piątek, 27 grudnia 2013

67. "Wyglądasz tak zaskakująco ludzko."

Zebrałam metalowe naczynie i zacisnęłam lekko powieki.
-Al? Capone do cholery... - warknęłam i wstałam. Kraty były zamknięte. Spojrzałam na nie przerażona. - Scarface! - ryknęłam, ale nikt się nie pojawił. Rozejrzałam się po pomieszczeniu. Obdrapane ściany nie wyglądały najładniej, a rozkładające się ciało na łóżku zaczynało lekko śmierdzieć. Ujrzałam robaka wychodzącego z ust mężczyzny.  Wzdrygnęłam się lekko i znowu dotknęłam metalowych krat.
-Witaj ponownie. - usłyszałam głos krasnala. Usiadłam na ziemi, gdyż znowu nie mogłam mówić. Podłoga wydawała się być lekką pomocą. Mam tego wszystkiego dość. Zimno biło od blado szarego brudu. Dotknęłam go palcami i uniosłam palca do oczu. Szybko wytarłam palca i przyciągnęłam kolana do klatki piersiowej. Gdzie jesteś? - Gdzieś, gdzie się mnie nie spodziewasz. - odparł cicho głosik krasnala. Po co mnie tu więzisz? Po co ci ja? - Bo cię kocham skarbie. - odparł i moim oczom ukazał się Orio... Tatuś.
-Dlaczego akurat ty? - spytałam zdziwiona i wstałam z ziemnej posadzki. Jego dłonie dotknęły klatki, a na jego pooranej przez zmarszczki twarz ukazał się lekki uśmiech. - Wyglądasz tak zaskakująco ludzko. - dodałam o wiele ciszej, a ten zaśmiał się lekko.
-Jak się trzymasz? - spytał zaskakująco miło. Dotknęłam jeszcze raz kraty. A w sumie chciałam, ale ona znikła. Wpadłam na Oriona.
-Chyba dobrze. - odparłam i usiadłam na ziemi ponownie. Ojciec usiadł obok i objął mnie ramieniem.
-Nienawidzę ludzi. - wybełkotał cicho, a ja spojrzałam na niego zdziwiona. Jego oczy zaczęły się rozpływać, a usta wykrzywiły się w dziwnym grymasie.
-T-Tato? - spytałam cicho, a kreatura zaczęła się śmiać.
-Twojego ojca już nie ma. Jestem tylko ja, czyli Strach. - zaśmiał się tępo głos, a ja rozejrzałam się po ciemnym pomieszczeniu. Cudem widziałam własne palce. Zostałam przyciśnięta plecami do podłogi, a jakieś niewidzialne ręce zaczęły powoli mnie dusić. Zamknęłam oczy i przestałam się tarzać po podłodze, bo to i tak nic nie da. W pewnym momencie poczułam, że mi zimno. Otworzyłam oczy i ujrzałam Capone'a.
-Chryste. Black, co ty kurwa wyprawiasz? - spytał zdziwiony, a jego aura zaczęła lekko drgać. Uśmiechnęłam się jak na psychopatę przystało i wstałam.
-Nie wiem, mam dość wszystkiego, chcę wrócić do Hogwartu... Do Freda... - odparłam cicho, a ten spojrzał mi w oczy.
-Kochana... To nie jest tak łatwo. Musisz znaleźć horkruksa... A wiesz czemu? Bo jeśli tego nie zrobisz to zabiją ci tego twojego Freda... Zabiją ci braci... - szeptał, a ja otrzepałam się z kurzu. Znowu widziałam wszystko. Cela nie była za piękna, ale nie odpychała tak bardzo. Może jak go dotknę to poczuję coś dziwnego? Poczuję zimno buchające z wnętrza przedmiotu... Może zimno buchać z wnętrza? Nie wiem. Nie rozumiem tej "misji". Mam jej dość. Matka przed zabiciem przez Iskierkę kazała mi trzymać się blisko cel. Zapewne w nich coś będzie. Capone nadal gadał. A może on ma coś do ukrycia? Kto to może wiedzieć?
-Al... Czy u ciebie jest horkruks? - spytałam przerywając jego potok słów. Jego twarz zrobiła się czerwona... O ile to możliwe u ducha. - Wiedziałam, wiedziałam, wiedziałam, że coś ukrywasz. - zaśmiałam się i ruszyłam szukać jego celi. W sumie próbowałam, bo dostałam metalowym stolikiem w tył głowy. Z ust pociekła mi krew, a ciało przestało stykać informacje z mózgiem.
-Nie powinnaś tego mówić. - warknął jakiś gruby głos. Ujrzałam przed sobą dementora, który powoli i boleśnie wysysał mi duszę. Jego paszcza o dziwo dotykała moich ust. Przypomniały mi się wszystkie złe rzeczy... Zmyślone złe rzeczy.
