poniedziałek, 24 czerwca 2013

53. "Teraz śpij morderco."

Spojrzałam na Severusa.
-Kto cię tu wpuścił ? - spytałam zaskoczona i usiadłam z bólem w żebrach.
-Nie ruszaj się. - ostrzegł mnie Snape. Usłuchałam go. - Twój brat mnie wpuścił. Słyszałem o śmierci Niny i Romulusa. - dodał smętnie.
-Severusie, ja wiem, że to straszne stracić podopieczną, ale musimy się dowiedzieć dlaczego została zabita. W sumie to ona zabiła mojego ojca. - powiedziałam cicho. Sev westchnął głęboko. Do pokoju wszedł Fred.
-Dzień dobry panie profesorze. - mruknął zaskoczony jego marną egzystencją aktualnie zalegającą przy moim łóżku.
-Witaj. - odparł oschle Severus, po czym wstał. - Do widzenia Carmen. - dodał z delikatnym uśmiechem, a ja kiwnęłam głową z wdzięcznością.
-Do zobaczenia Severusie. - odparłam z bladym wyszczerzem na twarzy. Ten znikł za moimi drzwiami, a ja momentalnie spostrzegłam zdziwioną minę Freda.
-Dlaczego on tu był? - ryknął oślepiony zaskoczeniem.
-Nina to jego wychowanka. - burknęłam sfrustrowana. Ten zacisnął dłonie w pięści.
-Ale to nie jest powód, by nauczyciel siedział nad śpiącą tobą. - warknął wyraźnie rozjuszony. Nie wiedziałam co odpowiedzieć. Jego dłoń powędrowała do góry i po chwili trzasnęła mocno mój policzek. Zacisnęłam powieki. - Bo-Boże. J-Ja... Ja przepraszam. - jęknął.
-Wyjdź. - szepnęłam stanowczo.
-Car... Carmen. Proszę... - wybełkotał błagalnie. Spojrzałam mu w oczy morderczo.
-Wyjdź do cholery. - ryknęłam na niego. Ten jednak siedział tam dalej przepraszając mnie ostro. Wyciągnęłam ku niemu ręce. Jego usta się zamknęły.
-Jednaa... - urwał, bo moje dłonie zacisnęły się na jego gardle. Ostatnie co widziałam to strach w oczach Freda i jego przerażajacy krzyk. Potem ciemność. Tylko ciemność. Poruszyłam ręką. Nie było mi jednak dane się nawet podrapać. Otworzyłam oczy i ujrzałam Bachusa śpiącego na krześle. W sumie ujrzałam tylko jego zarys, bo było późno.
-Bach... - mruknęłam sprawdzając czy śpi. Jego powieki delikatnie się podniosły.
-Skarbie?! - spytał ziewając. - Jak się czujesz? - dodał zaspany.
-Lepiej. Co się stało? - wymamrotałam patrząc na związane niewidzialnymi pętami kończyny.
-Prawie udusiłaś swojego chłopaka. - odparł słodkim tonem i usiadł obok mnie. Jego dłoń zaczęła mnie głaskać po głowie. - Mogę cię puścić? - spytał, a ja przytaknęłam. Bach z wachaniem uwolnił mnie z pęt krępujących ciało. Położyłam głowę na jego kolanach.
-Gdzie Fred? - wybełkotałam.
-W Hogwarcie. Przespałaś 4 dni. - odparł kładąc się obok mnie. Wytrzeszczyłam na niego oczy.
-Jutro mnie tam zawieziecie? - spytałam błagalnie, a on przytaknął głową.
-Teraz śpij morderco. - zaśmiał się. Nie było widać po nim, że stracił bliźniaka. Może ukrywał to za maską totalnego : mam wyjebane?! Kto to wie!? Położyłam głowę na jego ramieniu i zasnęłam wtulona w brata.Obudziło mnie szturchanie w żebra.
-Czego ? - jęknęłam przewracając się na drugą stronę.
-Masz gościa. - odparł sennie Syriusz. Otworzyłam jedno oko i ujrzałam Scottiego. Łapa trzasnął drzwiami.
-Przytachałem się tu specjalnie dla ciebie, więc daję ci 20 minut na ogarnięcie się i ruszamy. - mruknął ściągając ze mnie kołdrę.
-No chyba cię pojebało. - jęknęłam wyrywając mu kołdrę i otulając się nią szczelnie.
-No chyba nie. - odparł zirytowany i o chwili byłam cała mokra. Wstałam jak oparzona i spojrzałam na niego morderczym wzrokiem. - O patrz... Jak szybko wstałaś. - zaśmiał się głupio i rzucił kołdrę w kąt pokoju. Ruszyłam do łazienki klnąc pod nosem niczym szewc. Szybko się wysuszyłam i doprowadziłam do względnego porządku.Wyszłam z pomieszczenia i ujrzałam Farro grzebiącego mi po szafkach.
-Tak... Miło wiedzieć, ze patrzysz na moje zdjęcia. - burknęłam i odebrałam mu plik śliskiego papieru z nadrukowanymi obrazkami.
-Ojj. przestań. One są z dzieciństwa. - zaśmiał się i klapnął na moim łóżku.
-Co z Fredem ? - spytałam otwierając szafę.
-Yhh... No wiesz... Nie za dobrze. Zamknął się w sobie. - szepnął Scott, a ja wytrzeszczyłam na niego oczy.
-Czy ty mówisz o tym samy chłopaku ? O rudym, kochanym i potrafiącym żartować Fredzie Weasleyu ? - spytałam zaskoczona tą odpowiedzią. Po chwili zrozumiałam, że to wszystko moja wina. Znowu go skrzywdziłam. Tym razem w bardziej namacalny sposób. To jednak trochę dziwne, ze chciałam go... No nie czarujmy się... UDUSIĆ! Taa... Spojrzałam na Scotta, który zaczął ostro gestykulować i rzucać się, bym zeszła na ziemię.
