środa, 24 lipca 2013

56. "Ludzie to idioci."

Wstałam i podeszłam zmęczona do okna. Usiadłam na futrynie i przejechałam dłonią po szkle. Padał siarczysty deszcz. Oparłam czoło o okno i przyglądałam się spadającym kroplom. Do sali ktoś zapukał i pociągnął klamkę w dół, by wejść. Zamknęłam oczy i skuliłam się na parapecie.
-Yhh... Ty na oknie. Ja tu z informacjami o tym tlenionym. - powiedział śpiewnym głosem mężczyzna. Spojrzałam na niego i ujrzałam chłopaka, na oko 18 lat, z krótko wygoloną głową i brązowymi oczami.
-Słucham uważnie. - odparłam zwieszając nogi z parapetu. Ten westchnął i spojrzał na kartę.
-Jest z nim coraz lepiej, ale nie wiadomo kiedy się obudzi. - odparł cicho i spojrzał na mnie.
-Dziękuję panie... - urwałam i wstałam.
-Salling... W sumie mów mi Joe. Będę czuwał nad twoim chłopakiem. - mruknął i usiadł na sąsiednim łóżku.
-To mój kuzyn. - powiedziałam i uśmiechnęłam się lekko. - Czyli mam do ciebie zaufanie, bo musi być zdrowy i mam nadzieję, że ty tego dokonasz. - dodałam radośnie i podałam mu dłoń. - Carmen Black. - przedstawiłam się, a on potrząsnął moją dłonią.
-Mam do ciebie słać sowy z postępami jego leczenia? - spytał spokojnie, a ja pokiwałam twierdząco głową.
-Jeśli zdarzy się coś na prawdę ważnego to mi wyślij sowę do Hogwartu. - poprosiłam, a ten przytaknął.
-Jeśli takie jest twoje życzenie to z chęcią je spełnię. - zaśmiał się i wstał. - Miło było mi cię poznać Carmen.- dodał.
-Mi również Joe. - odparłam i spojrzałam na nieprzytomnego Draco. Usłyszałam trzask zamykanych drzwi i w pomieszczeniu zostałam ja i Malfoy. Teraz spostrzegłam, że mam na sobie zakrwawiony sweter i trochę naddarte spodnie. Usiadłam koło tlenionego i pogłaskałam go po policzku. - Wszystko będzie dobrze. - szepnęłam z uśmiechem i wstałam. Zamknęłam oczy i wyobraziłam sobie błonie. Poczułam szarpnięcie i stanęłam na środku Zakazanego Lasu. Serio? Miałam cały Hogwart do wyboru, a ja w ostatniej chwili pomyślałam o tych cholernych testrelach? No dobra, kocham je czasami bardziej niż żyjących jeszcze braci, ale czy to moja wina, że tak często o nich myślę. Za dużo morderstw widziałam jak na nastolatkę, a przynajmniej taką specyficzną. Krew mnie nie ruszała, flaki nie przewracały mi jedzenia w żołądku. Jedyne czego nie mogłam ścierpieć to okrucieństwo przeciwko magicznym stworzeniom. Ktoś krzywdził testrela, hipogryfa, smoka czy kij tam co, od razu tracił w moich oczach. Na prawdę mógł być najuczciwszym człowiekiem na ziemi, ale i tak zostałby za to surowo ukarany... Oczywiście mówię o karze wymierzonej przeze mnie, bo w inne nie wierzę. W sumie w niewiele rzeczy to ja wierzę. Wiara to miłość, to nadzieja i przyjaźń. Reszta to zakłócebia bez których nie było by życia na ziemi. Dlaczego? Bo dobro jest mdłe bez zła. Ujrzałam cień domku Hagrida i ulatujący dym z jego komina. Smog miał kolor szarej mgły, która pojawiała się mi przed oczami przy dementorach... Dementorów bym nie żałowała. Ruszyłam w świetle księżyca ku zamkowi. Mam nadzieję, że nikt mnie nie nakryje. Szłam cicho jak myszka, aż doszłam do schodów. Weszłam na pierwszy stopień, a ten wredny szajs zabrał mnie na przejażdżkę. - Przestań. - ryknęłam, a schody zatrzymały się tuż nad przepaścią. No to są chyba jakieś kpiny, a ja zaraz otworzę oczy i ujrzę zasunięte kotary w moim dormitorium. Niestety nic takiego się nie stało. Usiadłam na schodach zrezygnowana i podparłam dłońmi głowę. Jest około jedenastej w nocy, a ja nie jestem w swoim łóżku. Zamknęłam oczy i oparłam głowę o poręcz.