Regulus idzie po trapie ku morzu pełnemu Inferiusów. Poczwary wyciągają ku niemu dłonie, a po jego policzkach spływają łzy.
Ciemność.
Romulus powoli odgryza sobie kolejne kawałki ciała. Palce zostają wyplute, a rękę zaczyna urywać. Nogi są pokiereszowane, a po jego policzkach spływają łzy.
Ciemność.
Bachus przygotowuje stryczek. Szybko wchodzi na krzesło i zakłada pętlę na głowę. Jego dłonie dociskają sznur, a po jego policzkach spływają łzy.
Ciemność.
Syriusz szuka czegoś po szafkach. Wreszcie znajduje pudełko tabletek po terminie. Zaczyna je łykać jedna po drugiej. Idzie mu to szybko, a po jego policzkach spływają łzy.
Ciemność.
Rudolf łapie za jakieś kabelki i dotyka ich z namiętnością godną gwałciciela i jego ofiary. Z czcią wkłada je sobie do ust. Zaczyna się trząść rażony prądem, a po jego policzkach spływają łzy.
Ciemność.
Fred dotyka w ciszy kanistra z benzyną. W jego dłoni widnieje zapalniczka. Powoli zaczyna oblewać nogi wodnistą cieczą. Dotyka płomieniem nóg, a po jego policzkach spływają łzy.
Ciemność.
Rose stoi na krawędzi parapetu. Ludzie z dołu krzyczą, by nie skakała. Nie ma po co. Ta jednak rzuca się w przepaść, a po jej policzkach spływają łzy.
Ciemność.
Scott siedzi z bronią przy skroni przy lustrze. Patrzy w oczy lustrzanego odbicia. Naciska spust, a po jego policzkach spływają łzy.
Ciemność.
Tatia dzierży w dłoni sztylet, a w oczach widać szaleństwo. Jej dłoń unosi się do gardła powoli i dotyka szyi. Sztylet przebija skórę, a po jej policzkach spływają łzy.
Ciemność.

Spadałam w otchłań jakichś wspomnień. Nierealnych wspomnień. Miałam dość wszystkiego. Nie miałam się czego złapać. Wreszcie upadłam z głuchym chrzęstem na ziemię. Z klatki piersiowej zaczęła wypływać krew. Przecięło mi obojczyk.
-Bo nie ma w tobie nic i nic nie jesteś warta, a czerwień twojej krwi to tylko jakiś żart i zapominać chcesz tak często jak tylko się da, że nie ma w tobie nic i nic nie jesteś warta. - usłyszałam słowa płynące z jakiegoś ciemnego kąta. Zacisnęłam powieki, znowu ktoś mną potrząsał. Nie wiedziałam o co chodzi. W sumie nawet nie chciałam wiedzieć. Miałam po prostu dość.
-Przepraszam, co panienka tu robi? - spytał jakiś strażnik wisząc mi nad głową. Spojrzałam na niego. Jego krótkie dredy związane były w tyłu głowy, a ciemna karnacja dodawała tylko uroku. Wyglądał na jakieś 30 lat.
-J-Ja... Już wstaję. - wybełkotałam pewnie i podniosłam się gwałtownie z brudnej ziemi. W głowie mi zatrzeszczało.
-Skąd jesteś? Jak się tu znalazłaś? W jakim celu tu przybyłaś? - pytał szybko i dobitnie strażnik. Spojrzałam mu w oczy tępo.
-Szukam horkruksa dla beznosego idioty. - powiedziałam wolno akcentując każdą głoskę. Strażnik spojrzał na mnie jak na kretynkę i po prostu pokiwał głową.
-Oczywiście. Beznosy idiota. - powtarzał moje słowa niepewnie.
-Ale ja nie jestem chora psychicznie. - jęknęłam i ruszyłam w tylko sobie znanym kierunku. Ten zaczął za mną biec.
-Cho-Chodziło ci o Voldemorta, prawda? - powiedział niepewnie dobiegając do mnie. Przystanęłam na środku śmietniska i pokiwałam tępo głową. - Wiem, gdzie jest horkruks. - odparł mężczyzna, a ja ponownie pokiwałam głową. Potrzebowałam chwili, by zrozumieć o czym on mówi.
-J-Jak to wiesz ? - spytałam z głupa, a ten zaśmiał się wesoło i ruszył przed siebie pogwizdując coś pod nosem.
-Normalnie. Jestem tu strażnikiem od dawien dawna i wiem o Alcatraz prawie wszystko. - odparł spokojnie i wlazł do więzienia z uśmiechem. Skierował się kilka razy na lewo truchtając po szarej posadzce.
