmiechu. Bliźniak odwrócił się do mnie i również się uśmiechnął. Tyle tylko, że on szczerze. Położyłam obie dłonie na stole. Weasley położył swoją rękę na mojej. Nie reagowałam, bo mi to nie przeszkadzało. Po prostu czułam się bezpieczniej. Po krótkim wprowadzeniu na stole pojawiły się smakołyki. Rudy nie chętnie wziął prawą ręką chleb. Ja nic nie jadłam. Nie mogłam. Byłam zbyt roztrzęsiona. Po chwili za mną pojawił się wysoki blondyn ubrany w szate z naszytym borsukiem. Stuknął mnie lekko w ramie. Odwróciłam się powoli. Przełknęłam głośno ślinę.
- Możemy pogadać? - spytał Josh i już podnosił moje ramie do góry. Fred obrócił się i spojrzał na Puchona mocno zniesmaczony.
- Zostaw ją. - mruknął cicho rudy. Puchon nic sobie z tego nie robił i mimo moich starań zdołał mnie podnieść do góry. - Nie wyraziłem się jasno. - ton Weasleya zmienił się w rozeźlony, ale nadal bardzo cichy.
- Coś mówiłeś? - spytał obojętnie Puchon i trzymał mnie mocno za ramie. Teraz Fred złapał mnie za dłoń. 
- Załatwmy to jak mężczyźni. - powiedział Gryffon i wstał. Chwała Bogu, że nikt się na nas nie gapił, bo większość już się zbierała na lekcje więc było trochę zamieszania. - Ja, ty, miotły i złoty znicz. Kto pierwszy złapie piłeczkę ten zdobędzie Carmen. - przysunęłam się lekko w stronę Freda. 
- Jeśli chcesz! Ale wiedz, że polegniesz. - powiedział Josh i odszedł zostawiając mnie ogłupiałą i złego Gryffona. Usiadłam na ławce i schowałam twarz w dłonie. Weasley usiadł obok mnie i pogłaskał po plecach.
- Po co ty to wszystko robisz? - spytałam smutnym i zapłakanym tonem. Spojrzałam mu w oczy i dojrzałam w nich smutek. Przybliżyłam się do rudego, a on objął mnie ramieniem. Znów poczułam się bezpieczna. Uśmiechnęłam się lekko. Z moich oczu znów poleciały łzy. Zadzwonił dzwon więc wstałam i bez pożegnania pobiegłam na błonie na Opiekę nad Magicznymi Stworzeniami. Lekcje z Hagridem bardzo mi się podobały. Po krótkim wstępie pokazał nam swój powód do dumy, czyli hipogryfa Hardzodzioba. Na moje nieszczęście to ja musiałam się z nim przywitać. Ukłoniłam się nisko i czekałam na reakcję. On odkłonił mi się, a ja powoli się do niego przybliżałam. Co było wręcz zadziwiające to zwierze także podchodziło do mnie. Po kilku chwilach zostałam pochwalona przez Hagrida, który pomógł mi wejść na hipogryfa. Zaraz po tym zaczęłam lecieć. W tym momencie myślałam tylko o locie i o szczęściu. Łzy na tę jedną krótką chwilę znikły. Nie było Josha, nie było Freda. Byłam ja, Hardzodziob i wiatr, który omiatał moją głowę i bawił się moimi włosami. Zaczęłam się śmiać, a hipogryf poleciał dalej niż zwykle. Byłam mu za to cholernie wdzięczna. Gdy dolecieliśmy do ziemi wróciły smutek i żal. Lekcja dobiegała końca. Trochę szczęśliwa zaczęłam iść ku szkole. Miałam teraz eliksiry. Za tym przedmiotem nie przepadałam. Zaczęłam iść ku lochom. W momencie stanięcia pod klasą poczułam czyjś oddech za sobą. Odwróciłam się powoli. Najpierw spostrzegłam brązowe oczy, a potem rudą czuprynę. Uśmiechnęłam się mimowolnie. Przede mną stał Fred Weasley. Dotknął mojej ręki, a ja zacisnęłam palce na jego dłoni. Wywołało to u niego uśmiech.
- Po co się postawiłeś Joshowi? - spytałam cicho i usiadłam na futrynie okna w przeciwległej ścianie. Rudy usiadł obok mnie i odwrócił wzrok.
- Zobaczysz, gdy przyjdziesz na dziedziniec główny po 20. - uśmiechnął się tajemniczo i odszedł na swoje lekcje. Po chwili zadzwonił dzwon, a drzwi do sali się otworzyły. Zza nich dało się zauważyć mężczyznę z czarnymi, tłustymi włosami. Wskazał ręką, abyśmy weszli. Usiadłam wraz z Ronem, ponieważ Harry był w Skrzydle Szpitalnym. Niezbyt mnie to obchodziło, bo zaczęłam czytać tekst w podręczniku wyznaczony przez naszego kochanego Snapa. Robiłam wszystko zgodnie z instrukcją i w miare mi się to udawało. Na końcu kazał nam wlać trochę eliksiru do buteleczki. Zakorkowałam ją i podpisałam swoim imieniem. Położyłam buteleczkę na biurku profesora i znów usiadłam na swoim miejscu. Ron uśmiechnął się do mnie. Odwzajemniłam jego uśmiech i spakowałam książki, gdyż zadzwonił dzwon. Wyszłam z sali. Teraz miałam Obronę Przed Czarną Magią z Remusem Lupinem. Poszłam pod wyznaczoną salę i czekałam na dzwon, który zabrzmiał zaskakująco szybko. Weszliśmy. Dziś lekcja o boginach. Lupin uczył nas: Riddikulus, czyli dosyć łatwego zaklęcia. Potem wiedza praktyczna. Ustawiłam się w długiej kolejce czekając na swą kolej. Niektórzy wyobrażali sobie węże, smoki, syreny itp. Nadeszła chwila prawdy. Pomyślałam o czymś najgorszym dla mnie. Wąż Parvati zmienił się w czarną postać w pelerynie tego samego koloru z srebrną kosą w ręku. U jej stóp leżeli pozabijani przyjaciele. Kilkoro z nich znajdowało się przy mnie.
- Riddikulus - krzyknęłam lecz nie zauważyłam żadnych skutków. Śmierć powoli zbliżała się do mnie. - Riddikulus - wrzasnęłam. Nadal nic. Padłam z płaczem na kolana. Lupin przepędził bogina i pomógł mi wstać. Pytał czy nic mi nie jest. Coś jednak było. Wśród tych trupów ujrzałam Rona, Freda, Georga, Hermionę, Lunę, Tonks, Nevilla. Taka głupia wizja. Wszyscy, których widziałam spojrzeli na mnie z przerażeniem. Pozbierałam rzeczy i wyszłam z klasy. Reszta lekcji minęła bardzo szybko i nim się obejrzałam już siedziałam na ławce między Fredem, a Nevillem na obiedzie. Rudy złapał mnie za rękę i trzymał ją pod stołem. Uśmiechałam się lekko do niego. Po chwili poczułam czyjąś dłoń na ramieniu. Odwróciłam się powoli i zobaczyłam żółty kołnierz przy szacie.
- Dzisiaj o 18. - powiedział Josh i odszedł. Fred nawet nie raczył się odwrócić. Spojrzałam na Weasleya smutnymi oczami. On tylko się uśmiechnął i wstał. Ruszył w stronę pokoju Gryffonów. Ja również to uczyniłam. Chyba jako jedni z nielicznych opuściliśmy Wielką Salę. Gdy Gruba Dama wpuściła nas do pokoju zauważyłam, iż świeci on pustkami. Fred przyciągnął mnie do siebie. Przytuliłam się do niego. On również to uczynił i staliśmy tak chwilę. Po czym podniosłam wzrok, w którym widać było kilka łez. Rudy próbował się zbliżyć. Ja go odepchnęłam. 
- Przygotuj się na walkę. - powiedziałam słabym głosem i ruszyłam ku wyświechtanemu fotelowi, gdzie po chwili usiadłam. Weasley usiadł na fotelu obok. Spojrzałam na kominek. Mimo wczesnej pory w kominku widniał ogień. Uśmiechnęłam się do tańczących ogników. Rudzielec złapał mnie za rękę. - Po co ty to robisz? - spytałam i odwróciłam ku niemu wzrok. 