-Carmen... Nosz do wielkiego chuja pana. Coraz częściej się tak zawieszasz i to nie jest, ani przyjemne, ani pożyteczne. - warknął, a ja spuściłam wzrok na trampki.
-Wybacz. - szepnęłam i po chwili uniosłam głowę. - Jak dostaniemy się do Hogwartu ? - spytałam w przypływie inteligencji.
-Sieć Fiuu dochodzi nawet do Gospody Aberfortha Dumbledore'a. Tam się teleportujemy, a stamtąd do Hogwartu to już tylko rzut mokrym beretem, więc sobie poradzimy. - odparł wzruszając ramionami jakby mówił o Nutelli, a nie o powrocie do szkoły po 4 dniach nieobecności. Ja tylko kiwnęłam głową na znak zgody i wstałam. Ruszyłam na dół, by zjeść śniadanie. Zaczęłam się śmiać.
-O kurde. - jęknęłam łapiąc się za brzuch. Postać w warkoczu francuskim odwróciła się do mnie z uśmiechem na twarzy wypełnionej jajecznicą.
-Wiaj sosto. - zaśmiał się z pełną gębą tamten, a z jego ust wyleciało jajko.
-Gustowny... Fartuszek. - mruknął Scott z uśmiechem patrząc na skrzętnie wyprasowany i skrupulatnie zawiązany na biodrach różowy fartuch Syriusza. Łapa się ukłonił i wrócił do pichcenia. Ten dzień zapowiadał się całkiem spokojnie. To mnie pocieszało. Zjadłam jajecznicę i spojrzałam na Proroka. Znowu jakieś morderstwa, niewyjaśnione zniknięcia i brutalne gwałty. Na tym świecie jest tyle zła, że przestałam na to reagować. Ważne jest dla mnie to co robię i to co robią inni w moim otoczeniu. Ohh. Muszę wymyślić plan przeproszenia Freda. Spojrzałam na schodzących się braci. Cholera, kto ich uczył robić warkocze ?! Wiem, wiem. Dziwnie to brzmi. Francuz i mężczyzna to cholernie niespotykane połączenie. A jednak Bach i Syriusz z powodu swoich długich włosów, co według mnie przypomina trochę mugolskiego metala, mają na głowach skrzętnie zrobione warkocze... Chryste... Czym ja się zajmuje ?! Spojrzałam na Scotta, który kończył jedzenie.
-Do zobaczenia. - powiedziałam wstając. Bach przytulił mnie mocno, ale na jego policzkach ujrzałam wyżłobione kreski po łzach.
-Trzymaj się maleńka. - odparł Bach. Jego głos się załamał i ze spuszczoną głową ruszył na górę. Westchnęłam ciężko i spojrzałam na Syriusza, którego usta układały się w blady uśmiech. Przytuliłam go i podeszłam do kominka.
-Gotowy ? - spytałam patrząc na Scotta. Ten tylko przytaknął. Sypnęłam proszkiem i weszłam w płomienie. Poczułam mały dyskomfort i po chwili stałam w Gospodzie pod Świńskim Łbem. - Daj mi się tylko napić i idziemy. - powiedziałam i ruszyłam w kierunku baru.
-Nie, nie wolno ci. - warknął Scott  złapał mnie za ramię.
-Ale... Scottie. Kochanie... Proooooszę. - dukałam siląc się na jak najbardziej przychylny ton. Ten przerzucił mnie sobie przez ramię i ruszył ku wyjściu.
-Nie za mojego życia. - mruknął zniesmaczony i wyszedł szybko. Zaczęłam się rzucać... Gryźć, kopać i krzyczeć, by mnie puścił. Jednak jego ręce były o wiele silniejsze niż moje rozpaczliwe prośby o uwolnienie mnie i wyklinanie go na wszystkie możliwe mi sposoby. Ludzie patrzyli na nas... A w sumie na mnie jak na idiotkę.
-Puść mnie. - jęknęłam wreszcie uspokajając się. Jego palce wyszły z zagłębień w moich żebrach i postawiły mnie na ziemi tuż przed drzwiami Hogwartu.
-Następnym razem bądź bardziej roztropna i nie pij. - odparł z uśmiechem i wskazał mi dłonią drzwi szkoły. Kiwnęłam głową i ruszyłam po schodach.
-Dzięki. - powiedziałam, gdy ruszyliśmy ku Wielkiej Sali. Jeszcze trwało śniadanie, ale ja głodna nie byłam. Weszłam wraz z zielonookim do środka, a wszystkie ślepia wgapiły się we mnie. Zaczęły się szepty, a ja z głową dumnie uniesioną usiadłam na miejscu obok Freda, którego akurat dzisiaj nie było. Spojrzałam na pusty talerz i zaczęłam się zastanawiać po co jestem Ja ?! Skrzywdziłam Freda już kolejny raz. Nie zapowiada się na szybkie wybaczenie. W moich uszach rozległo się głuche echo dzwona na lekcję. Ruszyłam ku lochom na eliksiry. Cały czas ludzie patrzyli na mnie jakbym była co najmniej Myronem Wagtailem. Usiadłam na ziemi przed klasą do lochów i walnąłem głową o ścianę. Obok mnie usiadła Tatia.
-Cześć. - powiedziała z uśmiechem, a ja kiwnęłam głową z namiastką uśmiechu. - Scott mówił mi o tym co zrobiłaś Weasleyowi. - dodała siadając obok mnie.