-Gdzie idziemy? - spytałam spokojnie. Szłam za mężczyzną dalej, gdyż nadal nie uzyskałam odpowiedzi. - Panie, do jasnej cholery, gdzie my idziemy? - wdarłam się na niego, a ten przystanął i wepchnął mnie do jakiejś celi. Przytuliłam plecami podłogę i pobliski nóż. Przebił mi ramię.
-Tak jest tu jakaś psychopatka, która twierdzi, że szuka horkruksa dla beznosego debila. - bełkotał mężczyzna do jakiejś puszki z przyciskami lub guzikami. Wyjęłam nóż z ramienia i zaczęłam niezdarnie tamować ranę kołdrą.  Nie wyglądało to najlepiej, ale co ja mogę o tym wiedzieć. Co może czarodziej zrobić z różdżką i to jeszcze przy mugolu? Niewiele. Jakbym zaczęła rzucać czary to znowu bym się do Ministerstwa musiała teleportować. I po co kolejna sprawa? Po co znowu przez to przechodzić? Po co Rudolf ma się znowu denerwować. Po co Bachus miałby być zawiedziony. Po co Syriusz miałby być wkurwiony.
-Proszę pana? - spytałam cicho, a ten spojrzał na mnie przestraszony. -Mógłby mi pan pomóc? - dodałam jeszcze ciszej, a mężczyzna podbiegł do mnie. Zamknęłam oczy.
-Potłuczone butelki pod dziecięcymi stopami. Ciała rozrzucone w ślepym zaułku, ale ja nie dam posłuchu nawoływaniom do walki, które przypierają mnie plecami do muru. - wybełkotał jakiś głos. Słyszałam już to gdzieś. Gdzie? Nie wiem, ale wiem, że z tamtym głosem kojarzą mi się urwane głowy, zjedzone kończyny, zakrwawione stopy, wyrwane serca, pocięte usta, wydłubane oczy... Tak wiele mi się z tym kojarzy. Tak, jestem obrzydliwa. Tak, mój umysł znowu jest obrzydliwy. Nie, to nie moja wina.
_________________________________________________________
Znowu pisałam przy Sunday, Bloody Sunday :) Wybaczcie xD Poza tym dziękuję za wszystkie miłe słowa, ale na moim prywatnym (i w sumie jednym) asku pojawiło się boskie pytanie, a raczej stwierdzenie :
Jesus kurwa jestes obrzudliwa. Genialny tekst, ale jak ktoś uważa podobnie to proszę po prostu pisać. Niewiele to zmieni, ale chociaż chcę wiedzieć :) 
Pozdrawiam i dziękuję za wszystko :)

środa, 11 grudnia 2013

66. „Jestem Black i uwielbiam różowe słoniki.”

Spojrzałam na paznokcie, które nie były w najlepszym stanie. Połowa poobgryzana, reszta tępo spiłowana. Teraz zauważyłam, ze tylko to mi zostało z tamtego co było. Obgryzanie paznokci, zamiłowanie do jeansów i do rudzielców o brązowych oczach imieniem Fred. Tak to mi chyba zostanie na zawsze. Spojrzałam na braciszka, który szukał czegoś w kredensie. Wyciągnął wielką butelkę Ognistej i postawił ją na stole.
-Twoje zdrowie. – zaśmiałam się otwierając butelkę dosyć szybko. Ten zaśmiał się jak kretyn i usiadł na krześle. Podał nam 2 szklanki. Rozlałam płynu Bogów i podsunęłam mu jedną pod nos. Jak to Blackowie mają w zwyczaju po chwili owego trunku nie było.
-A teraz zmykaj. – mruknął Bachus, a ja wstałam i przytuliłam się do tego osiłka. Jego czarne włosy muskały moją twarz. – Bardzo cię kocham maleńka, więc nie spierdol tego. – dodał jak zawsze uroczy mężczyzna.
-Tak, ja cię również. – odparłam z uśmiechem i przytuliłam go ponownie. Bachus pogłaskał mnie po plecach. Poczułam na jego policzkach mokre ślady. – Czemu płaczesz? – spytałam zdziwiona.
-Bo prawdopodobnie nie wrócisz. – odparł nie owijając w bawełnę i wydmuchał nos w koszulkę. Stałam tam zdziwiona… Zaskoczona… Przerażona… A może wszystko razem? Kto to wie. Po chwili ujrzałam wielkiego smoka nad jakimiś szczątkami. Raxier rozdziobywał jakieś zwłoki. Kości latały na wszystkie strony. Obok smoka stały małe smoczą tka i z wdzięcznością upierdzielały wszystko co starszy im podsunął.
-Jedzcie to szybciej. – ryknął smok. Tak, smoki gadają… Nie, wróć, nie gadają. Co jest? Czemu ja go słyszę? – Zdradził temu durnemu wilkowi tajemnicę. Nie powinien tego robić. – dodał, a pod moje nogi poturlała się głowa Syriusza. Spojrzałam na niego i natychmiast zwymiotowałam wszystko co jadłam. Ten widok upstrzył jakąś blado zieloną polankę.