-Hej... Black, co ty tam robisz? - usłyszałam głos jakiejś dziewczyny. Otworzyłam oczy i ujrzałam Ginny.
-Cześć ruda. Pomożesz mi? - spytałam wstając i chwytając się poręczy. Ta tylko pokiwała głową. Schody zaczęły się ruszać, a ja weszłam na stały grunt. - Dzięki. - powiedziałam i spojrzałam na młodszą gryffonkę z wdzięcznością. Ta pokiwała głową.
-Nie ma za co. - odparła i ruszyła do naszej wieży. Poszłam za nią z głuchym łoskotem kroków. Uśmiechnęłam się lekko i weszłam do pokoju wspólnego. Na fotelu siedziała Alicja Spinnet. Miała zamknięte oczy i była blada. Wzruszyłam bezsilnie ramionami i ruszyłam do swojego dormitorium i szybko opadłam na łóżko. Zasnęłam w mgnieniu oka. Obudziła mnie jakaś szarpanina i kilka nieprzystającym dziewczynom przezwisk.
-Co jest? - spytałam zaspana. Przetarłam powieki i spojrzałam na nie. Angie i Katie ucichły.
-Alicja się na nas obraziła przez nią. - odparła Bell i wskazała Johnson.
-Ja? - ryknęła Katie. - To wszystko przez ciebie. - dodała wkurzona.
-Wcale nie. - burknęła Angelina. Usiadłam w łóżku i przeciągnęłam się lekko.
-O co poszło? - spytałam sennie i zwiesiłam nogi z łóżka.
-O Kruma. - odparła Alicja stając w drzwiach. Wzruszyłam ramionami i podeszłam do kufra. Szybko wzięłam jakąś bluzę, ciemną koszulkę i spodnie. Weszłam do łazienki i założyłam je szybko. Uczesałam się w kucyka i wyszłam z pomieszczenia. Wzięłam kilka książek i wyszłam z dormitorium. Ruszyłam ku Wielkiej Sali. Usiadłam na swoim miejscu i spojrzałam na stół. To jeden z nielicznych razów gdzie się nie spóźniłam na śniadanie. Obok mnie usiadł Fred.
-Witaj. - powiedział z uśmiechem. Zaśmiałam się i spojrzałam na niego. -Cześć. - odparłam i wzięłam jajecznicę do ust.
-Znalazłaś go? - spytał cicho, a ja pokiwałam głową.
-Teraz jest w Świętym Mungu. - odparłam radośnie. Weasley pokiwał głową. Zaczęła się sowia poczta i jakaś ciemna sowa. Usiadła przede mną i wyciagnęła nóżkę. Pogłaskałam ją i odwinęłam pergamin. List od Joe'go. "Witaj Carmen. Jak prosiłaś tak i cię informuję. Twój kuzyn odzyskał świadmość, ale trochę świruje. Pozdrawiam Joe." Uśmiechnęłam się do kartki i wyczarowałam pergamin i pióro. Zaczęłam bazgrać. "Drogi Joe. Dziękuję za informację. Spytaj się go co pamięta i czy może się ruszać. Pozdrawiam Carmen." Zawinęłam liścik na nóżce jego sowy. - Joe Salling. - powiedziałam wyraźnie, a sowa odleciała.
-Kto to Joe? - spytał Fred.
-On jest uzdrowicielem i opiekuje się Draco. - odparłam i pogłaskałam Weasley'a po policzku. Ten pokiwał głową i objął mnie ramieniem. Drzwi do sali rąbnęły z łoskotem o ściany. Wszyscy spojrzęli w tamtą stronę. Na środku stał Severus z jakąś zapłakaną dziewczyną z Beauxbatons.
-Ukradła mi połowę zapasów. - ryknął nietoperz. Zaczęłam się cicho śmiać z jego wściekłej miny. Śniadanie się skończyło, a ja ruszyłam na zajęcia.
~Nie lubię tego opisywać, bo zazwyczaj nic się nie dzieje. Teraz jestesmy na błoniach.~
Usiadłam obok Rose roześmiana.
-Nawet nie wiesz jak się cieszę, że ci idioci z Durmstrangu wyjeżdżają. - zaczęłam uradowana, a ona pokiwała wesoło głową.
-Ja też się cieszę. Już mnie wnerwiali. Ponad to Corner był w Bułgarii, a u mnie jakiś cholerny dryblas. Wiesz ile on potrafi spieprzyć jednego dnia? Rozwalił u nas okno, witraż poszedł doszczętnie, książki podpalił, a hipogryf tak dostał, że teraz utyka na tylne nogi. I to wszystko jednego dnia, rozumiesz? - spytała po pasjonującej opowieści.
-Rozumiem. Ludzie to idioci. - odparłam z wielkim uśmiechem.