- Zobaczysz - wymruczał cicho i uśmiechnął się tajemniczo. Przypomniałam sobie bogina. 
- Tylko proszę ... J-ja... To z-znaczy ... Wygraj. - powiedziałam szybko i zarumieniłam się lekko. Fred uśmiechnął się pod nosem i wstał. Pocałował mnie w policzek i ruszył ku męskiemu dormitorium. A ja siedziałam tam jak głupia. Byłam oniemiała zaistniałą sytuacją. Weasley był moim przyjacielem. Niczym więcej, przynajmniej to próbowałam sobie wmówić, gdyż przez ostatni rok w Hogwarcie wyprzystojniał i spoważniał. Ale wtedy byłam z Puchonem. Po policzku spłynęła samotna łza. Zdradził mnie z moją przyjaciółką. To nie było Fair. Zranił mnie. Westchnęłam ciężko i poszłam odrobić zadania na jutrzejsze zajęcia. Zajęło mi to czas do godziny wpół do 18. Ruszyłam ciężkim krokiem ku boisku. Po krótkim marszu zasiadłam na trybunach i zobaczyłam rudawą czuprynę na ziemi. Uśmiechnęłam się do siebie i rozejrzałam się. Po chwili zjawił się Puchon. Ktoś rzucił znicza i zaczęli za nim gonić. Josh był szybszy. Fred lepiej latał. Walka była wyrównana dopóki dopóty Puchon nie zepchnął Weasleya z miotły, po czym złapał złotego znicza. Czym prędzej chciałam być na dole więc zbiegłam na skręcenie karku na dół boiska. Zobaczyłam tam nieprzytomnego rudzielca. Obok mnie wylądował Josh. Spojrzał na Gryffona z pogardą, a ja zaczęłam płakać.
- Nie płacz. Nad nim nie warto. - powiedział Josh i ścisnął moje ramię. Szybko zrzuciłam jego rękę z ramienia i pobiegłam do rudego. - Zostaw go. - powiedział głosem nie znoszącym sprzeciwu. 
- Nie. - szepnęłam i pogłaskałam Weasleya po twarzy. Puchon próbował mnie odciągnąć. - ZOSTAW MNIE.- krzyknęłam głośno. Wright w pierwszej chwili zaniemówił, a ja korzystając z okazji wzięłam rudzielca na ramiona i zaczęłam go taszczyć ku Skrzydłu Szpitalnemu. Chwilę potem Fred znowu leżał na ziemi, a ja zostałam siłą zmuszona do całowania Wrighta. Odepchnęłam go od siebie. 
- Carmen, przecież ty mnie kochasz. - powiedział pogardliwie Puchon. Spojrzałam na niego z odrazą i znów wzięłam Gryffona na ramiona.
- Kiedyś to może i tak, ale nie teraz. - wysyczałam zła przez zęby. Byłam blisko szkoły. Filch zauważył, że kogoś niosę i pomógł mi go targać. Pani Pomfrey powiedziała, że za godzinę się obudzi. Ze spokojem siedziałam przy jego łóżku i trzymałam go za rękę. Do Skrzydła wszedł Josh.
- Czyli teraz kochasz Freda? - spytał rozwścieczony i w tym momencie dostałam ręką w twarz. Z oczu popłynęły mi łzy, policzek pulsował, ale nie krzyczałam. Nic nie powiedziałam. Siedziałam i patrzyłam na rudzielca. On tak słodko spał. Uśmiechnęłam się lekko mimo cholernego bólu. - Odpowiedz ty zdziro. - dostałam z pięści w plecy. Wkurzyłam się i wstałam patrząc mu w oczy.
- J-ja... Ch-chyba tak. - powiedziałam cicho i spuściłam głowę w dół.
- Czyli tak? - krzyknął Puchon i chwycił mnie mocno za ramiona po czym mocno mną potrząsnął.
- Tak! - krzyknęłam - Kocham Freda. On mnie nie bije. On... on nie jest tobą. - upadłam na kolana i zaczęłam płakać. Wreszcie zrozumiałam co czuję do rudego. Ale czemu w ten sposób. Weszła pani Pomfrey i kazała Joshowi się wynosić ze Skrzydła. Podeszła do mnie i pomogła mi wstać. Posmarowała pieczące miejsce jakimś kremem i podała chusteczki.
- Opowiedz mi co się właściwie stało. - powiedziała spokojnym tonem pielęgniarka.
- By-byłam z Joshem do-dosyć długo. Na początku był świetny. Nie bi-bił mnie. Koch-kochałam go. - z moich oczu popłynęła kolejna porcja łez. - Ale potem się zmienił. Zaczął się nade mną znę-znęcać. Potem zobaczyłam jak całuje się z moją przy-przyjaciółką i go rzuciłam. Wtedy pojawił się Fre-Fred. Teraz przeze mnie leży... - wybuchłam płaczem. Nie wiedziałam co robię. Podeszłam do rudego i wyszeptałam mu na ucho: Kocham cię. Pani Pomfrey wyszła z sali i zostawiła mnie i Gryffona samych. Weasley zaczął się budzić. Spojrzał na mnie i coś wymruczał pod nosem. Zaprzeczyłam lekkim ruchem głowy. Miało to oznaczać, by nic nie mówił. Zamilkł, a ręką pogładził mój policzek. Przysunęłam się trochę do niego. Uśmiechnęłam się.
- Też cię kocham. - powiedział cicho, a z moich oczu poleciały łzy szczęścia. Fred szybko starł je ręką i usiadł. Przeniosłam się na miejsce obok niego. Wtuliłam się w jego czarną kamizelkę z naszywką Gryffindoru. Rudy pocałował czubek mojej głowy. Uniosłam wzrok wyżej. Jego oczy zalśniły brązowym blaskiem. Pocałował mnie lekko w usta. Tego momentu nie zapomnę do końca życia. Gdy odsunął się ode mnie uśmiechnęłam się szeroko, bo wreszcie zrozumiałam przesłanie snu. Fred zawsze był obok, a dopiero teraz go zauważyłam. Na sale weszła pani Pomfrey więc musiałam usiąść na krześle, by Weasley został zbadany. Po badaniu wyszło, że wszystko jest ok, więc poszliśmy za ręce do pokoju Gryffindoru. Weszliśmy do pokoju wspólnego. Nikt nie zwracał na nas zbytniej uwagi. Choć kilka dziewczyn spojrzało na mnie wrogo. Fotele były już zajęte. Kanapy też. Połowa podłogi również. Skierowałam swe kroki ku pustemu kątowi. Usiadłam tam i wtuliłam się radosna w rudzielca. On zaś pogłaskał mnie po włosach i trzymał za rękę. Wreszcie byłam szczęśliwa. To szczęście nie trwało za długo, bo zostało przerwane przez ... no właśnie, przez kogo? Była to niewielka blondynka i wystawiała do mnie swą chudziutką rączkę z jakimś listem. Podziękowałam i otworzyłam pergamin. Widniały na nim koślawo napisane litery składające się w napis:" Jeszcze z nim nie skończyłem. J. W." Podarłam pergamin i wrzuciłam do kominka. Rudy uśmiechnął się do mnie tajemniczo. Wstał i poszedł do męskiego dormitorium. Nie miałam pojęcia co kombinuje. Po chwili wrócił jakby nigdy nic. Wyciągnął rękę w moją stronę. Z uśmiechem złapałam jego dłoń. Wstałam i poszłam za nim. Wyszliśmy z pokoju Gryffonów. Fred wyciągnął z kieszeni złożony dosyć niedbale materiał. Poznałam w tym zawiniątku pelerynę-niewidkę. Spojrzałam na niego pytająco. On tylko zaczął iść ku błoniom. Śmiałam się cicho w ciągu podróży. Gdy stanęliśmy pod wielkim dębem on objął mnie i narzucił na nas pelerynę-niewidkę. Usiedliśmy pod drzewem. Rudzielec złapał moją dłoń. Uśmiechnęłam się do niego. Chwilę potem pod drzewem pojawił się Puchon z moją przyjaciółką. Spojrzałam na niego bez uczuć. Żadnej łzy. Teraz liczy się tylko Weasley. Josh zaczął całować dziewczynę siłą. Nie wytrzymałam i uniosłam różdżkę mrucząc pod nosem : Drętwota. Dziewczyna stała oniemiała. Wyszłam spod peleryny. 
