niedziela, 23 marca 2014

EPILOG

Otworzyłam oczy i czym prędzej je zamknęłam. Poraziła mnie biel pokoju, w którym leżałam. Poczułam na rękach powbijane igły. Poprzypinane jakieś pierdoły. Po co mi to? Rozejrzałam się lekko i ujrzałam na sąsiednim łóżku jakąś dziewczynę i rudzielca przytulającego ją.
-Ejj... Co tu się dzieje? - wychrypiałam zdziwiona. Chyba dawno nie mówiłam. Mój głos brzmiał gorzej niż zazwyczaj. Trochę się jednak zmienił od czasu, gdy go ostatni raz słyszałam. Zaczęłam się miotać po łóżku jak idiota. Rudzielec otworzył oczy, przeklął siarczyście i wstał z łóżka.
-Przestań. - poprosił spokojnie i stanął nade mną. Skądś go znałam, brązowe oczy patrzyły mi wgłąb duszy. Przestałam się ruszać.
-George? - spytałam niepewnie, a mężczyzna pokiwał głową. Włosy podciął na trochę krótsze, a oczy nie lśniły już takim blaskiem.
- Spałaś 8 lat. - szepnął cicho, a ja wytrzeszczyłam na niego oczy. -Słu-słucham? - wychrypiałam ponownie. - Gdzie ja jestem? Gdzie Fred? - spytałam uzmysławiając sobie powoli rzeczywistość. George spuścił głowę w dół i zaczął bawić się palcami. - Gdzie jest Fred? - powtórzyłam dobitnie.
-Jest na oddziale chorych psychicznie. - odparł cicho, a ja usiadłam. Zaczęłam wyrywać aparaturę z rąk. Wszystko piekło niemiłosiernie, ale wstałam. - Co ty robisz? - spytał zaskoczony George.
-Gdzie jest ta sala? - warknęłam ignorując jego pytanie.
-Piętro niżej. - odparł po krótkiej chwili ciszy. Wyszłam niepewnie z sali i na chwiejących nogach ruszyłam na dół. Ludzie uśmiechali się do mnie przerażająco, technika była nieziemska. Na ścianach wisiały wielkie ekrany, w których ludzie ruszali się i gadali do siebie. Szepty zaczęły się zlewać w jeden cholerny krzyk. Zatkałam uszy rękami i ruszyłam w dół po schodach. Ujrzałam drzwi z jakimiś uwagami. Wlazłam tam mimo wszystko i zaczęłam się rozglądać. Sale były pozamykane. Tylko okienka ukazywały prawdziwą ich zawartość. Podeszłam do pierwszego. Siedział tam chłopczyk i śmiał się odwrócony do mnie plecami. Przypatrzyłam się mu lekko. Dłuższe włosy odstawały na wszystkie strony. Chwilę potem obrócił się. Oczy świdrowały mnie, a krew na twarzy pochodziła od małego hipogryfa, który leżał na jego kolanach. Pisnęłam cicho i odsunęłam się od tej sali. Pokuśtykałam do następnych patrząc tylko na moment przez okienko. W jednej z nich ujrzałam mężczyznę, który szykował sobie szubienicę. Zapukałam w okienko, a ten spojrzał na mnie. Gość podszedł do okienka i uśmiechnął się lekko.
-Nie warto się zabijać. - powiedziałam cicho, a ten położył dłoń na szybce. Zrobiłam to samo i uśmiechnęłam się delikatnie.
-Nie mam po co żyć. - usłyszałam głos zza drzwi.
-Masz. - odparłam spokojnie i wytarłam łzy z policzka.
-Teraz tak. - stwierdził z uśmiechem. Odsunęłam się i ruszyłam po pielęgniarkę. Nie wyglądała na przyjazną.
-Czego chcesz? - spytała szorstkim tonem. Otworzyłam usta i zaniemówiłam. - Mów. - warknęła i uderzyła pięścią w stół.