-Zróbmy coś głupiego. - szepnęła Rose, a ja wskazałam na jezioro obok nas. Byłyśmy ubrane w ciepłe swetry i spodnie, a woda była strasznie zimna.
-Wskakujesz? - spytałam wstając i otrzepując się ze śniegu. Podałam jej ramię i razem zaczęłyśmy biec w kierunku jeziora. Wpadłyśmy do lodowatej wody jak idiotki. Śmiałyśmy się jak niepełnosprawne umysłowo. Zaczęłam ryczeć ze śmiechu jak jeszcze nigdy. Rose mi wtórowała. Byłyśmy mokre od szyi aż po stopy.
-Jesteś głupia. - zaśmiała się, a ja przytaknęłam z powagą.
-Miło mi debilu. - odparłam z wielkim wyszczerzem.
-Dziewczynki, macie natychmiast wyjść z tej lodowatej wody. - ryknęła Minerwa okryta grubym płaszczem. Wyszłyśmy ociekając wodą. Złapałam Martin za dłoń i razem ruszyłyśmy ku Hogwartowi. Uśmiechnęłam się do Rose, a ona odpowiedziała mi tym samym. Za nami ciagnął się sznur wody. Z włosów i przeciążonych swetrów leciała bezbarwna ciecz. Kroczyłam ku swojej wieży. Wlazłam tam i ściągnęłam sweter. Koszulka ciasno przylegała do mojego ciała.
-Co ci się stało? - zaśmiał się Neville i wstał z fotela.
-Jak bawić się to na całego. - odparłam z uśmiechem. - Wlazłyśmy z Rose do jeziora. - odparłam. Zadygotałam lekko, a ten okrył mnie kocem.
-Co wam strzeliło do głowy? - spytał wesoło. Wzruszyłam radośnie ramionami.
-Dzięki za koc. - szepnęłam i ruszyłam do swojego dormitorium, by się osuszyć. Weszłam tam z uśmiechem i zrzuciłam ciuchy na podłogę. W samej bieliźnie podeszłam do szafy, a drzwi się otworzyły i wkroczył tam Lee i Angie. Szybko narzuciłam na siebie jakąś koszulkę, gdyż para się całowała i nawet mnie nie zauważyła. Odchrząknęłam, a oni spojrzęli na mnie. - Nie chciała bym wam przerywać, ale moglibyście się trochę powstrzymać. - poprosiłam, a oni zaróżowieni usiedli na łóżku. Wgapiali się w swoje trampki, a ja weszłam do łazienki. Wlazłam pod gorącą wodę i przemyłam się lekko. Wyszłam już uśmiechnięta i jakież było moje zdziwienie, gdy ujrzałam małą ciemną sówkę na swoim łóżku. Znowu Joe? Lubię tego uzdrowiciela, ale zaczyna mnie wnerwiać. Odwinęłam pergamin i zaczęłam czytać. "Witaj Carmen. Mam dla ciebie dobrą i złą wiadomość. Dobra jest taka, że odzyskał pamięć całkowicie, a zła, iż uciekł. Pozdrawiam Joe." No chyba zaraz go zabiję. Prosiłam o opiekę nad niedołężnym kuzynem, któremu rozwalono dom, a on go nieupilnował? Walnęłam mocno pięścią w ścianę, a w nadgarstku mi coś chrupnęło. No zarąbiście po prostu. W piątek mecz, a ja sobie coś połamałam. Ruszyłam wściekła do pani Pomfrey i otworzyłam drzwi do Skrzydła Szpitalnego. Spojrzałam na łóżka i zamarłam. Zaczęłam się panicznie śmiać i podeszłam chwiejnymi nogami do łóżka najbliżej mnie. Skąd on się tu wziął i czemu jest nieprzytomny. Czuję jakbym słyszała jego cholernie radosny śmiech. Jego zielone oczy nadal się na mnie patrzą spod zapadniętych i podkrążonych powiek. Usiadłam obok niego i złapałam go za dłoń. Będzie dużo do wyjaśnienia.
_________________________________________
Wracam z nowym rozdziałem. Wybaczcie za długi czas oczekiwania i w zamian takie coś, ale wyznaczyłam sobie za cel oglądnąć wszystkie odcinki Glee, więc życzcie mi powodzenia. :) Rozdział dedykuję mojej małej siostrzyczce, która codziennie dostaje ode mnie w piernicz za lenistwo itp. Wiem, że tego nie przeczyta, bo sama jej zakazuje patrzeć mi w notatki, ale mimo wszystko ją kocham, bo to mały, cholernie emocjonalny gówniarz. W sumie to tyle…

piątek, 12 lipca 2013

55. "Zabija mnie ta cholerna bezsilność."