- Ja... Ja cię przepraszam. - wyjęczała Audrey. Uśmiechnęłam się.
- On mnie już nie obchodzi. - powiedziałam poważnym tonem i zerwałam z rudego pelerynę. - Teraz tylko Fred się liczy. - złapałam Weasleya za rękę. On przyciągnął mnie do siebie i mocno przytulił. Audrey odeszła z ulgą w stronę Hogwartu. Pomachałam jej wesoło ciągle wtulając się w Gryffona. Uśmiechnęłam się. Po chwili odsunęłam się od niego i podeszłam do Josha. Klękłam przy nim. Zbliżyłam usta do jego ucha.
- To nie było fair. - wysyczałam przez zęby. - Teraz patrz. - szepnęłam i wstałam. Podeszłam do rudego i złapałam go za krawat. Chwilę potem pocałowałam go lekko. Poczułam na ustach, że rudzielec się uśmiecha. Odsunęłam się od niego i złapałam Freda za rękę. Poszliśmy w stronę szkoły. 
- Dziękuję - mruknęłam wesoło w stronę Weasleya. On tylko się uśmiechnął i runął sztywny na ziemię. Odwróciłam się gwałtownie. Zobaczyłam Puchona z uniesioną różdżką. Spojrzałam w stronę rudzielca przerażona. Klękłam przy nim. Po chwili zostałam pociągnięta za włosy. Josh odciągnął mnie od Freda. Wyszarpałam się szybko i przywaliłam mu mocno ręką w policzek.
- Co ty sobie myślisz dupku? - wrzasnęłam i przywaliłam mu mocno w twarz. Z jego nosa pociekła krew. Znów klękłam przy Gryffonie. On zaczął się budzić. Zobaczyłam jego brązowe oczy. Fred uśmiechnął się do mnie. Ułożyłam go na ziemi i wstałam. Byłam pełna nienawiści. Podeszłam do Josha. - Co ty do cholery jasnej robisz? - krzyknęłam i wyciągnęłam różdżkę.
- Nadal cię kocham. - on również krzyknął. Nie obchodziło mnie to.
- To po co się nade mną znęcałeś? - wrzasnęłam. Zauważyłam, że Weasley usiadł. Podeszłam do niego i pomogłam mu wstać. Puchon milczał. Machnęłam niedbale ręką i ujęłam dłoń Freda. Znów poczułam się bezpieczna. Poszliśmy powoli w stronę szkoły.
- Wiesz ... Ten pocałunek ... - zaczerwienił się Weasley. Uśmiechnęłam się do niego i stanęłam. Spojrzałam mu w oczy.
- Tak? - powiedziałam przeczesując ręką jego krótkie, rudawe włosy. Weasley zbliżył swoją twarz do mojej i pocałował mnie w czoło. Zaśmiałam się cicho. Siadłam na futrynie okna na dziedzińcu głównym. 
- Jak poznałaś Josha? - wymruczał pod nosem Gryffon. Posmutniałam diametralnie. Przyciągnęłam kolana do klatki piersiowej. Rudy złapał mnie za dłoń. - Jeśli nie chcesz to nie odpowiadaj. 
- To było pierwszego dnia w tym roku. - westchnęłam głęboko. - Miałam kilka minut do odjazdu. Chyba za bardzo się spieszyłam. Wjechałam w ścianę. - uśmiechnęłam się, a z moich oczu spłynęło kilka łez. - Wright akurat stał za mną. - zamknęłam oczy - Pomógł mi to ogarnąć. Po tym incydencie spotykaliśmy się coraz częściej. Na początku było fajnie, ładnie i uroczo, ale potem... - zaczęłam płakać. Rudzielec wstał i objął mnie ramieniem. Wtuliłam się w niego. Po chwili usłyszałam klaskanie. Otarłam łzy rękawem i rozejrzałam się wokół. Ujrzałam innego Puchona. Kumpel Josha. Prawdopodobnie Drake. Przewróciłam oczami i wstałam z futryny. 
- Czego chcesz śmieciu? - spytałam dosyć głośno. 
- Mmm ... Jaka drapieżna. Mówiłaś już koledze o związku z Joshem? - powiedział pogardliwie Drake zbliżając się do nas powoli. Fred złapał mnie lekko za rękę. - To przez ciebie mój przyjaciel siedzi w pokoju i wyklina cały świat. - te słowa skierował do Weasleya. Zbliżył się na odległość 2 metrów. Spojrzałam na niego z pogardą.
- Wysłał cię na przeszpiegi? - prychnęłam obojętnym tonem. Drake zaczął się śmiać. Wzruszyłam ramionami i zaczęłam iść w przeciwną stronę. 
- Kazał ci przekazać, że czeka na 5 piętrze ... tam gdzie zawsze. - znów skwitowałam krzyk wzruszeniem ramion i pociągnęłam za sobą rudego.
- Sobie poczeka. - powiedziałam i już szłam w górę schodami. Po moim policzku spłynęła łza. Otarłam ją rękawem. Szłam za rękę z rudym. Po chwili on stanął. Wyciągnął pelerynę. Uśmiechnęłam się do niego. Zarzucił ją na nas i poszliśmy ku wieży Gryffonów. Powiedziałam cicho hasło i weszłam niezauważona do pokoju wspólnego. Niewiele osób tam było. Fotele wolne. Powoli więc zasiadłam na jednym z nich i ściągnęłam z siebie pelerynę. Zamknęłam oczy i oparłam się. Zaczęłam wdychać upajającą woń żywicznego drewna. Poczułam ciepłą dłoń na swojej ręce. Zaśmiałam się cicho i ujęłam tę dłoń.
- Idziesz na 5 piętro? - usłyszałam cichy głos Weasleya. Zaprzeczyłam lekko głową. - Bo wydaje mi się, że to coś ważnego. - mruknął trochę od niechcenia. Wzruszyłam ramionami i wstałam. Złapałam go za rękę i narzuciłam na nas pelerynę. Wyszłam z pokoju wspólnego śmiejąc się cicho z Freda. Zaczęłam iść po schodach ku 5 piętru. Gdy już tam byłam rozglądnęłam się bezszelestnie. Zauważyłam Wrighta wpatrzonego w okno. Podeszłam do niego. Weasley dotrzymywał mi kroku. Zauważyłam na twarzy Puchona ślady płaczu. Zdziwiłam się. On nigdy nie płacze. Spojrzałam na rudego. On kiwnął głową i zdjął ze mnie pelerynę nim zdążyłam zaprzeczyć albo powiedzieć, że nie chcę.
- Cześć - powiedziałam złym tonem i spojrzałam w stronę Freda. Puchon obrócił się i próbował mnie przytulić. Stanowczo go odepchnęłam. - Czego chcesz? - spytałam próbując odsunąć się od niego jak najdalej.
- Powiedzieć przepraszam i spytać czy wrócisz do mnie? - stałam oniemiała. Ale znałam odpowiedź.
- Przepraszam nic tu nie zmieni! - powiedziałam poważnym tonem. Usłyszałam poruszający się materiał. Złapałam to miejsce jak najszybciej. Było to dosyć łatwe, bo spod peleryny wystawały czubki czarnych trampek. Teraz zdałam sobie sprawę z jakim wielkoludem ja się zadaję. Ja się cudem nie potykam w pelerynie, a jemu wystają czubki butów. O holender. Spojrzałam w dół. Fred chyba też, bo po chwili trampki zniknęły. Odwróciłam wzrok ku Joshowi, który patrzył na błonie. 
- Czy pomiędzy tobą, a Fredem coś jest? - spytał lekko zażenowany. Uśmiechnęłam się pod nosem. 
- Kocham go. - mruknęłam cicho. Poczułam na mojej dłoni ciepło ręki pod peleryną.
- Dlaczego? - Josh odwrócił się twarzą do mnie, a ja gwałtownie puściłam dłoń Weasleya. 