-Sala 19. - wycedziłam wreszcie, a ona spojrzała na mnie jak na idiotkę. Dotknęłam kluczy i wskazałam na zamek od drzwi. Ta wstała niechętnie i ruszyła za mną do owej sali. Zajrzałam przez okienko. Mężczyzna wciąż tam siedział. Rude włosy opadały mu zasłonami na brązowe oczy. Pielęgniarka otworzyła drzwi, a ja niepewnie weszłam do środka. Gość się poruszył i spojrzał na mnie. Na jego twarzy zagościł uśmiech. Ryżawy wstał i rozłożył ramiona szeroko. Wtuliłam się w niego mocno, a ten pogłaskał mnie po plecach.
-Gdyby rudy oszust coś ci zrobił to krzycz. - powiedziała pielęgniarka i wyszła. Spojrzałam w oczy "oszusta" i uśmiechnęłam się lekko.
 ~11 lat później. ~ 
Usiadłam zmęczona w fotelu tuż przed kominkiem. Tak, bycie Aurorem stresuje. Ściągnęłam nieodłączne, mimo mojego wieku, trampki i związałam włosy w wysokiego kucyka. Wzięłam stary podniszczony i wyraźnie sfatygowany kalendarz. Otworzyłam go na mojej ulubionej stronie. Z kuchni wyszedł mój mąż, czyli była gwiazda Quidditcha, a teraźniejszy trener.
-Carmen, znowu to czytasz. - mruknął niezadowolony i podszedł do mnie. Miał na sobie śliczny, zielonkawy sweter z literką F. Do tego długie jeansy i czarne trampki oraz fartuch kucharski przewiązany na biodrach. Nie dało się poznać w tym mężczyźnie tego chłopaka z Świętego Munga. Zmienił się diametralnie.
-To tak witasz żonę po przyjściu z pracy? - spytałam ze śmiechem. On tylko pokręcił głową z politowaniem i ucałował mnie delikatnie w usta. - I tak, znów to czytam. Fred to jest przepiękne. - dodałam wstając i odkładając notes na ławę.
-Kochanie... - urwał i przytulił mnie. - Następnym razem to spalę. - dopowiedział całując mnie w czubek głowy.
-Powtarzasz się skarbie. - wyszeptałam i odsunęłam się od niego. - Gdzie Thresh ? - spytałam ruszając ku kuchni. Zauważyłam na blacie cudownie pachnącą pieczeń. Skubnęłam delikatnie potrawę i wzięłam do ust. Aż zamknęłam oczy. - Weasley. Z dnia na dzień mi imponujesz. - szepnęłam gładząc go po policzku. Fred westchnął głęboko i uśmiechnął się promiennie. Ujął moją dłoń i musnął ją wargami.
-Kocham cię. - powiedział głośno i położył dłoń na moim ramieniu. Przełknęłam głośno ślinę. Nie mówiliśmy sobie tego za często. Niezbyt nas to obchodziło, w sumie. Byliśmy jednym z tych kochających mocniej, bo bez niepotrzebnych i pustych słów, małżeństw. Mi to pasowało, rudzielcowi też. Ty czekaj, wróć. Teraz jego włosy przybrały subtelny kasztanowy odcień. Ale to nadal był mój szalony rudzielec z Hogwartu. To był ten sam, którego pokochałam tuż po tym jak przeniosłam się do Nory, ten sam, który siedział w psychiatryku i szykował stryczek...
-Ja cię również kocham. - odpowiedziałam i wtuliłam się w niego mocno.
-Usiądźmy przy kolacji. - zaproponował Fred ściągając fartuch. Zaśmiałam się delikatnie i usiadłam przy stole.
-Mogę ci zacytować mojego ulubionego poetę ? - spytałam przebiegle. On westchnął głęboko i zrobił minę typu : "znowu ?! daj se kurna siana." - Czekaj. - odchrząknęłam i z powagą zaczęłam. - "Od pierwszej chwili, gdy wparowała do naszej kuchni, polubiłem ją. Potem usłyszałem jej perlisty śmiech. Boże. Jej oczy mają kolor podobny do moich, lecz widzę w nich subtelną nutkę zieleni. Kurde, czy to możliwe, bym ja, Fred Weasley, jeden z największych kawalarzy, się zakochał. Nie. To nie możliwe. Choć w sumie i tak nie mam u niej szans. Ale co mi szkodzi powalczyć. Tak. Będę walczył. Zdobędę ją." - zakończyłam i uśmiechnęłam się.