-Głupi idiota. Musiał to komuś powiedzieć. - wycedziłam przez zęby, a Puchonka zaczęła ze mnie ryć.- Co ?! - spytałam ogłupiała zaistniałą sytuacją.
-Widzę, że jest tak jakby z nieba leciała zupa, a ty miałabyś tylko łyżkę. - odparła rozumnie.
-Raczej widelec, ale dzięki. - powiedziałam z uśmiechem i wstałam pokrzepiona słowami Salvador.
*po lekcjach*
Ruszyłam w stronę Pokoju Wspólnego. Tak wszystko sobie przemyślałam na eliksirach. Severus o coś mnie pytał, ale potem widząc moją dezorientację przestawał i pytał kogoś innego. Obraz usunął mi się z przejścia. I dobrze. Przy kominku siedział Fred. Wpatrywał się w iskierki buchające na wszystkie strony. Usiadłam obok niego i dotknęłam jego dłoni. On mocno się wzdrygnął i spojrzał mi w oczy.
-Freddie... Ja... Ja cię przepraszam. - szepnęłam patrząc mu w wytrzeszczające się na mnie gałce. 
-Ty... Ty chciałaś mnie zabić. - wybełkotał.
-A ty mnie uderzyłeś, jak już mamy sobie wszystko wypominać. - odparłam siląc się na naturalny ton głosu. 
-Dobrze... Dobrze to pamiętam. - wymamrotał.
-To było 4 dni temu. - przypomniałam delikatnie sfrustrowana. - Wybaczysz mi ? - spytałam miękkim głosem, a ten kiwnął głową z lekkim uśmiechem. 
-Oczywiście. - odparł przyciągając mnie do siebie. 
-Dzięki. - szepnęłam i wtuliłam się w niego.
~No to teraz przemyślenia uciśnionego... Znaczy się nie jego samego, a jego siostry. *perspektywa Niny*~
Przeleciałam się znowu z wielkim wrzaskiem po pokoju. Pierwszy raz widziałam, że Tom może się tak kajać po podłodze i błagać o litość. Ale oczywiście nikomu się nie przyzna. Wie o tym tylko Dianna i Yaxley, ta cholerna szumowina.
-Masz dość ? - spytałam wyraźnie usatysfakcjonowana widokiem Voldemorta leżącego mi u stó... Nie wróć, ja nie posiadam stóp... No to u tego u dołu. Wyglądał jak mała wystraszona dziewczynka, której zabrano lalkę i lizaka. Czy to nie jest ironia losu. Jeszcze kilka dni temu sam mnie zabił, a teraz bardzo żałuje swojej decyzji. W sumie mu się nie dziwię, ja też bym ze sobą nie wytrzymała.
-T-Tak. - jęknął cichutko i zwinął się w kulkę. Zaśmiałam się i ruszyłam do swojego pokoju. Tak. Teraz pamiętam co kiedyś widziałam. Miałam się uczyć niewybaczalnych, ale Tom zawołał Diannę. To było co najmniej obleśnie. Przecież ona dotykała jego ust swoimi. Rozumiem jakby to robiła Bellatriks i jej mąż Rudolf, ale mój brat ?! Świat schodzi na pancerniki. Znowu "zeszłam" na dół.
-On jest powoli unicestwiany. - wyszeptał Greyback do mojego brata, który dość szybko się pozbierał. I wtedy usłyszałam imię uciśnionego. Serce we mnie zamarło.
-Bardzo dobrze. - wysyczał Voldemort.
_________________________________________________________
Kurde. Przepraszam, ze tak długo nie dodawałam. Nie mam ani motywacji, ani pomysłów. Poza tym dzięki za TAK DUŻO WYŚWIETLEŃ. Jesteście boscy. :** Rozdział dedykuję Lily Love. :3 

czwartek, 13 czerwca 2013

52. "Drobiazgi, które niszczą."

Otworzyłam jedno oko i ujrzałam Freda wraz z Georgem.
-Spierdzielać. ŚPIĘ. – burknęłam i nakryłam się kołdrą po same uszy. Dziugnęłam Rose w żebra.
-Czego ? – spytała nawet nie otwierając oczu.
-Przyszli. – wyjęczałam, a ta spojrzała na rudzielców.
-Co wy tak wcześnie ? – spytała zaskoczona. Oni zaczęli się śmiać.
-Kochanie. Jest 14. – odparł starszy rudzielec z wielkim uśmiechem.
-To mówi, że wcześnie. - zaśmiałam się. Ci zaczęli z nas ryć. Usiadłam powoli i zwiesiłam nogi na podłogę. Ziewnęłam i się przeciągnęłam. Spojrzałam na nich sennie. - Nienawidzę was. - mruknęłam i wstałam.
-Urocza... Piżamka. - powiedział poważnie Fred i zaczął się śmiać. Spojrzałam w dół i ujrzałam koszulkę z wielką plamą z oczkami. Taa... Durni mugole, zawsze ośmieszają tymi głupimi koszulkami.
-Spierdzielaj. - mruknęłam i otworzyłam torbę. Wytachałam jakieś spodnie i ciemną koszulkę. - Macie Ognistą ? - spytałam patrząc na rudzielców badawczo.
-Mam się śmiać teraz czy potem ?! - spytał oburzony George.
-Ile ? - mruknęłam sceptycznie i zmrużyłam powieki.
-Pięć butelek. - odparł beztrosko, a ja pokiwałam głową i weszłam do środka. Umyłam się szybko i nałożyłam przygotowane rzeczy. Wyszłam z kokiem na głowie. Usiadłam na kolanach Freda.
-Molly się zgodziła ? - spytałam zdziwiona, a on przytaknął.