- Bo... Bo on jest kochany, opiekuńczy, nie bije mnie, czuję się przy nim bezpiecznie i ... to jest Weasley. - zaśmiałam się na ostatnie słowa. To trochę zagłuszyło rudego spod peleryny. Puchon rozglądnął się niespokojny. Wzruszyłam ramionami - Jeśli to wszystko to żegnam! - machnęłam ręką i ruszyłam do przodu. Wright polazł za mną. Złapał mnie za rękę. Odwróciłam się ostrożnie zasłaniając się ręką. Nic mi nie zrobił tylko spojrzał mi w oczy. Fred się schylił i wyszeptał mi do ucha informację, że będzie czekał za rogiem. Przymrużyłam oczy i odwróciłam głowę. Wybiegłam za róg i zostałam wciągnięta przez rudzielca pod pelerynę. Wtuliłam się w jego czarną kamizelkę i uśmiechnęłam się lekko. On pocałował mnie w czoło. Zauważyłam, że Wright wybiega zza rogu. Był przerażony.
- Nie. To nie był sen. - mamrotał pod nosem. Obejrzał się i pobiegł przed siebie wykrzykując moje imię. Wzruszyłam ramionami i wstałam. Rudy zrobił to samo. Uśmiechnął się do mnie.
- Widać, że cię kocha. - wymruczał zadowolony Weasley i mnie pocałował. Po chwili usłyszałam wybuch. Odruchowo spojrzałam w tamtą stronę. Wyciągnęłam różdżkę i spojrzałam ukradkiem przez szparę w murze. Zobaczyłam oddziały Voldemorta. Złapałam kurczowo Freda za rękę. Skierowaliśmy się ku Wielkiej Sali. Przerażenie malowało się na twarzach uczniów. Profesor McGonagall wysyłała pierwszo-, drugo-, trzecio- i czwartoroczniaków do domów. Jestem piątoroczniakiem więc zostaję. Rozejrzałam się. Znalazłam uroczo rude czupryny. Pociągnęłam Freda ku nim. Stali tam Ron, George i Percy. Nie wnikałam skąd tylko trzymałam Freda mocno za rękę. Druga ręka była zajęta różdżką. McGonagall kazała nam walczyć. Powiedziała, że życzy nam powodzenia, bo nie ma innego wyjścia. Albo walczysz, albo tchórzysz. Kilka minut później rozgorzała walka. Obok mnie śmigały różnokolorowe snopy świateł. Jakoś przeżyłam blisko 4 godziny nieustającej walki. Dobrzy wygrali. Voldemort pokonany! NARESZCIE! Przeszłam powoli po wszystkich korytarzach w Hogwarcie. Neville szedł ze mną. Zanosiliśmy Locomotorem trupy. Widziałam wiele bliskich mi twarzy. Zginęła Ginny, Percy, Bill, George i inni. Rozpłakałam się. Neville mnie przytulił. Byłam mu za to wdzięczna. Miałam nadzieję, że zobaczę mojego kochanego Freda. Wzięłam odruchowo Longbottoma za rękę i ruszyłam ku Wielkiej Sali. Tam zanosiliśmy wszystkie trupy. To było po prostu straszne widzieć tak młodych ludzi, którzy nic już nie osiągnął w życiu. Gdy wszyscy byli już w Wielkiej Sali spostrzegłam Freda. Boże. On żyje. Ale rudy płakał. Podeszłam do niego. Wtuliłam się w szatę Gryffonów. Rudzielec otarł łzy i ukląkł przede mną. Wyciągnął pierścionek.
- Zostań moją żoną. Kocham cię. Dużo przecierpię, ale w pięknym, kochanym i wyrozumiałym towarzystwie. - z jego oczu spłynęło kilka łez. Pocałowałam go namiętnie. Wyszeptałam mu: " Oczywiście " na ucho i również zaczęłam płakać.
- Razem będziemy cierpieć, ale i kochać się. - wymruczałam mu cichym i płaczliwym tonem do ucha. To były straszne czasy, bo Voldemort, choć umarł w sercu każdego czarodzieja zostawił ziarno strachu. Miałam nadzieję, że nic się nie stanie. Moje prośby zostały wysłuchane. Kilka lat po Bitwie o Hogwart pobraliśmy się z Fredem. To był piękny dzień. Tuż przed uroczystością nie czułam strachu. Stałam w pięknej, białej sukni przed lustrem. Ktoś zapukał i do pokoju wszedł mój przyszły mąż. Uśmiechnęłam się do niego. Był ubrany w czarny dopasowany garnitur. Czerwony krawat spoczywał w jego dłoni.
- Pięknie wyglądasz. - powiedział rudy kładąc ręce na moich biodrach. - Pomożesz? - spytał Freddie słodko. Zaczęłam się śmiać. Zawiązałam ładnie krawat na jego szyi.
- Proszę kochanie. - wyszeptałam cicho. Weasley pocałował mnie namiętnie. - Jest już świadek i świadkowa? - spytałam mając na myśli Rona i Lunę. Rudzielec skinął głową i przytulił mnie mocno. 
- Od dzisiaj i na zawsze będziesz już tylko moja. - wymruczał mi uwodzicielsko na ucho Fred. 
- A ty tylko mój. - również wymruczałam. W tej chwili do pokoju weszła Molly. Odsunęłam się gwałtownie od Freda. Molly spojrzała na mnie.
- Świetnie wyglądasz, ale chodź tu. - przysunęła się do mnie i poprawiła mi dekolt. Zaśmiałam się lekko i przytuliłam matkę Freda. 
- Dziękuję za wszystko. - uśmiechnęłam się szczerze. Ruda również to uczyniła i wyszła po drodze szepcząc coś Fredowi do ucha.
- Mówi, że dobrze wybrałem. - powiedział Weasley. Ceremonia zaczyna się za kilka minut. Ruszyłam w stronę ojca Freda. Po chwili usłyszałam pierwsze takty marsza ślubnego. Doszłam do ołtarza, potem to kluczowe TAK i pocałunek. Lekki z racji obecnych tu rodziców. Wesele również się udało. Ognista lała się litrami. Ale ani ja, ani Fred nic nie piliśmy. Po 5 godzinach wszyscy pousypiali. Zostałam na sali z moim mężem. Rudy podszedł do mnie.
- Mogę prosić? - Weasley wyciągnął ku mnie dłoń. Ujęłam ją i zaczęliśmy tańczyć. On położył dłoń na moim biodrze, a drugą trzymał moją rękę. Zaś moja druga ręka wpleciona była w jego rudawe włosy. Zaczęliśmy się całować, a reszta to już historia ... Rok potem urodziłam bliźniaki: Lunę Molly oraz Georga II. Fred bardzo kocha dzieci i często z nimi siedzi. George przypomina ojca. Także jest uroczym rudzielcem. Lubi płatać figle, a Luna buja w obłokach, ale jak trzeba to wykaże się odwagą i racjonalnym myśleniem. Aby pokazać jak bardzo się kochamy na ręce wytatułowaliśmy sobie z Fredem: "Kocha się pomimo, a nie ponieważ." Po ślubie nauczyłam się cieszyć życiem. Pragnęłam tego życia, tego mężczyzny, tych dzieci i za nic bym się nie zamieniła ze względu na gwarancję szczęśliwej choć pełnej wspomnień przyszłości. Carmen Black i Fred Weasley na zawsze.

***
- To chyba cała nasza historia. - powiedziałam uśmiechnięta wtulając się w siwego rudzielca. Spojrzałam na dwie małe blondyneczki i trzech większych rudych. 
- A co się stało z Joshem? - zapiszczała druga blondynka. 
- Wright był na naszym weselu. W sumie to wpadł na nie krzycząc STOP, KOCHAM JĄ. Carmen oczywiście powiedziała, iż kocha mnie. - powiedział Fred.
- I mówiłam prawdę. - zaperzyłam się lekko, na co rudy pocałował mnie w czoło. Uśmiechnęłam się.
- Opowiedz to jeszcze raz babciu. - zapiszczała uradowana blondyneczka klaskając w obie rączki.
- Kochanie. Daj babci spokój. - powiedziała Luna. Zaśmiałam się chropowatym głosem. 