-Musisz to powtarzać codziennie ? - spytał już mocno zirytowany Fred. Wstałam i usiadłam na jego kolanach.
-Muszę skarbie. - mruknęłam cichutko i wpiłam się w jego usta. On dotknął delikatnie moich pleców pod koszulką. - Jesteś cudowny. - dodałam kładąc głowę na jego ramieniu. Fred pogłaskał mnie po plecach i ucałował w czubek głowy.
-Nie ja jedyny. - powiedział i ściągnął z siebie sweter. -Weasley. - mruknęłam z uśmiechem. On zamknął oczy, a ja znów go pocałowałam. Tak, to był mój mąż. Odsunęłam się od niego i porządnie usiadłam na krześle. On pokiwał głową z politowaniem.
-Smacznego. - powiedział poważnym tonem i z uśmiechem zaczął jeść.
-Dziękuję i nawzajem. - odpowiedziałam i uczyniłam to samo co on. - Przeszedłeś samego siebie. - dodałam połykając pierwszy kęs.
-Ohh. Twoje komplementy leją mi Nutellę na serce. - zaśmiał się delikatnie Fred.
-Jaki skromny. - burknęłam udając oburzenie. Po chwili oboje się zaśmialiśmy. - Gdzie Resh, bo się nadal nie dowiedziałam. - dodałam krojąc mięso.
-Thresh śpi u kolegi. - wyjaśnił przebiegłym tonem młodszy bliźniak, przy czym ostro gestykulował dłońmi, w których miał widelec i nóż.
-Czyli mamy dom tylko dla siebie? - spytała z uśmiechem i spojrzałam na barek z Ognistą.
-Tak. - odparł z wielkim uśmiechem podążając za moim wzrokiem. Skończyłam jedzenie i odłożyłam talerz do zlewu. Weasley usiadł w fotelu, po czym wziął mnie na kolana.
-Co ty robisz ? - spytałam gładząc go delikatnie po policzku.
-Pokazuję po raz kolejny, że za tobą tęskniłem. - odpowiedział wtulając twarz w moje włosy.
-Prawie zawsze tak robisz. - próbowałam protestować, ale jego kościste palce lekko wbiły się w moje żebra. - No dobrze. Nic nie mówię. - westchnęłam całując go w czoło. Po jego policzkach spłynęło kilka łez. Nie próbowałam nawet ich hamować. Przełknęłam głośno ślinę i przytuliłam go mocno.
-Carm. To były najgorsze lata w życiu. - wyszeptał płaczliwie Weasley.
-Kochanie, jestem przy tobie. - powiedziałam cicho i pogłaskałam go po głowie. - Zawsze będziesz dla mnie ważny. - dodałam.
-Obiecujesz ? - spytał patrząc mi w oczy.
-Ale co ?! - mruknęłam zdezorientowana.
-Że zawsze będziesz. - wyszeptał on, a ja pokiwałam głową z uśmiechem.
-Obiecuję. - powiedziałam i przeczesałam dłonią jego włosy. Szczerze, to nawet nie musiałam dawać słowa, ponieważ wiedziałam, że tak będzie. Byłam tego pewna.
*kilka tygodni potem* 
Usiadłam zmęczona w łóżku. Kolejny zły sen z wydarzeniami ze szpitala. Znowu się spóźniłam i ujrzałam ciało Freda zwisające z sufitu. Przetarłam oczy i spojrzałam na rudzielca.
-Trzeba Thresha zawieźć na peron. - wymamrotałam dziugając go w żebro. Ten jęknął, ale wstał. Przeczesał dłonią włosy i ziewnął przeciagle. -Nigdy nie lubiłem wstawać rano. - wybełkotał. Wstałam z uśmiechem i pocałowałam go. Jego dłonie mocno przyciągnęły mnie do siebie. Jego usta dotknęły moich
-Ruszaj się. - zaśmiałam się i odsunęłam od Freda. Zaczęłam się dość ładnie ubierać. Szare trampki współgrały z czarnymi spodniami i czerwonym płaszczem. Zeszłam na dół i zobaczyłam, że Resh jest już gotowy.