-Nie powinien tego robić. – zawtórowały mu małe smoki z zapłonem. Dopiero co zjadły szczątki mojego brata.
 -Nie powinien mówić kto go zabił. – mruknął Rax i jego spojrzenie utkwiło na moment we mnie i wtedy zrozumiałam, że chodzi o wspomnienie z myśloodsiewni. Problem w tym, że nawet nie wiem kim był tamten człowiek… Nawet nie wiem kiedy to się stało i kto mi kazał. A może to ja sama z własnej, nieprzymuszonej woli? Kto to wie. Ponownie spojrzałam na głowę Łapy i zacisnęłam mocno powieki, zęby i pięści.
-Wypuść mnie stąd. – krzyknęłam najmocniej jak tylko potrafiłam. – Nigdy tego nie chciałam. Nawet nie wiem o co chodzi. – ryknęłam ponownie, a po tym głos zamarł mi w gardle.
-Nie wydostaniesz się stąd. – odparł łagodnie głos, a polanka zniknęła. Teraz wisiałam nad przepaścią. – Zginiesz nim znajdziesz horkruksa, jeśli się nie postarasz, a sama wiesz, że jeśli to się stanie to zabiją resztki twojej rodziny? – spytał chamsko głos, a ja kopnęłam jakąś belkę. Ta zaczęła spadać w dół. – Nie niszcz mi scenerii. – jęknął głos z zawodem, a ze skały wyszedł mały karzełek. – Nienawidzę czegoś takiego. – lamentował raz po raz. Jego długa broda plątała mu się pod nogami. Zaczął powoli schodzić w dół urwiska.
-A… Ale… Kim był tamten człowiek? – wylało się ze mnie szybko.  Ten prześwietlił mnie swoimi zielonymi oczkami i ujął niepewnie belkę. Zaczął wchodzić po urwisku.
-To był mój ojciec. Może niewielki, charłakowaty kupiec, ale jednak tak bardzo ważny dla mnie. – odparł spokojnie karzełek.
-J-Ja nie wiedziałam… Byłam mała… - szepnęłam z zadziwiającą jak na mnie czułością. W sumie to nawet nie były moje słowa, tylko myśli, które ktoś na siłę wpychał mi do głowy. Usiadłam na ziemi, ale zaraz moja postawa się wyprostowała i było tak jakbym nie siedziała. Odczep się. Szarpnęło mną na bok. Powtarzam po raz ostatni. Tym razem zaryłam twarzą w bruk. To wcale nie jest śmieszne.
-Jest skarbie. – odparł karzełek z uśmiechem.
-Jestem Black i uwielbiam różowe słoniki. Uwielbiam tańczyć, śpiewać i nienawidzę rudego Freda. – wyrwało mi się z ust niekontrolowanie. MÓW CO CHCESZ, ALE OD FREDA SIĘ ODWAL.
-Masz na jego punkcie jakieś dziwne apodyktyczne skłonności? – spytał z chamskim uśmiechem. Zostaw go.  Przed moimi oczami pojawiły się obrazy podobne do wcześniejszych. Znowu gilotyna, potem szubienica, kajdany, stos, odcinanie głów tępym toporem, obryzgiwanie krwią wszystkiego wokół… Zakręciło mi się w głowie i upadłam na jakieś skały.
-Carmen… Carmen, wstawaj. – krzyczał nade mną jakiś głos. Otworzyłam oczy i ujrzałam Syriusza. Przytuliłam go mocno.
-Jednak żyjesz. – wybełkotałam z błogim uśmiechem. Ten spojrzał na mnie jak na idiotkę.
-Czegoś ty się naćpała? – zaśmiał się raczej pobłażliwie, ale strach w jego oczach był aż nazbyt widoczny. Wstałam z ziemi i zaczęłam wirować po dywanie z rękami wyciągniętymi na boki. Uśmiech nie schodził mi z twarzy, przynajmniej dopóki nie skorzystałam z bliskiego kontaktu ze ścianą. – Chryste, co jest? – jęknął Syriusz klękając przy mnie. Przytulałam podłogę plecami i gapiłam się w sufit.
-Spokojnie, dobrze, doskonale, wyśmienicie, może nie tak dobrze, schizuję, widzę śmierć, kocham cię, widzę morderstwa, uwielbiam braci, nie chcę umierać. – wylałam z siebie wiązankę słów i szybko wyobraziłam sobie Alcatraz. Przetarłam oczy i ujrzałam przed sobą niezbyt efektowną wyspę. Mugole nie mają za grosz gustu. Ruszyłam ku jakiemuś czerwono-bordowo-rdzawemu czemuś. Stało na środku i gapiło się na mnie bezczelnie. Tuż obok tego była jakaś wielka placówka. Ruszyłam powoli ku niej utykając na jedną nogę. Tak, te podróże, teleportacje i ta całą reszta. Obok mnie pojawił się jakiś grubszy duch ubrany dość porządnie. W ręku trzymał cygaro, ale marynarkę zdobiła srebrna plama z krwi.  – Kim jesteś? – spytałam cicho patrząc na pękatą postać.