- Carmen może teraz ja zacznę? - spytał Fred. Pocałowałam jego lekko zmarszczony policzek. 
- Opowiadaj dziadziu. - powiedział zniecierpliwiony mały rudzielec.
- To było wiele lat temu. Mieliśmy razem karę. Dowiedziałem się, że jej rodzice nie żyją. Po szlabanie siedziałem w dormitorium. Dopiero wieczorem zeszłem na dół. Wasza babcia siedziała w fotelu w naszym pokoju wspólnym. - zaczął Fred - Pan Wright ją zdradził. Bardzo płakała. Podszedłem do niej i zacząłem z nią rozmawiać. I wtedy...

_________________________________________________________I jest One Shot. :3 Ehh. Przepraszam, że nie dodaję rozdziału, ale nie mam jak... Wiecie cholerne oceny. No dobra. Mam urodziny, więc nadziękowałam się wszystkim i wyprzytulałam za wsze czasy. Kocham, pozdrawiam i czekam na komentarze. :**
P.S. Dodaję OS od Klaudii *w*. 

środa, 10 kwietnia 2013

45. "Czy wy wszyscy wszędzie widzicie wpływy Voldemorta ?!"

Przytuliłam mocno Rudolfa. On wrzucił mnie w śnieg. Po chwili byłam cała w białym puchu. Obok mnie położył się długowłosy.
-Tęskniłaś ? - spytał ze śmiechem.
-Bardzo kochany. - odparłam z uśmiechem na pół twarzy. Spojrzałam na rudzielca. Pociągnęłam Freda za dłoń, a ten upadł na mnie. Jego twarz była milimetry od mojej. Wreszcie poczułam jego usta przywierające ciasno do moich. Rud odchrząknął, a ja odsunęłam się od Weasley'a zarumieniona.
-Czyli to tak się "bawicie", gdy nikogo nie ma w pobliżu ?! - spytał roześmiany długowłosy mężczyzna. Usiadłam w śniegu. Złapałam dłoń rudzielca i spojrzałam na brata.
-Jakim cudem żyjesz ?! Ja widziałam wizję twojej śmierci. Widziałam jak Nina cię zabijała. - szepnęłam ze smutkiem. Rud przytulił mnie mocno. 
-Ojciec mnie zamienił. Chciał zobaczyć Ninę. - wyjaśnił mi braciszek na ucho. Jego ciepło uspokajało moje zmysły.
-A skąd się tu wziąłeś ? - spytał Fred.
-No chyba wiesz, młody, skąd się biorą dzieci. - ofuknął go zabawnie Rud. Weasley się zaśmiał i objął mnie ramieniem. - Muszę spadać. Powiedziałem Syriuszowi, ze idę do kibla. - dopowiedział Rud z uśmiechem. Jeszcze raz mnie przytulił i znikł. Otrzepałam się ze śniegu i spojrzałam na Freda. On również to zrobił i przytulił mnie mocno.
-Kocham cię. - powiedziałam z uśmiechem i pocałowałam Weasley'a. Jego twarz rozjaśnił uśmiech. Ściągnął czapkę z głowy i nałożył ją mi, po czym cmoknął mnie w nos.
-Ja cię też skarbie - odparł słodko.
-Jesteś za wysoki. - mruknęłam oskarżycielsko.
-To nie jest moja wada. Jak się do mnie przytulisz to usłyszysz bicie mojego serca. Ono pracuje tylko dla ciebie. - wyszeptał mi na ucho rudy. Uśmiechnęłam się i pocałowałam go w usta. Ktoś odchrząknął, a ja ujrzałam Zabiniego.
-Czego ? - mruknęłam oschle i poprawiłam za dużą na mnie czapkę.
-Snape cię woła do siebie. - odpowiedział głupio Blaise. Westchnęłam i ruszyłam do szkoły. Szybko polazłam do lochów i zapukałam do wrót.
-Proszę - usłyszałam zimny głos Severusa. Otworzyłam drzwi i weszłam do środka.
-Bry. - mruknęłam i oparłam się o ławkę. - O co chodzi ? - spytałam z uśmiechem. Severus podał mi list. "Drogi panie profesorze i droga Carmen. Bardzo wam przepraszam, że odeszłam w sumie bez słowa. Piszę do was, bo tylko wy mnie rozumieliście. Dziękuję wam za wszystko. Nina. P. S. Przeproście ode mnie Draco." Severus łypnął na mnie czarnymi tęczówkami.
-Co o tym sądzisz ?! Ja tu wyczuwam wpływ Czarnego Pana. - wydusił wreszcie.
-Czy wy wszyscy wszędzie widzicie wpływy Voldemorta ?! - burknęłam retorycznie. - Nie wiem co o tym myśleć. To jest dla mnie dziwne, że po tym jak zabiła mojego ojca po prostu pisze, że mnie przeprasza. To jest trochę naciągane. - dopowiedziałam zgodnie z moim rozumowaniem.
-No widzisz ! - podniósł głos Snape.
-CZŁOWIEKU !! TU NIE CHODZI O LORDA VOLDEMORTA !! - krzyknęłam na nauczyciela i uderzyłam pięścią w ławkę.
-Dobrze, dobrze. Nie denerwuj się. - odparł chłodna Severus. - I nie tym tonem do nauczyciela ! - dopowiedział przewiercając mnie spojrzeniem. - Ale ja uważam, iż to nie ma sensu. - dodał przemądrzałym tonem. Już otwierałam usta, by coś powiedzieć, ale do wrót ktoś zapukał. Drzwi się otworzyły i wlazł Scott.
-Dzień dobry. Ja miałem przyjść na szlaban. - powiedział Farro i się uśmiechnął do mnie. Pomachałam mu słodko i wstałam.
-Tak. Usiądź. - nakazał Snape i się odwrócił.
-Do tej rozmowy powrócimy Severusie. Teraz muszę już iść. Do widzenia. - mruknęłam i wyszłam życząc zielonookiemu powodzenia. Wyszłam z sali i ujrzałam opartego rudzielca o ścianę.
-Wszystko dobrze ? - spytał poprawiając czapkę na mojej głowie. Przytaknęłam i złapałam go za dłoń. - Pięknie wyglądasz, ale piękniej wyglądałabyś tylko w mojej koszuli... Ewentualnie bez niej. - wyszeptał mi Fred uwodzicielsko na ucho.
-Czy ty coś sugerujesz ? - spytałam przejeżdżając dłonią po jego mostku.
-Ja nic nie sugeruję ! Ja nalegam ! - powiedział dotykając ustami mojego policzka. Spojrzałam mu w oczy, a dłonie Freda wsunęły się w tylne kieszenie moich spodni.
-Gdzie teraz ? - spytałam z uśmiechem, a rudy się zaśmiał. - Za mało mi wrażeń kochanie. - dopowiedziałam z wielkim wyszczerzem. On tylko przewrócił oczami i ruszył w stronę Wielkiej Sali. Jeszcze śniadanie nie wpierniczyliśmy. Wleźliśmy do Sali i usiedliśmy przy stoliku.
-Gustowna czapeczka. - powiedział George z uśmiechem.
-Dziękuję. - odparłam słodko i wzięłam sobie tosta z Nutellą. Ugryzłam przekąskę i zrzuciłam kurtkę. Czapkę zostawiłam, ale spadała mi na oczy. - Potem idziemy do Skrzydła Szpitalnego, bo Scottie jest na szlabanie. - dodałam z pełną gębą. Fred zasalutował i zjadł swoje płatki z mlekiem.
-Freddie ty nigdzie nie idziesz. Ty kochasiu pomożesz mi w następnym żarcie. - mruknął George. Mój Weasley spojrzał na mnie psimi oczkami, a ja się zaśmiałam.
-A spierdzielaj. - machnęłam na niego ręką, a ten cmoknął mnie w nos. Rudzi wstali i wylecieli z uśmiechami z Sali. Kilka dziewczyn obejrzało się za nimi. Jakie to słodkie. Dosiadła się do mnie Rosie.
-A ci co ?! - spytała i ugryzła swojego tosta z dżemem.