-Mam wszystko mamo. - powiedział z uśmiechem.
-A fasolki? - spytałam z uśmiechem. On pokiwał radośnie głową. - Fredricu Weasley, jeśli w tym momencie nie zejdziesz do kuchni to pożałujesz. - krzyknęłam. Z góry zlazł szybko rudzielec. - Ile można na ciebie czekać? - spytałam i pomogłam zatachać Reshowi bagaż do samochodu. Ruszyliśmy na King's Croos. Weszliśmy w ścianę. Pociąg już stał na peronie. Weasley spojrzał na syna.
-Powodzenia mały. - powiedział i przytulił chłopczyka.
-Obyś nie miał tak dużo kar jak tatuś. Poza tym pozdrów wujka Longbottoma. - dodałam i pocałowałam Thresha w czoło.
-Dobrze mamo. - odparł chłopiec i wszedł do wagonu. Złapałam Freda lekko za dłoń i położyłam głowę na jego ramieniu. -Nie martw się, poradzi sobie. - powiedział mężczyzna obok mnie. Pokiwałam głową i usiadłam zmęczona na ławce. Zaczęłam głęboko oddychać. Powoli tlen zacząl się kończyć. Moje płuca nie wytrzymywały. Przed oczami przebiegły mi wszystkie możliwe wspomnienia. Zerknęłam na pierś. Wbity miałam tam ostatni horkruks. WIedziałam, że marnie skończę. Spojrzałam na Freda z lekkim uśmiechem i zamknęłam oczy... Już chyba na zawsze.
_________________________________________________________
"To już jest koniec nie ma już nic, jesteśmy wolni możemy iść." 
Takiego zakończenia się nie spodziewaliście :D 
Więc dziękuję wam za wszystko. Za wszystkie spędzone chwile. Za wszystkie dziwne domysły i głupie pomysły. Dziękuję za komentowanie. Szczególnie Klaudii i Wiktorii. Je kocham przede wszystkim. Są dla mnie podporą. Naprawdę. Jesteście wielkie. 
Dziękuję również wszystkim razem i każdemu z osobna za to, iż komukolwiek chciało się to coś czytać. Kocham was naprawdę za WSZYSTKO. Jesteście cudowni. Chyba będę czuła delikatną pustkę w serduszku, gdy dodam epilog, ale nic nie trwa wiecznie. 
Mimo to jeszcze raz cholernie wszystkim dziękuję :**

70. "To już koniec."

Otworzyłam oczy z lekkim uśmiechem. Niestety nie dane mi było zobaczyć mojego wpół nagiego rudzielca, gdyż na jego miejscu pojawił się paskudny Yaxley. Nie dość, że Śmierciożerca szczerzył się do mnie niczym pedofil to jeszcze był nagi. Sturlałam się prędko z łóżka.
-Co ty tu do cholery robisz? - ryknęłam na blondyna, a ten zaczął się śmiać. Nie rozumiałam intencji jego śmiechu, więc po prostu poczołgałam się w najodleglejszy kąt pokoju. Wtedy właśnie dostrzegłam, że i ja jestem naga. Szybko ściągnęłam kołdrę z pobliskiego łóżka i zakryłam się nią. No kto by się spodziewał, że po chwili w magiczny sposób zniknęła? Tak, to byłam ja. Mężczyzna wstał eksponując siebie w całej okazałości. Skryłam twarz w kolanach.
-Nie chcesz na mnie patrzeć? - spytał smutnym głosem, a ja pokręciłam głową. W tym momencie wolałabym nawet widzieć wszystkich chłopaków z Gryffindoru nagich, niż ową tlenioną gnidę. Zacisnęłam powieki, a paznokcie wbiłam w kolana. Wszystko zaczęło się rozmazywać, a ja znowu wylądowałam w łóżku z Fredem. Ten nadal spał z lekkim uśmiechem. Chyba nie będzie zadowolony, gdy wstanie, a mnie nie będzie, prawda? Prawda, ale ratowanie jego zasranego tyłka jest o wiele ważniejsze. Tak wiec wytargałam się z jego ramion i stanęłam o własnych nogach. Spokojnie, na palcach, podeszłam do szafy, by tylko coś na siebie narzucić. Wlazłam w spodenki i naciągnęłam koszulkę. Dowiązałam trampki i wsadziłam sztylet za pasek.