-Jestem Scarface. – odparł cicho, ale widoczne było, iż był zaskoczony. – Wiec mnie widzisz. – dodał już trochę głośniej i ruszył w swoją stronę.
-Czekaj… Muszę znaleźć horkruksa. – krzyknęłam za nim, a ten aż przystanął. Scarface coś wiedział.
-Powtórz. – poprosił jeszcze ze znacznej odległości.
-Horkruks. – powiedziałam robiąc o co prosił. Jego twarz się rozświetliła, a głębokie blizny były jeszcze bardziej widoczne niż na początku.  Podpłynął do mnie.
-Pomogę ci pod warunkiem, że ty pomożesz mi. – powiedział z uśmiechem, a ja pokiwałam głową, bo co innego miałam zrobić.
-Z wielką chęcią. – trochę skłamałam, ale to nie ważne. – A na czym będzie polegała ta pomoc? – spytałam idąc za duchem, który szedł w kierunku wiezienia.
-Zobaczysz skarbie. – odparł z uśmiechem, a blizna przechodząca przez jego policzek uwypukliła się bardzo mocno i o mało nie pękła. Zaśmiałam się lekko. – Z Capone nie powinno się śmiać. – wyjawił swoje nazwisko. Zaczęłam intensywnie myśleć, gdyż gdzieś już to nazwisko słyszałam.
-Skąd się tu wziąłeś? – spytałam nie do końca pewna, czy mi odpowie. Ten nie przystawał tylko „truchtał” dalej.
-Wiesz… Kilka morderstw, z 7 zleconych, bijatyki, nielegalna sprzedaż alkoholu, prostytucja… Jak na więźnia do dość normalne przewinienia. – odparł duch spokojnie i przelazł przez metalową ścianę. Szybko podbiegłam do drzwi i weszłam przez nie.
-Capone… Scarface… Capone, wyłaź natychmiast. – powtarzałam nie słysząc żadnego dźwięku wokół. Zaczęłam się rozglądać. Zza mnie usłyszałam ‘Buu’ i wykrzywioną w bólu twarz Capone. To był jeden z nielicznych razów, gdy bałam się ducha. Scarface zaczął się śmiać. – Al, do cholery. – ryknęłam na niego, a on aż podskoczył.
-Z-Znasz moje imię. – szepnął cicho, a ja spojrzałam na niego z głupa. – Jestem… Alphonse Gabriel Capone. – powiedział spokojnie, a ja się uśmiechnęłam.
-Wiedziałam, że skądś cię kojarzę. – zaśmiałam się jak mała dziewczynka i ruszyłam w stronę cel, jak mi radziła matka z krzesła elektrycznego. Al. Łypał na mnie zdziwiony małymi oczkami osadzonymi w pociesznej głowie.
-Skąd? – spytał zaskoczony. Ja nawet nie przystanęłam.
-Znam Sonny’ego… W sumie to mój starszy brat go znał. – odparłam z wyszczerzem.
-Czekaj, jak to znał? Albert nie żyje? – zadawał pytania dalej. Tak, zdecydowanie zadawał za dużo pytań jak na ducha.
-Nie, nie Sonny, a mój brat. Regulus się nazywał. – powiedziałam z uśmiechem i wlazłam do jakiejś celi. Zaczęłam wywalać wszystkie rzeczy. Nie było ich za wiele. Jakieś zdjęcia, stare paski, buty na dziwnie wysokim obcasie. – To wiezienie tylko dla mężczyzn czy pozwalali wam ściągać sobie panny do towarzystwa? – spytałam zaglądając pod łóżko.
-Wyłącznie dla mężczyzn. – potwierdził moje obawy Al. Zaczęłam się śmiać jak idiota.

-To co to jest? – spytałam pokazując mu owego buta. Ten również buchnął śmiechem, a śmiech miał fajny.
-To chyba jednak jakiejś kobiety. – stwierdził wycierając łzy radości z policzków.
-Dziwnie wygląda płaczący duch. – zaśmiałam się i zaczęłam szukać dalej.
-Nie wiesz czym może być horkruks? – spytał Al, a ja pokręciłam głową przecząco.
-Wiem, że jednym z nich jest Nagini, diadem Roweny, pucharek Helgi, pierścień Marvola, dziennik Riddle’a i naszyjnik Slytherina. Podobno ma być 8, ale nie wiem co jest tym 7. – odparłam spokojnie, a ten legł obok mnie i dmuchnął mi w twarz kurzem. Zaczęłam prychać i kichać.