-To będzie najlepszy Sylwester w życiu. - powiedział George leżąc obok Rose.
*kilka godzin później* 
Spojrzałam w lustro. Ujrzałam dwie dziewczyny. Jedna z nich ubrana była w czerwone spodnie i czarną koszulkę z czymś błyszczącym na środku. Ciemne blond włosy opadały jej po ramionach. Po chwili wzrok przeniosłam na drugą dziewczynę. Ta była ubrana w niebieskie spodnie i jasną koszulkę. Jej włosy związane były w luźnego warkocza.
-Szybciej. - jęknął rudy chłopak siedzący na łóżku.
-Fred, zamknij się. - burknęłam do niego i uśmiechnęłam się do Rose. Podeszłam do rudzielca.
-Idziemy ? - spytał radośnie George.
-To chodź. - mruknęła Rose i wyszła z pokoju. Plan na Sylwestra ?! Wielka imprez z dużą ilością ludzi z Hogwartu. Szybko się tam teleportowaliśmy. Od progu czuć było, iż zabawa się rozpoczęła. Ale cóż ja mogę począć... Czekaj, czekaj. Zatrzymałam się w progu i ujrzałam stolik z Ognistą. Uśmiechnęłam się lekko i ruszyłam ku "barkowi". Wyciągnęłam szklaneczkę i odkręciłam korek. Już chciałam nalać, ale czyjaś dłoń mi przeszkodziła.
-Damom nie wolno polewać. - powiedział Fred z uśmiechem.
-Nie upodabniaj się do Croucha... Proszę. - jęknęłam patrząc mu w oczy.
-Dobrze. - odparł skruszony i kiwnął głową. Uśmiechnęłam się i polałam sobie Ognistej. Przy okazji wcisnęłam Weasleyowi szklaneczkę z bursztynowym płynem. Powoli się staczam. Od czasu śmierci Romulusa zaczęłam regularnie pić. Wiem, że to nieszkodliwe, ale moje porcje są coraz większe. Powoli jest coraz gorzej. Już rano miałam delikatne zawroty głowy, ale nikt nie zauważył. Nawet sama sobie nie chciałam tego przyznać. Ognista to zawsze był mój konik... Zawsze ją kochałam. Ale ona powoli mnie rozkojarza. To są drobiazgi. Drobiazgi, które niszczą. Spojrzałam z uśmiechem na Freda. Jego oczy delikatnie błyszczały. Potarłam dłonią czoło i odstawiłam szklaneczkę.Usiadłam na ziemi i ujęłam w dłoń kawałek ciasta leżącego na talerzu. Ugryzłam, a czekolada rozpłynęła mi się w ustach. Czy to nie jest dziwne, że tylko ja nie tańczę ? Nie... Znaczy się mam nadzieję. Fred nie wygląda na zawiedzionego. Po chwili usiadł obok mnie.
-Pomóż mi. - wyszeptałam opierając głowę o jego ramię.
-To przestań pić. - odparł nie owijając w bawełnę. Spojrzałam mu w oczy i postukałam się czarnym paznokciem w czoło. - Carmen... Powoli stajesz się jak Bachus. - dodał, a ja uniosłam brwi badawczo do góry.
-W jakim sensie ? - spytałam oburzona. - Nie chodzę w ciężkich butach, nie mam długich czarnych włosów zza których często nic nie widzi. Nie jestem mugolskim metalem. - burknęłam, a on objął mnie lekko.
-Nie o to mi chodziło. Tylko o to, że staczasz się jak on. Powoli cię to niszczy. Jesteś jak marionetka, która żyje po to by wstać, napić się i pójść spać. Nie rozumiesz ? - wyjaśnił spokojnie. Spuściłam głowę w dół.
-W-wiem. - szepnęłam.
-Będzie dobrze. - zapewnił uśmiechnięty Fred.
-Ognista przypomina mi o braciach i pomaga zapomnieć o bólu. - odparłam cicho. Jego dłoń pogłaskała mnie po plecach.
-Od tego to jestem ja, a nie Whisky. - oburzył się. Zaczęłam się śmiać. Pocałowałam go lekko.
-Dziękuję. - szepnęłam i wstałam. Jego dłoń szybko wylądowała na mojej talii. - Zaczniemy od jutra ? - spytała patrząc tęsknie na bursztynowy płyn. Ten przytaknął głową, a ja upiłam kilka łyków napoju. Poczułam się o wiele lepiej.
-Zatańczysz ? - spytał Fred szarmancko zamiatając nogą odzianą w czerwone trampki po podłodze. Ja dygnęłam i weszłam z nim na parkiet. Zaczęła się piosenka. Wtuliłam się w Freda. Otworzyłam szeroko oczy i zaczęłam mamrotać słowa... Nieskładne słowa...
-Śmierć... Pożałujesz... Zginął... Oni... - wybełkotałam. Moje oczy mocno się zacisnęły. Poczułam ból. Ból w skroniach. Upadłam na ziemię. Przez głowę przewijało mi się mnóstwo obrazów. Od śmierci niewinnych osób, aż po samego Voldemorta. O kuźna... Widziałam jego śmierć. Po chwili wszystko się zamazało. Ujrzałam światełko. Pobiegłam ku niemu. Zbliżałam się do pokoju.
-Nina. - ryknął Riddle. Ta jakby nigdy nic latała sobie po pokoju jako niezmaterializowana postać.
-Zabiję cię. Avada Kedavra. - wrzasnęła chorobliwie piskliwym głosem. Ten aż zatkał uszy. Duch zaczął się śmiać. - Żartowałam. - dodała normalnym głosem.
-Co ty tu jeszcze robisz ? - krzyknął wkurwiony Voldemort.