-Do zobaczenia - szepnęłam i pocałowałam rudzielca w czoło. Szybko zbiegłam po schodach. Za oknem słońce dopiero wstało dzień. I chwała Najniższemu. Ruszyłam spokojnie ku stadionowi. Wystarczyła mi miotła. Jakoś przecież musiałam się tam dostać. Po drodze minął mnie Snape, ale tylko kiwnął spokojnie głową i odszedł z lekkim uśmiechem. Teraz tylko gadać z takim co powie ci, ze Severus nie potrafi się uśmiechać. Że cię uśmiechem nie zaszczyci to kurde wcale nie znaczy, że nie potrafi ty cholerna gnido. Pomyślałam o Yaxley'u. Zrobiło mi się niedobrze. Wzdrygnęła się każda komórka mojego ciała. Nie wiedziałam co ze sobą zrobić. Co oni ze mną zrobią. Przecież jeśli oddam im horkruksa to tak szybko mnie nie puszczą. Przynajmniej nie słyszałam o takim przypadku. To by było zbyt dziwne. O dziwo, mimo wczesnej pory wlazłam w kogoś.
-Jak ła... - urwał jakiś rosły Gryffon. - Znaczy się, przepraszam. Powinienem uważać - dodał cicho, a ja spojrzała na niego z głupa.
-Oh, no tak. To ty - mruknęłam patrząc na jego paskudny ryj. Wyciągnęłam ku niemu dłoń, a ten spojrzał an nią zaskoczony. - Pokój? - spytałam spokojnie, a ten uścisnął ją lekko.
-Pewnie - odparł, a jego twarz wykrzywiła się w niemym uśmiechu. Z oczu zaczęła wylewać się krew. Usta odpadły ukazując zakrwawione zęby. Jego ciało opadło bezwładnie na mnie. Przygniótł mnie do ziemi. Po kolei, jego członki zaczęły odpadać od tułowia. Powieki chłopaka dotknęły delikatnie moich ust. Nos za to wylądował na mojej nodze. Próbowałam go z siebie zrzucić. Mimo powolnego rozkładania się ciała miał wiele siły.
-Złaź ze mnie - ryknęłam, a po moich skroniach popłynęły łzy. - Złaź ty kupo mięsa - warknęłam zrezygnowana. Ten nadal przyciskał mnie do ziemi. Coś mi się wydaje, ze nawet ze zdwojoną siłą. Nie wiedziałam co mam robić, więc po prostu czekałam, aż ręce i nogi mu odpadną. I ta radosna chwila nastąpiła zaskakująco szybko jak na moje szczęście. Jego usta wciąż bełkotały jakieś niezrozumiałe słowa, a gardło otwierało się i zamykało. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że bełkotał Uważaj, za tobą. Szybko jednak to ogarnęłam, gdyż zostałam niemiło potraktowana kamieniem po tyle głowy.
-Wstawaj suko - usłyszałam narastający huk w mojej głowie. Po chwili dostałam w twarz z otwartej dłoni. Skrzywiłam się lekko i zacisnęłam zęby. Zostałam przywiązana do jakiegoś krzesła.
-P-Puść mnie - wybełkotałam cichutko. Tylko na tyle było stać moje gardło. Nie potrafiłam wydusić nic więcej. Nawet własne gardło miało moje błagania o pomoc głęboko gdzieś. W takim razie zamknęłam się szybko i spojrzałam w ciemność, która roztaczała się wokół mnie. Jakieś dłonie zaczęły mnie dotykać. Owy osobnik stał tuż za mną i sapał mi głośno na kark.
-Witaj kochanie - wybełkotał syczącym głosem. Ową osobą okazał się być... Barty? Zjechał dłonią po moim boku i dotknął biodra. W spodenkach miałam nóż. Jego smukłe palce szybko go chwyciły i zaczął się cieszyć. Jedyne co mi w nim nie pasowało to kolor jego oczu. Przecież Junior nigdy nie miał białych oczu, chyba, że przez te lata za każdym razem widziałam inny kolor.