-Jakiś żart skarbie. - powiedziałam słodziutko i uśmiechnęłam się do niej. Ta tylko się zaśmiała.
-George ciągle mi coś o nim wspominał. Coś ciągle chciał zrobić śmiesznego. Ale jak się pytałam co to ten od razu zmieniał temat rozmowy. - wyjaśniła Martin. Wyszczerzyłam się.
-Idę zaraz do Tatii. Idziesz ze mną ? - spytałam dojadając tosta. Rosie zasunęła mi czapkę na oczy.
-Pewnie. - odparła ze śmiechem. Poprawiłam czapkę i wstałam.
-Do Skrzydła. - powiedziałam wyciągając dłoń przed siebie. Normalnie czułam się jak Superman lecący na swoją misję. Ruszyłyśmy dość szybkim krokiem do Szpitalnego. Całą drogę przegadałyśmy niekończącymi się tematami i wreszcie dolazłyśmy do celu.
-Dzień dobry. - powiedziałyśmy razem do pielęgniarki.
-A roześmiane panienki do kogo ? - spytała z uśmiechem i przelała jakiś eliksir do większej butelki.
-Do Tatii Salvador. - wyjaśniła Rosie, a Poppy pokazała nam dziewczynę leżącą na jedynym zajętym łóżku. Usiadłyśmy obok niej. Zaczęłyśmy gadać.
~Przejdźmy teraz do tej nieszczęsnej Dianny. Jest kolejny dzień i znowu uczy Ninę Czarnej Magii. *perspektywa Niny*~
-Musisz jeszcze poćwiczyć ruch ręką, by zabijanie wychodziło ci lepiej. Niby zabiłaś Rudolfa, ale w sumie to mógł być po prostu szczęśliwy traf. - pouczyła mnie Dianna. Z dnia na dzień coraz bardziej ją lubiłam. Wyjaśniała mi o co chodzi w magii mojego brata. Ostatnio nawet powiedziała jak zrobić horkruksa.
-Nie mam już na czym próbować. - pożaliłam się, a Na ruszyła różdżką. Przed nami pojawiły się 3 krokodyle. - I ja mam niby to coś zabić ? - spytałam zdziwiona. Ona tylko przytaknęła, a ja wstałam i wycelowałam koniec różdżki w zieloną poczwarę. - Avada Kedavra. - powiedziałam poważnym i zimnym tonem. Jeden krokodyl padł.
-Na drugim użyj Crucio. - podpowiedziała Diann. Wzruszyłam ramionami i wycelowałam magiczny kij w drugiego potwora.
-Crucio. - mruknęłam, a ten zaczął się miotać po podłodze mojego pokoju.
-Próbuj jak najdłużej. - dopowiedziała Na. Zaczęło mi się podobać sprawianie bólu. Krokodyl wił się pod wpływem zaklęcia i co chwilę z jego gardła słyszałam głośny ryk. Dianna zaklaskała w dłonie, a ja zniżyłam różdżkę. Poczwara padła prawie bez życia.
-Trzeci to Imperio. - nakazała kobieta, a ja jej usłuchałam. Tym razem ostatni potwór robi to co chciałam. Łaził po pomieszczeniu, gdzie tylko mu rozkazałam.
-Pięknie. Teraz przerwa. - wyjaśniła Na i wyszła z pomieszczenia nie domykając drzwi. Nie chciałam podsłuchiwać, ale jakoś tak wyszło.
-I jak ? - spytał zimnym tonem mój brat.
-Bardzo dobrze sobie radzi. Jest naprawdę pojętna w tego rodzaju sprawach. - odparła Dianna. Po chwili zapadło milczenie, więc wyjrzałam przez szparę drzwi. To była najgorsza rzecz, którą mogłam sobie wyobrazić. Szybko cofnęłam się z obrzydzeniem i usiadłam na swoim łóżku.
~Coś nabazgrałam, więc przejdźmy do dość interesującej persony. *perspektywa Rudolfa*~
Stanąłem przed Dworem Malfoyów. Tu miało się odbyć spotkanie Śmierciożerców. Przynajmniej tak się dowiedziałem. Oczywiście nie mogę się pokazać jako ja, więc jestem "przebrany" za mojego ojca. Zapukałem do wrót.
-Hasło ? - spytała kołatka. Przeraziłem się nie na żarty.
-Nie... Nie ma hasła. - wydukałem. O dziwo drzwi otworzyły się przede mną.
-Bardzo dobrze. - zagrzmiał głos Lucjusza. - Czarny Pan właśnie przypatruje się nauce swojej siostry. - dodał Lucek, a ja wszedłem do pomieszczenia.
-Orionie. - prawie krzyknęła jakaś kobieta. Cholera, ale ich dużo.
-Co ty tu robisz ? Przecież jeszcze ostatnim razem mówiłeś, że nie chcesz mieć z nami nic wspólnego. - mruknął podejrzliwie Yaxley.
-To było dawno i nie prawda. - powiedziałem bez mrugnięcia okiem.
-Bardzo się cieszymy, że przejrzałeś na oczy. - zaśmiała się Cyzia i podała mi dłoń. Potem przywitałem się z całą resztą towarzystwa. Połowy w ogóle nie znałem lub po prostu nie pamiętałem imion.
-Więc wracając... Planujemy najazd na kilkoro czarodziei mieszkających w Hogesmeade. - wyjaśnił Scabior. - Szczególnie chodzi nam o Aberfortha Dumbledore'a. - dodał z uśmiechem.
-Wchodzisz w to Orionie ? - spytał jak dotąd mało zainteresowany Lucjusz. Pokiwałem tylko głową. Nie chcę zabijać... Nie po tym co przeszedłem. To przeze mnie ojciec nie żyje. To było takie straszne patrzeć na śmierć członka rodziny. Niby nie było go te 15 lat, ale mimo wszystko to mój ojciec, więc nie powinienem go odtrącać.
-Orionie. - zagrzmiał Yaxley. Wyrwałem się niby z transu.
-Słucham ? - spytałem nierozumnym tonem.
-Pytam czy jesteś zdolny do zabicia 3 mugoli. - wyjaśnił blondyn, a ja pokiwałem głową. - To dobrze... Więc. - zaczął wyjaśniać swój plan. Albo może Czarnego Pana. A nieważne.
~No to dawno go tu nie było... A przynajmniej jego przemyśleń, więc SĄ. *w* Teraz idziemy do Skrzydła. Scott już skończył karę i ślęczy nad Tatią. *perspektywa Carmen*~
Spojrzałam na wpół żywego Farro. Ten to się stara. W cholerę dba o Salvador. Prawdziwy mężczyzna.
-Jak tam szlaban ? - spytałam, a Scottie się odwrócił.
-No... Nie jest źle. - odparł ze śmiechem.
-A co zrobiłeś ? - spytałam i oparłam się o zasypiającą Rose.
-Ćwiczyliśmy w parach... I to ze Ślizgonami. Wiesz... Nie wiem czy twój kuzynek chwalił się już swoim zielonym łbem. - mruknął szczerząc się jak idiota. Spojrzałam na niego ze zdziwieniem i zaczęłam się śmiać.
-Gratuluję. - wydusiłam wreszcie i ogarnęłam dupę. Do Sali wszedł kuzynek.
-Sco... Carmen. -  mruknął i zarzucił swoimi zielonymi włosami. Parsknęłam śmiechem.
-Ślicznie wyglądasz przystojniaku. - powiedziałam i złapałam się za brzuch. Rosie jak to zobaczyła zawtórowała mi.
-Pod kolor szaty ? - spytała wrednym tonem. Draco zmierzył nas nienawistnym spojrzeniem.
-Kiedy to zejdzie ? - mruknął niezadowolony Malfoy.
-Tydzień, dwa... Góra miesiąc. - wyjaśnił Scott z uśmiechem.
-ILE ?! - zagrzmiał młody Malfoy. Do Sali tym razem weszli rudzi.
-Skarby wy nasze... Możecie pójść z nami ? - spytali nas, a ja spojrzałam na Rose. Ona otworzyła szeroko oczy. Wzruszyłam lekko ramionami i z lękiem wstałam. Fred przerzucił mnie sobie przez ramię. Jego czapka zsunęła mi się na oczy. Szybko ją ściągnęłam i targałam w ręce. George zrobił to samo z Rose. - Branoc. - mruknęli obaj i wyszliśmy.