-Zabiłeś mnie. Teraz zobaczysz co to znaczy ból. - odparła niskim głosem. Voldemort upadł ściskając czaskę z całej siły. Mój ból ustał całkowicie. Łypnęłam na to wszystko. Severus... Severus musi się dowiedzieć o jej śmierci. W końcu była jego podopieczną.
-Twój okrutny styl. Twoja krew, niczym lód. Jedno spojrzenie mogłoby zabić. Mój ból, twoja rozkosz... - usłyszałam szept Voldemorta. Ta zaczęła się śmiać.
-A żebyś wiedział. - mruknęła tajemniczo i rozmyła się w niebycie. Otworzyłam oczy. Byłam niesiona. Nie wiem kto mnie niósł, bo obraz był rozmyty.
-F-Fred ?! - spytałam cieniutkim głosikiem.
-Nie. - odparł mi głęboki głos. On był mi znany.
-K-Kim jesteś ? - spytałam nie mogąc przypomnieć skąd go znam.
-Alastor skarbie. - powiedział cicho. Nie miałam pytań. On mnie nie skrzywdzi. Wtuliłam się w mojego strażnika. Jego dłonie mocno mnie trzymały. - Teraz niosę cię ku komuś kto wie co zrobić. - dodał półgłosem.
-Czyli kto ? - wymruczałam zdziwiona w jego starą koszulę. Ten nic nie odpowiedział. Zachowywał się jakby nie było tego pytania. Nie wiem co o nim sądzić. Czasami mi pomaga, a czasem jest... Taki jak teraz. - To przynajmniej powiedz, jak się tu dostałam. - zażądałam, a ten zatrzymał się.
-Zemdlałaś na zabawie. Zmaterializowałem się i cię zabrałem. Zgłosiłem się do zatachania cię do Świętego Munga. Ten twój rudy strasznie się rzucał, żebym cię zostawił i takie tam. Jak ty go możesz kochać. - prychnął, a ja spojrzałam na niego wnerwiona.
-Nie masz prawa go obrażać. - warknęłam i zdzieliłam go w twarz. Ten tylko się zaśmiał i ruszył dalej. W ogóle się tym nie przejmował.
-Jak ci się powodzi ? - spytał z uśmiechem.
-Powinieneś wiedzieć. - burknęłam.
-Wolę to usłyszeć z twoich ust. - zaśmiał się.
-Jest do dupy. Właśnie straciłam kolejnego brata. - warknęłam niby beznamiętnie. Nie lubię gadać o sobie. Zapadła cisza. Wreszcie doszliśmy do wyznaczonego celu. Alastor postawił mnie na ziemi. Od razu rozprostowałam kości. Czyjeś dłonie objęły moje gardło mocno.
-Jesteś taka naiwna. - usłyszałam kpiący głos strażnika. Po chwili jego dłonie zaczęły się deformować. Na palcach wyrosła gęsta szczecina, a paznokcie zamieniły się w długie pazury. - Witaj kochanie. - zaśmiał się Greyback. Zaczęłam się wyrywać, ale jego dłonie coraz mocniej się zaciskały na mojej szyi. Z cienia wyszedł mężczyzna w kapturze.
-Jak miło, że raczyłaś się pojawić. - zakpił głos spod kaptura.
-Yaxley, kurw... - urwałam, bo Greyback poddusił mnie.
-Jak mnie poznałaś ? - spytał Yax próbując ukryć zdziwienie. Ja przestałam się szamotać. To nic nie daje, a bardzo boli. Spojrzałam mu w oczy. Usta ułożone w kpiący uśmiech, aż zachęcały do ucięcia. W jego dłoni spoczywał nóż. Podszedł do mnie.
-Zabawmy się. - zaśmiał się Greyback rzucając mną o ziemię. W moich żebrach coś gruchnęło. Spojrzałam na nich zaskoczona. Chyba żebro zaczęło mi się wbijać w lewe płuco. Zaczęłam mocno wciągać powietrze. Nóż Yaxleya zaświecił mi przed oczami. Jego dłoń szybko przejechała mi po ramieniu tworząc wielką krwawiącą wyrwę. Cholera, nie dość, że mnie zabierają z imprezy sylwestrowej, która miała być lepiej niż zajebista, to jeszcze mnie ranią ?! O nie, kurwa. My się tak nie będziemy bawić. Moja dłoń powoli dążyłą do mojej wewnętrznej kieszeni w swetrze.
-Co z nią teraz zrobić ? - spytał Yaxley patrząc na Greybacka. Ależ oni są idiotami. Wyciągnęłam powoli różdżkę. Spojrzałam na obu.
-Drętwota. - ryknęłam w stronę Greybacka. Yaxley spojrzał na mnie zdziwiony.
-Ty gnido. - warknął i uderzył mnie w twarz.
-Crucio. - burknęłam celując w niego różdżką. Jego ciało upadło na ziemię. Zaczął się wić pod wpływem bólu. Jak ja nienawidzę go. Jakimś cudem pod dźwignęłam się z leżnia i nadal celowałam różdżką w Yaxleya. Patrzyłam z uśmiechem na jego ból.
-Przestań. - jęknął, a ja usłuchałam go. Jego oczy ledwie trzymały się w oczodołach.
-Ferula. Episkey. Enerwate. - mruknęłam wskazując na siebie różdżką. Po chwili stałam o własnych nogach i łypałam na niego oczami.
-T-To ja... Zabiłem... Zabiłem Romulusa. - wybełkotał, a kpiący uśmiech nadal tkwił na jego ustach. Kopnęłam go z całej siły w klatkę piersiową. Usłyszałam chrzęst kości.