-Kto cię opętał? - spytałam cicho patrząc na niego badawczo. Miałam dość tajemnic.
-Twój tatuś - szepnął mi na ucho i musnął językiem policzek. Zamurowało mnie. Orion nie żyje. Wszyscy o tym wiedzą. - To dziewczynka nie wie, że ojczulek miał horkruksa? - zaśmiał się głupio. Zaczęłam się szarpać na krześle.
-Wypuść mnie ty gnoju - ryknęłam szamocząc się. Ten poczęstował mnie małą porcją prądu, który przeszył całe moje ciało. - T-To krzesło elektryczne? - spytałam zaniepokojona. Głos wyszedł dokładnie tak samo, bo to zabolało.
-Jakbyś przy tym była kochanie - odparł spokojnie Crouch i znowu popieścił mnie prądem. Jęknęłam spuszczając głowę w dół. Jego różdżka smagnęła mój policzek, który rozorał się na pół. Użył Sectumsempry. Poczułam krew cieknącą mi po szyi i wlewającą się na moją ulubioną koszulkę.
-D-Dlaczego to robisz? - wybełkotałam cichutko, a ten zaczął się śmiać.
-Jesteś cholernie tępa - stwierdził cmokając z niezadowoleniem. Miał huśtawki nastrojów. - Robię to samo co dzieje się z każdym z twoich bliskich teraz. Każdy poczuje kawałek twojego bólu. Ciekawe jak Scottie będzie wyglądał z wielką blizną na policzku, nie sądzisz, że przystojnie? Zaskakująco nawet jak na wpół zdrajcę krwi. Zgadzasz się? - spytał wesoło, a ja ani drgnęłam. Ten uderzył mnie w świeżą bliznę.
-Nie, nie zgadzam się - burknęłam sycząc z bólu. Ten uniósł mój podbródek i przez moment ujrzałam żal czekoladowych oczu Barty'ego. Został uwięziony we własnym ciele.
 -Masz się zgodzić, bo inaczej zabiję ich po kolei. Będą szli po kolei na śmierć. Będą cię dręczyć do końca życia. Będą cię nienawidzić. Wreszcie będziesz sobą dziwko - roześmiał się i znowu mi przyłożył. Zacisnęłam lekko oczy.
-Mam cię dość - szepnęłam cicho, a moja dusza zaczęła się wyrywać z własnego ciała. Znowu zaczęłam umierać?
-Nie ty jedyna. Słyszę jak twój rudzielec błaga o litość. Jak go boli, gdy delikatnie podcinają mu skórę. Nawet nie wiesz jak to kurewsko boli... Możesz się dowiedzieć - zaśmiał się 'wspaniałomyślnie'. Wytargał horkruksa i zaczął mi coś kreślić najpierw po dłoni. Potem rozerwał koszulkę i mazał mi ostrzem po brzuchu. Próbowałam, bezskutecznie zresztą, odsunąć się od noża i oprawcy.
-Przestań - ryknęłam dławiąc się krwią zmieszaną ze słonymi łzami. Znowu byłam bezsilna wobec oprawcy. Znowu udało im się mnie złamać. Znowu mam uczucia. Znowu jestem człowiekiem.
-Co mi zrobisz? - spytał szyderczo i dotknął mojego policzka delikatnie, po czym dotknął moich ust. Szybko się w nie wpił, by po chwili krzyczeć turlając się po podłodze.
-To już koniec. To już koniec - płakał z bólu umęczony wędrowiec, który wreszcie dotarł do celu.
Dla mnie to również był prawie koniec wędrówki. Zaczęłam mdleć. Powoli spokojnie zapadałam w stan senności, otępiałego snu. To już koniec.
________________________________________________________
Znowu długa przerwa, znowu brak weny. Mimo to dziękuję wam, sobie i wam za wszystko. Został jeszcze tylko epilog, ale go wrzucę w następną sobotę czy coś takiego, bo już od dawna siedzi w kopiach roboczych. Co do rozdziału, może nie najlepszy, ale mi się w miarę podoba :D