-Dziwnie wygląda kichająca dziewczyna. – odgryzł się, a ja zmierzyłam go wzrokiem i kichnęłam ponownie.
-Jak już tu… - kichnęłam – Siedzimy to… - kichnęłam ponownie – Powiesz o co choo… - znowu – Z tą przysługą. – dodałam i wytarłam nos rękawem swetra. Ten zaczął opowiadać o swoim życiu w Nowym Jorku. Był czwartym z dziewięciorga rodzeństwa. Jego rodzice byli emigrantami z Neapolu. Ojciec był fryzjerem, a matka pracowała jako szwaczka. Do Ameryki przybyli w 1894 roku. Na tym zakończył na początek swoją historię, gdyż zauważył coś świecącego w oddali. – Duchy. – mruknęłam pogardliwie i zaczęłam dalej szukać.
-Mae Coughlin. - usłyszałam jego krzyk i upuściłam menażkę, która z dosć dużym brzdękiem opadła na ziemi.
-Czego się drzesz? – warknęłam, ale nie otrzymałam odpowiedzi.
_________________________________________________________
Woow. Dawno nie napisałam tak szybko następnego rozdziału. Z tego jestem dość dumna, bo na 100% wiele się dowiedziałam. Większość wydarzeń tu opisanych z historii Alcatraz i pana Capone jest prawdziwych. Poniżej umieszczam prawdziwe zdjęcie więzienia oraz zdjęcie Capone. Dziękuję za wszystkie komentarze i wyświetlenia :)

niedziela, 1 grudnia 2013

65. "Silna wola jest jak dobra prostytutka, nie każdego na nią stać."

Szłam do Dumbledore’a utykając na nogę. Żebra bolały mnie niemiłosiernie i po każdym kroku dawały o sobie znać. Doszłam do himery.
-Cy-Cytrynowe dropsy. – wybełkotałam, a schody zaczęły się pojawiać. Oparta o himerę upadłam na ziemię. Rozłożyłam ręce na podłodze. Wyglądałam jakbym umarła. To źle? Źle by było gdybym umarła. Tak wiele osób było by mi za to wdzięcznych. Tak wiele osób skrzywdzonych przeze mnie odetchnęło by z ulgą. Tak, czasami chciałabym umrzeć jak te zbuntowane nastolatki w sieci zwanej Internetem, na tych ruszających się zdjęciach. Czy to źle? Powoli wszystko się sypie. Fred kręci tylko głową z politowaniem. Z Rose dawno nie gadałam. Scott chyba mnie unika… Nawet Tatia, która piła ze mną Ognistą, nie mówi mi cześć. A ja leżę sobie jak kretyn na podłodze. Owszem, to źle. Teraz widzę do czego to wszystko prowadzi. Mam mordercze… Samobójcze myśli… Obok mnie moja wyobraźnia pokazała mi dziewczynę pokrojoną na kawałeczki. Jej oczy świeciły pustkami. Usta wyrażały ból. Odwróciłam szybko głowę, bo mimo braku gałek ocznych owa dziewczyna świdrowała mnie wzrokiem. Na ścianie ujrzałam mój najgorszy koszmar. Scott i Rose byli przywieszeni do niej łańcuchami. Uśmiechali się jak idioci.
-Chodź do nas. Potrzebujemy cię. – mówili zachęcającym głosem. Zacisnęłam powieki i zaczęłam gryźć wargę. Szept przerodził się w krzyk, a mną zaczęło coś targać mną. Poczułam smak krwi na języku, tak to znak, że muszę przestać gryźć wargi ze złości. Targnął mną lekki spazm, a potem zwymiotowałam krwią. Wstałam na nogach z waty i ruszyłam po woli po schodach. Aż dziw bierze, że się jeszcze nie zatrzasnęły. Wlazłam do środka i odetchnęłam głęboko.
-Carmen? – usłyszałam cichy głos i spojrzałam w jego kierunku. Na środku pokoju stał Albus w zielonych kapciach i spranym szarym szlafroku. Mężczyzna kucnął obok mnie. – Co się stało? – spytał patrząc na krew na mojej koszulce.
-N-Nic. – szepnęłam cicho i uniosłam się na ramionach. Albus podał mi dłoń, a ja z racji bytu ją ujęłam. Podciągnęłam się gwałtownie… Chyba zbyt gwałtownie. Znowu upadłam, a w sumie bym upadła gdyby nie Dumbledore. Dyrektor złapał mnie za ramię i usadził w fotelu. Zapadłam się lekko, ale zdołałam utrzymać wzrok na nim.