-Gdzie nas wleczecie ? - spytałyśmy razem.
-Zobaczycie. - odpowiedzieli chórem. Zaśmiałam się. Po kilku minutach marszu postawili nas na ziemi. - Zamknijcie oczy. - rozkazali. Szybko zakryłam narząd wzroku. Ci zaczęli nas gdzieś taszczyć.
-Daleko jeszcze ? - spytałam, a Fred dziugnął mnie w żebro. - Auć. - mruknęłam retorycznie.
-Już jesteśmy. - powiedzieli. Uznałam to za znak, iż mogę otworzyć oczy. Jak pomyślałam, tak też zrobiłam. Ujrzałam jedną z najpiękniejszych rzeczy w moim życiu.
-Jesteście cudowni. - krzyknęłyśmy z Rose i rzuciłyśmy się im w ramiona.
-Wiemy. - odparli nieskromnie.
_________________________________________________________
Przepraszam, że tyle czekaliście na rozdział. Nie miałam dostępu do kompa, więc... Rozdział dość mi się podoba. I takie pytanie : czy z okazji moich urodzin chciałybyście przeczytać mojego One Shota ?! Odpowiedzi proszę w komentarzu. Kocham was. :**

czwartek, 4 kwietnia 2013

44. "Jak upadniesz to trzeba wstać i walczyć."

Do Sali weszła Molly Weasley. Podbiegła do nas i uścisnęła mocno Freda. Przełknęłam szybko tosta, bo zaraz byłam w jej objęciach.
-Carmen, jak ja się o ciebie bałam. Co znowu Fredowi strzeliło do tej głowy ? - mówiła jeszcze mocniej mnie ściskając. Zrobiło mi się ciemno przed oczami. Wtedy mnie puściła. Rozmasowałam sobie dłonią kark.
-To nie była jego wina. - wydusiłam i upiłam kilka łyków soku dyniowego.
-A ty już zaraz co ja zrobiłem. - burknął Weasley obrażony.
-Przecież o ciebie, synku, też się martwiłam. - powiedziała Molly i przytuliła Freda.
-Ta. Akurat. - burknął rudy. Próbowałam powstrzymać się od śmiechu. No, ale nie wszystko się udaje, więc wybuchłam śmiechem na pół Wielkiej Sali. Molly spojrzała na mnie, a Weasley zmierzył mnie morderczym spojrzeniem.
-Też cię kocham skarbie. - wydusiłam między salwami śmiechu i wystawiłam rudzielcowi język. Molly uśmiechnęła się i poszła do stolika dla nauczycieli. Położyłam głowę na ramieniu rudego.
-Jak mogłaś ? - spytał z udawanym oburzeniem. Spojrzałam mu w oczy, po czym delikatnie pocałowałam. Odsunęłam się i przejechałam dłonią przez środek włosów. - Może być. - mruknął i spojrzał na mnie jak fachowiec. Przewróciłam teatralnie oczami.
-Mam jeszcze jedną butelkę Ognistej w bagażu. - szepnęłam mu na ucho i odwróciłam wzrok ku tostom. Złapałam jeszcze dwa i natychmiastowo wpakowałam je do gęby. Szybko wstałam i ruszyłam do dormitorium. Powiedziałam hasło i weszłam do przytulnego pomieszczenia. Usłyszałam za sobą kroki, po czym poczułam silne dłonie Freda powoli zjeżdżające w dół mojej talii. Zatrzymał ręce na biodrach i odwrócił mnie do siebie. Jego usta delikatnie musnęły moje. Odsunęłam się i spojrzałam mu w oczy. - Przepraszam za wszystko co powiedziałam. Przepraszam za wszystko co zrobiłam. Przepraszam za wszystko co cię skrzywdziło. - wyszeptałam lekko zażenowana i pocałowałam go w usta. On jakoś nie przejął się tym.
-To gdzie ta Ognista ? - spytał Weasley całując mnie w czoło. Wskazałam dłonią na dormitorium, a ten wziął mnie na ręce i tam zatargał. - Przyzwyczajaj się. - dopowiedział i przeprowadził mnie przez próg.
-Czy ty coś insynuujesz ?! - spytałam rozbawiona i zeszłam z jego ramion. Wyciągnęłam dość sporą butelkę i dwie szklanki, do których rozlałam bursztynowego płynu.
-Jeszcze nie. - odparł uradowany i wypił swój napój. I tak się zaczęło.
*4 szklaneczki później*
Siedziałam na kolanach Weasley'a i bawiłam się jego włosami. On już po drugiej nie miał koszulki, więc był delikatnie zjarany. 
-Muszę ci coś powiedzieć. - mruknęłam posępnie i spojrzałam mu w oczy. - Kiedyś... Na jednej z wypraw z ciocią Bellatriks i Rudolfem... No wiesz, miałam wtedy 6 lat, więc niewiele ogarniałam. Ona kazała mi zabić mugola. Dała mi swoją różdżkę i wskazała na młodego chłopaka. Machnęłam różdżką i już nie żył. Ja ?! 6-letnia dziewczynka ?! Zabiłam mugola... - dodałam i wstałam. Fred pociągnął mnie za koszulkę i znów napierał na mnie swoim ciałem.
-Takiego wyznania się nie spodziewałem, ale żyjemy teraz, a nie kiedyś. Jesteśmy razem teraz, a nie kiedyś. Naprawdę nie obchodzi mnie to co było przede mną. - powiedział Weasley, a ja się uśmiechnęłam. 
-Mam najlepszego chłopaka pod słońcem. - wyszeptałam i wpiłam się w jego słodkie usta.
~Pamiętacie może Diannę ?! Wiecie... Mam na nią pewien plan, więc teraz siedzi obok Niny na łożu w pokoju Ślizgonki. *perspektywa Niny*~
Przede mną leżał jakiś pies zwijający i skomlący z bólu. Dianna położyła dłoń na mojej wyciągniętej ręce i powoli opuściła moją różdżkę.
-Świetnie sobie radzisz. - pochwaliła mnie czarnowłosa i uśmiechnęła się pogodnie. - Przygotuj się do zaklęcia Imperio, a ja zaraz wrócę. - dopowiedziała i wyszła. Wzięłam księgę i spojrzałam na dosyć skomplikowany ruch dłonią. Machnęłam na to ręką i przez przypadek zrzuciłam torbę Dianny. Wysypały się z niej małe buteleczki, kilka drewnianych badyli i z 5 książek. Jedna butelka była podpisana.
-C. B. - przeczytałam inicjały starannie wykaligrafowane na etykietce. A co mi szkodzi. Odkorkowałam ją i wypiłam pół zawartości. Zaczęłam się zmieniać. Włosy stały się ciemne i krótsze. Nogi się wydłużyły, a ramiona większe. Podeszłam do lustra i zobaczyłam Carmen. - O żesz cię. - skomentowałam tylko i dotknęłam swoich policzków. Z lustra łypały na mnie piwne gałce.
-Ni... Car-Carmen ?! - spytała przerażona Dianna, która właśnie weszła do pokoju.
-Nina. - wyjaśniłam cichym tonem.
-To... To nic nie znaczy. Wiesz... Nie mów nikomu ! - warknęła jąkając się Diann.
-Ale o co chodzi ? - spytałam nic z tego nie rozumiejąc.
-Wiesz... Kiedyś Carmen została jakby porwana, a ja byłam wysłana przez twojego brata w pewnym sensie na zwiady... W ciele Black. - wyjaśniła po krótce i usiadła na moim łóżku. Nadal nic z tego nie rozumiałam. Może zrozumiem. Na pewno... W swoim czasie...
~Po części dodałam to, bo KTOŚ się rzucał kim była ta podstawiona Carm, a po części dlatego, że jakoś mnie naszło. Teraz przejdźmy do Black. *perspektywa Carmen*~
Fred zasnął. Był cudowny. Tylko dziwi mnie brak Scotta i na śniadaniu, i w pokoju. Wstałam i przykryłam wpół nagiego Weasley'a. Sama wciągnęłam sweter z wielkim F przez głowę. Zeszłam powoli na dół. W fotelu spał Lee. Podeszłam do niego i szturchnęłam mocno.