-Ty... Ty... - wrzasnęłam. - Morderco. - skończyłam i jeszcze raz go kopnęłam... Tak na wszelki wypadek. Powoli utykając ruszyłam do wyjścia. Zebrałam w sobie całą siłę i pomyślałam o swoim pokoju. Poczułam bolesne szarpnięcie i po chwili pojawiłam się w moim błękitnym królestwie. Dokuśtykałam do łóżka i ułożyłam się na nim szybko. A przynajmniej tak szybko na ile pozwalała mi rozwalona klatka piersiowa. Położyłam się na łóżku i zasnęłam. Śnił mi się kpiący uśmiech Yaxleya... Cholerna kanalia.
-Jesteś przeklęta. Nikt ci nie pomoże. Zginiesz. - krzyczał w moim śnie, a ja za każdym razem szłam dalej. Widziałam wielu Yaxleyów na raz. Porządnie schizuję. Obudziło mnie ciepło czyjejś dłoni na mojej. Otworzyłam jedno oko i ujrzałam najmniej prawdopodobną osobę, zaraz po Lordzie Voldemorcie, którą mogłabym tu zobaczyć.
-C-co ty tu robisz ? - wybełkotałam, a on spojrzał na mnie radośnie.
-Słyszałem o tym wszystkim. - odparł tajemniczo.
_________________________________________________________
No i jestem z nowym rozdziałem. :3 Mam nadzieję, że się spodoba, bo nie miałam zielonego pojęcia jak go poprowadzić. Końcówkę zmieniałam w sumie z 5 razy. Za każdym razem było za mało tekstu. Ehh. -.- Poza tym dziękuję za 12 tysięcy wyświetleń. No i przepraszam, że tak długo nie dodawałam rozdziału. Cholerna szkoła. Wiele książek i inne czynniki na to wpłynęły. Spróbuję następny dodać szybciej.

poniedziałek, 3 czerwca 2013

51. „Szczęśliwe chwile już nie powrócą…”


~Wróćmy do Blacków. *perspektywa Carmen*~
Usiadłam obok Scarlett.
-Jaka jest ta Tatia ? – spytała rozglądając się czy Scott patrzy.
-Jest miła, a synkowi na niej zależy. – odparłam beznamiętnie. Scar zaczęła się śmiać. – Ale to prawda. Pamiętam jak prosił mnie o pomoc. – dodałam słodko.
-Carmen. Dzięki. – mruknęła i wstała. Ruszyła do Syriusza, a do mnie podszedł Scott. Przytuliłam go lekko.
-Jak tam ? – spytał z uśmiechem.
-Dobrze. – odparłam, a Rudolf zaczął się z nas śmiać. Spojrzałam na niego nie ogarniając z czego ryje.
-Spójrz w górę. – mruknął, a ja zrobiłam to i ujrzałam jemiołę. Odwróciłam wzrok na zburaczałego Farro. Dotknęłam ustami jego policzka. Roślina nie urosła, a nawet znacznie zmalała. Bracia zaczęli się z nas nabijać. Obrzuciłam ich morderczym wzrokiem. Spojrzałam Farro w oczy. Wyrażały głęboki ból i przeprosiny. Jego usta dotknęły moich. Szybko się odsunęłam, a roślinka urosła.
-Przepraszam. – wyszeptał. Ruddie turlał się po podłodze ze śmiechu. Bach i Rom rzucali się w przedpokoju. Syriusz rył jak idiota. Tylko Scarlett stała zmartwiona. Porter uśmiechał się szeroko.
-Ja… Zaraz wracam. – szepnęłam i ruszyłam szybko do swojego pokoju. Zamknęłam drzwi i włączyłam głośną, mugolską muzykę. Zatopiłam twarz w poduszce. Ktoś zapukał, a ja zwinęłam się w kulkę.
-Skarbie, nie płacz. – wymruczał Scott. Spojrzałam na niego. – Ohh. Czyli nie płaczesz. – dodał z bladym uśmiechem.
-Nie. – mruknęłam.
-Czemu tak zareagowałaś ? Jestem aż taki zły ? – spytał kładąc dłoń na moim kolanie.
-Powróciły wszystkie uczucia, które do ciebie żywiłam. – odparłam z lekkim uśmiechem.
-Ile mogło być uczuć przez zaledwie 3 dni ? – spytał zdziwiony.
-Nie wiem, ale chyba sporo. Poza tym po naszych kłótniach, które odbywały się regularnie, nadal cię kochałam. Ale tutaj jako przyjaciela. – wyjaśniłam. Ten objął mnie ramieniem. – Kochasz Tatię ? – spytałam.
-I to bardzo. – odparł rozmarzonym tonem.
~Dawno nie pisałam o tlenionym. *perspektywa Draco*~
Rozglądnąłem się wokół i napotkałem wzrok ojca.
-Dlaczego nie jesz ? – spytał beznamiętnie.
-Nie jestem głodny. – odparłem i wstałem. Ruszyłem do swojego pokoju. Walnąłem się szybko na swoim łóżku i zamknąłem oczy. Jak ja bym chciał teraz być w Hogwarcie. Otworzyłem oczy i ujrzałem szarawą mgłę.
-Cześć. – powiedziało radośnie zjawisko.
-Cz-czym jesteś ? – wymamrotałem przerażony.
-Własnej dziewczyny nie poznaje. – mruknęła oburzona. Teraz ogarnąłem, że to Nina lata mi na środku pokoju.
-Co ci się stało ? – spytałem zdziwiony.
-Brat mnie zabił. – odparła pogodnie.
-Bo grunt to dobre nastawienie. – mruknąłem. Riddle zaczęła się śmiać.
-Jak tam życie skarbie ? – spytał duch z uśmiechem.
-Dobrze kochanie. Dlaczego jesteś na ziemi ? – mruknąłem.