-Opowiedz co cię sprowadza do mnie. – poprosił cicho, a ja wyciągnęłam bezradnie listy i mu podałam. Ten zaczął czytać w ciszy i niepewności. Rozglądnęłam się po wnętrzu. Z słoiczków łypały na mnie oczy trolli. Zobaczyłam szafkę i myśloodsiewnię. Wstałam podczas rozproszenia dyrektora i ruszyłam do magicznego urządzenia. Otworzyłam szafeczkę i zaczęłam szukać po fiolkach.
-Voldemort, Voldemort, Syriusz, Voldemort, Potter… Wróć. Syriusz? – mruczałam pod nosem, po czym wyciągnęłam odpowiednią fiolkę. Odkorkowałam ją szybko i wlałam do misy. Wsadziłam tam łeb, a całe moje ciało jakby lekko zawirowało. Znalazłam się na błoniach kilka dobrych lat temu. Ujrzałam to co teraz, Hagrid wcale się nie zmienił. No może trochę zmalał, ale to tyle. Doznałam niezłego szoku, gdy uświadomiłam sobie, że chłopak, który obok mnie przeszedł był moim starszym bratem.
-I wiesz... Wtedy Bellatriks kazała jej ją zabić. Czy ty rozumiesz co to za bestialstwo? – mruczał Łapa z butelką Ognistej. Ruszyłam za nim zaciekawiona, gdyż mówił do równie pijanego Lupina.
-Ale, żeby zabić wilkołaka? – spytał smętnie.
-Luniaczku, nie powinieneś się stresować, to tylko głupia idiotka. – stwierdził mój braciszek. I tutaj zaczęłam się zastanawiać o czym on mówi. Przecież o kim mógł mówić Syriusz jak nie o Cyzi, prawda?
-Ale Łapo… To jest jednak twoja siostra. – odparł, a mnie zamurowało. Coś zaczęło mnie wciągać na górę i już po chwili leżałam na ziemi w gabinecie Dumbledore’a.
-Ale panie dyrektorze… Ja muszę… Ja muszę… Tam wrócić… - wybełkotałam i zemdlałam. Obudził mnie oddech jakiejś osoby obok. Otworzyłam oczy i aż spadłam z łóżka na stertę starych śmieci. Rudolf się obrócił na drugi bok, a ja wstałam bez żadnego problemu. Usiadłam na łóżku i zaczęłam go dziugać w żebra.
-Carmen. Przestań. – jęknął, a ja zdziwiona trzepnęłam go w ramię. Ten łypnął na mnie oczami. – Cooo? – mruknął i przeciągnął się spokojnie.
-Skąd ja tu się wzięłam? – spytałam cicho i rozejrzałam się ponownie. Ściany jak zwykle nie świeciły nowością, ale nikomu z nas to nie przeszkadzało. Ważne było jedzenie w lodówce, Raxier na miejscu, Ognista w szafce i nie ujebanie fartuszka Syriusza, bo by nożami zadźgał.  
-Nie wiem, ale wracaj do łóżka, bo było mi ciepło. – odparł z uśmiechem, a ja go posłuchałam i wlazłam pod kołderkę. Przywarłam do braciszka mocno i zamknęłam oczy. Jego dłoń spoczęła na moich plecach i delikatnie mnie pogłaskała. – Nie martw się skarbie. – wyszeptał tylko i zasnął. Pokiwałam głową, ale nie potrafiłam zasnąć. Tyle zła wyrządzono na świecie, a ja mam spać. Ja wiem, że superbohaterem nie będę, bo w sumie nigdy nie chciałam być nikim innym prócz zielonoskórym Hulkiem. Zaczęłam się zastanawiać co bracia mają mi do powiedzenia. Ciekawe jak wygląda Alcatraz. Więzienie… Jak może wyglądać więzienie? Kraty, rygor, kości, ciała, morderstwa, krew… Nie, nie wyobrażaj sobie tego, podpowiadała podświadomość, niestety. Silna wola jest jak dobra prostytutka, nie każdego na nią stać. W mojej głowie pojawiły się obrazy z egzekucji. W pewnym momencie jakaś kobieta usiadła na starym Iskierce. Gąbka przyłożona do jej głowy ociekała wodą. Nie widziałam twarzy owej kobiety.
-Włącz dwójkę. – usłyszałam głos Brutala. Po chwili słyszałam tylko krzyk, który powoli ustawał. Ja znam ten krzyk, znam go z lat dziecięcych. Przynajmniej tak mi się zdaje. Stary Iskierka nawalił, pasy puściły, a kobieta uniosła się ponad nas wszystkich. Ponad sierżanta, ponad kata, ponad egzekutora, ponad mnie. Czarny worek spadł z jej twarzy i ujrzałam własną matkę. Otworzyłam usta ze zdziwienia.