-Jordan, skarbie, gdzie jest Scottie ?! - spytałam z uśmiechem. On tylko coś mruknął o Skrzydle Szpitalnym i znów zasnął. Wytrzeszczyłam na niego oczy i pobiegłam do wskazanego pomieszczenia. Przy łóżku siedział mój przyjaciel, a na nim Tatia. Farro nie wyglądał za dobrze. Usiadłam obok niego.
-Carmi. - wyszeptał, gdy mnie ujrzał. Oczy miał podkrążone i lekko przekrwawione. Widać, że bardzo lubi Salvador.
-Kochanie, musimy iść do dormitorium. W sumie to ty musisz odpocząć. - zaoponowałam chwytając go za dłoń.
-Nie. Nie. Nie. - zaczął majaczyć pod nosem. - Pysiu proszę cię. - dodał, a ja się nachmurzyłam. Nienawidziłam tego zwrotu.
-Wstawaj niedorobieńcu. - burknęłam na niego i podniosłam go za ramię. On nadal się rzucał. Westchnęłam głęboko. - To chociaż tu się prześpij. - zaproponowałam z litością. Scottie cmoknął mnie w policzek i położył się wpół nieżywy do łóżka szpitalnego. Przykryłam go kocem i spojrzałam na Tatię. - Ty to masz szczęście kochana. - wyszeptałam i poprawiłam jej poduszkę pod głową. Wyszłam szybko z Skrzydła i udałam się do Rose. Przełaziłam przez kilka dość ładnie wyglądających korytarzy. Na niektórych były ślady śniegu naniesionego przez uczniów. To tak nagle spadło... Wpadłam na Pansy Parkinson.
-O witaj... - powiedziała z wrodzoną zgryźliwością. Uśmiechnęłam się do niej przemiło.
-Cześć. - odparłam radosna. - Co tam u Draco... Ahh. Przepraszam. Kuzynek cię rzucił. Nie. Czekaj. Wróć. Nigdy nie był tobą zainteresowany. - dodałam ucieszona, że wreszcie wyznałam jej całą prawdę. Na policzkach Parkinson ujrzałam łzy.
-Wiem, że nigdy mnie nie kochał. - zaszlochała mopsica. Spojrzałam na nią zdezorientowana. Poklepałam ją dwa razy po plecach.
-Prze-przestań. - powiedziałam niepewna swoich słów. Ta zaczęła głośniej płakać. - Pansy, do cholery, ogarnij dupę. - krzyknęłam na nią, ale bez skutku. Nadal lała słone łzy z oczu.
-Nie wiesz jak się teraz czuję. - wrzasnęła na mnie, a ja się delikatnie odsunęłam.
-Wiem. Jak odrzucona, niechciana i samotna. - powiedziałam z uśmiechem, niby pokrzepiającym, niby kpiącym. Parkinson spojrzała na mnie.
-Przecież... Ale... Skąd ty ?! Gryffonka ?! - dukała nie ogarniając.
-Byłam krzywdzona więcej razy, niż ci się wydaje. A jeszcze więcej osób zostało przeze mnie skrzywdzonych. Może nieumyślnie, może pod pretekstem zemsty. Nie wiem. Po prostu czasem trzeba zebrać się w sobie, nawet gdy życie podkłada ci kłody pod nogi. Jak upadniesz to trzeba wstać i walczyć. Nie wolno również lecieć po łebkach, bo kogoś zranisz. Wyjdzie w sumie na to samo. Uważaj na siebie i nie daj się podpuszczać. - wygłosiłam swój monolog, który zarazem bawił i uczył. Ślizgonka wpatrywała się we mnie z otwartą buzią. - Zamknij gębę, bo ci mucha wleci. - dodałam i ruszyłam do Krukonów. Stanęłam przed wrotami.
-Czym jestem. Wydobywasz mnie z żołądka kozy. - powiedziała kołatka.
-Bezoar. - odparłam z uśmiechem i otworzyłam drzwi. Na fotelu siedziała ruda kreatura. Mojego potwora nie widać było.
-Hej. - mruknął uroczo George. Rozłożyłam się na kanapie.
-Ile już czekasz ? - spytałam ze śmiechem. On spojrzał na zegarek.
-Nie wiele. - wyjaśnił szczerząc się. Ze schodów zeszła moja przyjaciółka ubrana w czarne spodnie, zielone trampki i zieloną, grubą bluzę.
-Carmi. - powiedziała i przytuliła mnie. - No... Czego chcesz ?! - spytała, aż nazbyt "uprzejmie".
-Przylazłam tu, bo u was w pokoju śpi narąbany Fred, więc... Ale jak mnie nie chcecie. - zaśmiałam się, a ta nawet nie raczyła zaprzeczać. Rosie pomachała mi tylko słodko ręką.
-Do później zmoro. - dodała na odchodnym, a ja przewróciłam teatralnie oczami. Szybko wyszłam z pokoju i ruszyłam do Weasleya. Chce nachlańca wyciągnąć na śnieg. Albo przynajmniej na miły spacerek. Pochasałam uradowana do Wieży Gryffońskiej. Nigdzie mnie nie chcą, więc ja też nie będę się na siłę wpierniczać. Otworzyłam wrota i pobiegłam szybko na górę. Rudzielec nadal spał. Podeszłam do niego i położyłam się przy nim.
-Kochanie. - wyszeptałam mu cichutko na ucho. On się poruszył i otworzył jedno oko. - Idziemy na błonia. - stwierdziłam i zepchnęłam chłopaka z łóżka. Ten złapał się za głowę i roztrzepał rude włosy.
-Po co ?! - mruknął ziewając. Wstał i nałożył koszulkę oraz jakiś sweterek.
-Na spacer. - zaoponowałam i wyciągnęłam moją ulubioną czerwoną kurtkę. Założyłam do tego Gryffoński szalik i czarne adidasy. Fred był jeszcze lekko zjarany. Pomogłam mu z kurtką i wyleźliśmy z Wieży.
-Jesteś cudowna, wiesz ?! - spytał Weasley z uśmiechem, a ja złapałam go za dłoń.
-Idiota. - burknęłam zabawnym tonem i poczułam chrzęst śniegu pod podeszwami butów. Niby śniegu nie lubię, ale jaka radocha, gdy można się porzucać. - Ostrzegam, że nie chcę być zasmarkana później. - dopowiedziałam, a Fred chyba zrozumiał.
-Myślałaś kiedyś co będzie, gdy wybuchnie jakaś wojna ?! - spytał ni z gruchy, ni z pietruchy. Przystanęłam i spojrzałam mu w oczy. Były szczelnie przykryte jedną warstwą rudych włosów i do tego doprawione dzierganą czapką.
-Wiesz... Mam nadzieję, że do tego nie dojdzie, ale jeśli już miałabym to rozpatrywać to nie uciekłabym. - odparłam zgodnie z prawdą. Weasley objął mnie ramieniem.
-Pomyśl. My dwoje przeciwko Śmierciożercom... - urwał, a ja się zatrzymałam. Chryste. Tego nie przemyślałam.
-Teraz wyobraź sobie, że połowa moich krewnych jest poplecznikami. - mruknęłam i pacnęłam się w czoło.
-Z-za jaką stroną byś się opowiedziała ? - spytał chłopak, a ja wzruszyłam ramionami.
-Chyba za dobrem. - odparłam po chwilowym zawieszeniu. - Tak mi się wydaje. - szepnęłam i ruszyliśmy dalej. - A ty co byś zrobił w mojej sytuacji ? - dopowiedziałam patrząc mu w oczy.
-Ja... - urwał, bo zobaczył mężczyznę, który biegł ku nam.
-Carmi. - usłyszałam tylko i po chwili już wirowałam w jego ramionach.
_________________________________________________________
Jest i kolejny rozdział. Przepraszam, że tak długo i przepraszam za rozdział, bo wcisnęłam tu co się tylko dało. :3 Kocham was i dziękuję za prawie 7,7 tysiąca wyświetleń. Jesteście cudowni. :**