 -Dali mi dzień, by się pożegnać, a potem mam nawiedzać Voldemorta. – odparła z uśmiechem. Zacząłem się śmiać.
-Kocham cię skarbie. – powiedziałem z delikatnym uśmiechem. Nina spojrzała na mnie z bólem w oczach.
-Do zobaczenia po drugiej stronie. – wyszeptała i znikła. Walnąłem się w łeb i przyłożyłem twarz do poduszki. Głośno krzyknąłem. Nie wiem ile to trwało, ale pomogło. Spojrzałem na zdjęcie na biurku. Szczęśliwe chwile już nie powrócą… Ona już nie powróci. To jest bez sensu. No, ale tak serio, jak można zabić własną rodzoną siostrę. Była wkurzająca, ale kochana. Zamknąłem oczy i zasnąłem szybko.
~Powróćmy do Black. *perspektywa Carmen*~
Otworzyłam szeroko oczy. W sumie to właśnie obudziłam się słysząc krzyk. Ruszyłam po omacku w stronę głosu.
-Gdzie jesteś ? – spytałam zmartwiona.
-Carmi. – wyjęczał głosik z jakiegoś pomieszczenia. Poszłam tam.
-Romulus ? – spytałam, a on przytaknął delikatnie. Weszłam do jakiegoś pomieszczenia. Rom leżał na ziemi. Dłonie były poprzebijane szkłem. Nogi leżały obok niego pokiereszowane. Głowa została skrzętnie ogolona, a ciuchy podarte. Upadłam obok niego.
-Pomóż. – wymamrotał cichutko. Spojrzałam w jego prawie białe oczy.
-Co ci się stało ? – spytałam przerażona.
-Oni… - wybełkotał i umarł. Z moich oczu potoczyły się dwie stróżki łez. Nie mogłam nic powiedzieć. To było za trudne. Dotknęłam jego policzka. Ten widok powinien mnie odrażać… Ale nie było tak. Za dużo widziałam, by to mnie obrzydziło. To po prostu było straszne. Jak ktoś mógł dopuścić się takiej zbrodni ?! Aż dziw bierze, że ktoś się srał, żeby go… poćwiartować. Wiem jak to brzmi. Wstałam z miejsca zbrodni i ruszyłam do pokoju Bachusa. Mam nadzieję, że nie zrobi nic głupiego. Otworzyłam drzwi i otarłam łzy.
-Bach. – wyszeptałam mu na ucho. On otworzył oczy i szybko je przetarł.
-Czego chcesz ? – spytał zaspany.
-Rom… - wymamrotałam i zaczęłam ryczeć. Wstałam i ujęłam jego dłoń. Zaczęłam go targać ku pokojowi.
-Black, kurwa. Ogarniii… - urwał, bo spojrzał na zmasakrowane ciało Romulusa. – J-Jak… - wyszeptał i przytulił mocno szczątki bliźniaka.
*kilka godzin później*
Zapanował nastrój iście pogrzebowy. Zaraz mamy chować kolejnego brata. To już jest kpina. Najpierw zabili Regulusa, teraz poćwiartowali Romulusa… Jak tak dalej pójdzie to powybijają nas do końca. Bachus ryczał przez ostatnie godziny.
-Carmen. Zabierz go na górę i pomóż mu się przebrać. – powiedział smutnym tonem Syriusz. Pokiwałam głową i ujęłam dłoń Bachusa. Zaczęłam go targać na górę. Jego twarz była wtulona w moje włosy. Weszliśmy do jego pokoju.
-Ściągaj koszulkę. – zażądałam, a on zrobił to o co prosiłam. Wyciągnęłam wyprasowaną koszulę i założyłam mu powoli i z rozwagą. – Tylko jej nie zasmarkaj. – mruknęłam błagalnie. Zapięłam mu guziki od koszuli i rzuciłam w niego garniturem. Szybko założył marynarkę i zaczął ściągać spodnie. Weszłam do łazienki i przytachałam mu kilka chusteczek. Gdy weszłam do pokoju on był już ubrany.
-Z-zaraz przyjdę na dół. – powiedział. Podeszłam do niego i przytuliłam go mocno. Jego broda oparła się o moje ramię. Bach wziął mnie na kolana i znowu zaczął płakać. Ukrył twarz w moich włosach. Pogłaskałam go po specjalnie zrobionym warkoczu francuskim. Nie wiem co on czuł. Nigdy nie straciłam kogoś tak bliskiego jak bliźniak… Nigdy nie chciałabym czegoś takiego doświadczyć. Kto wie na co bym wpadła ?! To jest bez sensu. W jednej chwili jesteś uśmiechniętym i cudownym człowiekiem, a w drugiej śpisz snem wiecznym. Czy to nie jest zwykłe bestialstwo i chichot losu ?! Czasami mówią mi, że takie próby są bardzo ważne dla nas. Ale co mnie ma to obchodzić. Zabrali mi kolejnego brata. Nie mówię, ze Regulusa kochałam mniej, ale to Romulus pomagał mi jak byłam mała. On i Bachus. Obaj są cudownymi ludźmi. Nie wiem, kto mógł ich tak skrzywdzić, ale znajdę tę osobę i jeśli będzie trzeba powybijam jej wszystkie żebra z klatki piersiowej. Może poczuje to co Bach. Mam nadzieję. Zawsze kochałam wszystkich braci… Żaden nie był moim ulubionym… Powoli odbierają mi ich. Matka umarła, a ojciec okazał się idiotą. W sumie mało co ich żałowałam. Rozumiem jak to brzmi. Jak można nie żałować rodziców ?! A co byś powiedziała na to, że twój ojciec cię nie chciał, bo niby musiał uciekać jak najprędzej. A żeby go coś. Matka za to była nieczułą kobietą. Kiedyś podsłuchałam jak Syriusz i Rudolf gadają o tym, że kiedyś mnie upuściła, bo się wkurzyła na mój krzyk. Czy to jest normalne ?! NIE ! Bachus odsunął się ode mnie.