-Kieruj się w stronę cel, nigdy na odwrót. – wybełkotała cicho i upadła z głuchym brzdękiem na podłogę. Obraz szybko się zmienił. Tym razem stałam na jakimś rynku otoczona ludźmi wszelakiej maści.
-Zabić, skopać, ściąć. - skandował tłum raz po raz. Spojrzałam w tamtą stronę i jedyne co ujrzałam to rudawe włosy zwisające z głowy ułożonej we wgłębieniu szubienicy. Ruszyłam w tamtą stronę przerażona. Przepychałam ludzi, ci klęli. Wlazłam na podwyższenie z trudem, bo każdy człowiek musiał mnie dotknąć, coś zabrać... Tak, to ta buntowniczka, która nie krzyczy. Może coś ją łączy z ryżawym przestępcą? W zbrodniarzu ujrzałam wykrzywioną z bólu twarz Freda.
-Z-Za co jest skazany? - spytałam zakładając kosmyk włosów, który przysłonił mi połowę świata, za ucho.
-Ukradł jedzenie z biednej dzielnicy. Zachował się niehonorowo. Powinien być ścięty. - odparł kat zza czarnej kurtyny. 
-A jeśli oddam wszystko co ukradł to będę mogła go zabrać? - poprosiłam patrząc katowi w oczy. Ten zmieszany podrapał się po głowie. Widać było, iż to jest pierwszy raz, gdy coś takiego się dzieje. 
-N-No dobra. - mruknął powoli i rozważnie. Uklękłam przy "Fredzie" i pogłaskałam go po policzku. 
-Zaraz będziesz wolny. - wyszeptałam i pocałowałam zbrodniarza w czoło. - Co ukradł? - spytałam wstając i otrzepując kolana z kurzu. Kat zaczął wymyślać co on ukradł, a co nie. Gdy skończył gadać usiadłam na ziemi i udając, że modlę się do bogów wyczarowałam jedzenie, o którym mówił staruch. Ludzie patrzyli na mnie jak na czarownicę. - Oto dary od bogów. - powiedziałam doniośle i zaczęłam wyciągać ryżawego mężczyznę z pęt kata. Ten patrzył oniemiały na jedzenie, jakby pierwszy raz je widział. No ludzie, przecież jedzenie to jedzenie, prawda? Wyciągnęłam "Freda" z pułapki i ruszyłam na dół po schodach. I tutaj następuje coś przeze mnie nieoczekiwanego, gdyż ludzie się zbuntowali.
-Czarownica, na stos, czarownica. - krzyczeli mierząc we mnie jakimiś grabiami, łopatami, kilofami. Spojrzałam na nich przestraszona.
-Ejj, ale ja tu w pokoju. Macie jedze... - umilkłam, gdyż jedno z ostrzy przebiło moje serduszko na wylot. W oprawcy ujrzałam pogardliwą twarz kata. Rudzielec również po chwili padł. I po co ja się starałam? Otworzyłam oczy i ujrzałam szary, stary, brudny i tak bardzo cudowny sufit. Usiadłam gwałtownie i dotknęłam głowy, rąk, uszu, nosa, a na koniec klatki piersiowej. - To był tylko głupi żart mojej wyobraźni. - stwierdziłam cicho i spojrzałam na Rudolfa, który nadal smacznie spał. Wstałam z łóżka i pogalopowałam do kuchni, bo kiszki marsza grały.  Otworzyłam lodówkę z impetem i wyciągnęłam jakiś jogurcik.
-Co ty tu robisz? - spytał jakiś głos z progu. Odwróciłam się przestraszona i ujrzałam Bachusa. - Przecież ty nie powinnaś dostać tej misji. -dodał ciszej. 
-Ale o co chodzi? - spytałam cicho. - O Alcatraz jeszcze nic nie wiem. - dodałam spokojniej, a Bach podszedł do mnie. - Bachusie Tadeusie Black, mów mi zaraz o co w tym wszystkim chodzi. - jęknęłam, a ten pokiwał głową i usiadł przy stole, a mi nakazał zrobić to samo. Usiadłam więc i zaczęłam słuchać jego tłumaczeń, które może do najlepszych nie należały, ale wiele wyjaśniały.
-Więc musisz stamtąd potem jak najszybciej uciekać. - zakończył długowłosy szeptem. Skinęłam nieznacznie głową i ujęłam lekko jego dłoń.
-Nic nie obiecuję. - mruknęłam cicho i pogrążyłam się we własnych przemyśleniach.
_________________________________________________________
Dobra, miesiąc czasu to dość długo. Wybaczcie mi. :) Rozdział oczywiście dedykuję Klaudii, Wiktorii, Kaori i Herminji, która wreszcie wróciła do blogsfery. :) Więc nie wiem czy napiszę coś, w takim tempie, przed świętami, ale życzę wszystkiego najlepszego. :)