-Już trochę lepiej ? – spytałam, a on pokiwał głową.
-Dzięki malutka. – odparł i otarł oczy. Wstałam i ruszyłam do kuchni. Wygładziłam dłonią czarną sukienkę i przeczesałam dłonią grzywkę.
-Gotowy ? – spytała Scarlett. Pokiwałam głową z bladym uśmiechem. Z góry zszedł Bach. Scar podeszłą do niego i przytuliła go mocno. Spojrzałam na Scotta z delikatnym uśmiechem. Jego dłoń dotknęła mojej. Wszystko sobie wyjaśniliśmy. Jesteśmy przyjaciółmi, więc nic temu nie przeszkodzi. Szybko zaczęli wychodzić w kurtkach na zewnątrz.
-Czy każdy mógłby powiedzieć coś o nim ? – spytał Bachus, a my przytaknęliśmy. Spojrzał na mnie.
-Kocham Romulusa. Zawsze go kochałam. To on i Bachus zawsze mnie rozśmieszali. Byli cudownymi kompanami w zabawach kiedy byliśmy młodsi. Nie ważne, że kochał te swoje pająki, którymi często mnie straszył, ale mimo wszystko to był cudowny człowiek. Wkurwiał mnie za dwóch, ale i tak był świetny. – powiedziałam z bladym uśmiechem. Bachus otarł łzy i spojrzał na Syriusza.
-Był wkurwiającym szczeniakiem, ale mimo wszystko to świetny człowiek. – wymamrotał i po jego policzkach potoczyły się gorzkie łzy. Bach spojrzał na Rudolfa.
-Jego poczucie humoru było o wiele bardzie rozbudowane niż moje i za to go ceniłem. – odparł smutnym tonem.
-Piękny człowiek w środku, a na zewnątrz przystojny mężczyzna. Byliście tacy sami. – mruknęła Scarlett.
-Trzy słowa potrafią go opisać. Wszędobylski uśmiech, zamiłowanie do pająków i długie włosy. – wybełkotał Scott.
-Pamiętam wszystko co razem robiliśmy. Od kradnięcia sąsiadom jabłek jako gówniarze. Przez zabijanie niewinnych mrówek dla Charlesa i Haven. Aż po wczorajszy żart. Kochałem go bardzo. Może nie tak jak mogę kochać kobietę, bo to było by bardzo dziwne. Poza tym rozumieliśmy się bez słów. – wyszeptał i kilka razy załamał mu się głos. Scar cały czas trzymała go za dłoń.
~Minęło kilka dni. Jest teraz 30 grudnia. Carmen siedzi u Rose gdzie odbędzie się Sylwester. Nadal wszyscy są w żałobie.~
Usiadłam z bladym uśmiechem obok Rosie.
-Będzie cudownie. – zaśmiała się Martin. Walnęłam ją lekko w ramię.
-A żebyś wiedziała. – odparłam.
-Pamiętasz nasze pierwsze spotkanie ? – spytała ni z gruchy ni z pietruchy. Pokiwałam głową.
-Pierwszy dzień w nowej szkole. Syriusz jako ten najstarszy pomógł mi się dostać do Francji. Przytulił mnie i kopnął w tyłek. Niby na szczęście. Wlazłam do Sali Głównej. Siedziałaś tam sama z głupim uśmiechem. Coś zrobiłaś, a to coś potem okazało się podłożeniem naszej dyrektorce pod siedzenie jakiejś ropuchy. Usiadłam obok ciebie. Taa… Wtedy zaczęła się pierwsza walka na żarcie. Pamiętam jak pierdzielnęłaś mnie jakimś mokrym melonem w twarz. Potem to ty dostałaś, ale truskawką w sukienkę. Zaczęłyśmy się śmiać jak dwa debile. Wtedy zaczęłyśmy być przyjaciółkami. Tak… To były czasy. Potem jak ans do jednego pokoju przydzielono jako te dwie pierdolnięte dziewczynki. Potem zaczęło się picie Ognistej. Ty zaczęłaś około 12 roku. Ja o wiele wcześniej. Jako 5-latka dostałam pierwszą Whisky. Bolało mnie potem gardło, ale dało się przyzwyczaić. Kochałam za to braci. Od małego mi pokazywali, że alkohol nie jest zły, ale nie wolno przesadzać. – powiedziałam ze śmiechem. Zaczęłyśmy ryć jak dwie idiotki. Do pokoju Martin wszedł Xavier.
-Czy was już do końca pojebało ? – spytał nieuprzejmie. – Cały dom się trzęsie, a starsi się rzucają. – dodał oburzony.
-Ohh. Przestań. – zaśmiałam się, a Rose machnęła różdżką i drzwi za nim się zamknęły.
-I nie wracaj. – burknęła za nim. – Trza iść spać skarbie. – dodała z uśmiechem. W sumie była już 3 rano. Przebrałyśmy się w piżamki. Oczywiście bez rycia bani nie obyło się. Zasnęłyśmy szybko. Obudziło mnie trzaśnięcie drzwi.
-Witajcie śpiące królewny. – zaśmiał się niezidentyfikowany głos.

_________________________________________________________
Jestem kochani. Trochę pod naporem mojej kochanej Oliwki to dodałam, ale mam nadzieję, że nie jest tak źle. :* Kocham was za tyle wyświetleń. Jesteście boscy.