Mimo wszystko Krum nadal siedział obok mnie.
-Ja... Ja chcę ci podziękować. - szepnął zawstydzony. Zakrztusiłam się tostem.
-Co kurna? - spytałam zaskoczona dogłębnie.
-Bo wiesz... Na początku nie rozumiałem co to jest miłość, ale potem zobaczyłem jak patrzysz na Freda... Najbardziej tęskne spojrzenie było po rzuceniu Obliviate. Wtedy tego nie rozumiałem. Teraz wiem co zrobiłem i przepraszam cię za wszystko co złe. Poza tym dziękuję, bo dzięki tobie zrozumiałem, że kobieta to nie zabawka. - odparł z delikatnym uśmiechem. Nie mogłam sklecić najprostszego zdania. - Carmen? - spytał Krum, a ja zamknęłam usta.
-Jestem... conajmniej zdziwiona. - powiedziałam cicho.
-Ale to wszystko prawda. - mruknął i wstał. - Przyjdź później na eliksiry. Powiem, że jesteś w Skrzydle. - dodał, a ja pokiwałam głową z wdzięcznością. Kurde, ale jak to możliwe, że TEN Wiktor Krum i mi podziękował i przeprosił... I to napewno on, bo kto inny by o tym wiedział? Dojadłam tosta i wstałam zgarniając torbę. Ruszyłam do lochów. Zapukałam delikatnie do drzwi. Otworzyłam wrota, a oczy wszystkich zwróciły się ku mnie.
-Witaj Carmen. Pan Krum powiedział mi gdzie byłaś, więc usiądź. - powiedział spokojnie Snape.
-Dziękuję Severusie. - odparłam i podeszłam do Rona, który siedział sam. Wszyscy wytrzeszczali na mnie oczy, a Ronald najbardziej. Usiadłam obok niego i wyciągnęłam książkę.
-Wracając do lekcji, kto mi powie co robi eliksir tojadowy? - spytał Snape. Kilka osób się zgłosiło, ale ja zajmowałam się bardziej rozmyślaniem gdzie może być Draco. Ron szturchnąl mnie w ramię.
-Pyta o Veritaserum. - szepnął cicho rudzielec.
-Jaka jest odpowiedź na pytanie co robi ten eliksir? - mruknął normalnym i średnio zimnym tonem Sev.
-Jest to eliksir powodujący mówienie prawdy. - odparłam nieśmiało. Ten pokiwał głową i uśmiechnął się lekko.
-Gdyby nie pan Weasley to byś nie odpowiedziała. - powiedział Snape.
-Dzięki. - szepnęłam do zaskoczonego Rona. Profesor powrócił do lekcji.
-Jak ty to robisz? - spytał wreszcie rudy.
-Ale co? - wybełkotałam niezrozumiale.
-Snape się do ciebie... Uśmiecha. - odparł. Wzruszyłam ramionami i robiłam notatki z lekcji. Przez resztę zajęć ludzie gapili się na mnie jak na idiotkę. Słyszałam szepty za plecami, a czasem ktoś się zaśmiał. Mam was wszystkich głęboko w nosie, pomyślałam i z uśmiechem ruszyłam na Wielką Salę na obiad. Usiadłam obok Freda.
-Słyszałem o akcji z Snape'm. - mruknął rozbawiony. Ja uśmiechnęłam się szeroko.
-Przecież nie powiem wszystkim, że współpracowaliśmy, by siostra Voldemorta, która zabiła mojego ojca, przeżyła. - odparłam beztrosko i ugryzłam tosta. Fred przytaknął i cmoknął mnie w policzek.
-No bo chyba to nie było by możliwe byś zakochała się w nietoperzu. - zaśmiał się.
-No wiesz... - urwałam widząc zaskoczony wyraz twarzy Freda. - Przecież żartuję. - zapewniłam go spokojnie.
-Gdzie idziemy szukać Draco tym razem? - spytał zmieniając temat.
-Do wujka Rudolfa i cioci Bellatriks. - odparłam beztrosko. - Wujek Ruddie jest najukochańszym starszym Śmierciożercą jakiego znam. - dodałam z uśmiechem.
-Jeśli tak mówisz. - powiedział, a ja musnęłam delikatnie jego usta.
-Uwierz mi. - mruknęłam cicho. Ten kiwnął głową i pogłaskał mnie po policzku. Wstaliśmy i ruszyliśmy ku pokojowi wspólnemu Gryffonów. Na moment weszłam do toalety, a kiedy z niej wyszłam Weasley miał nietęgą minę.
-Dostałem szlaban. - wybełkotał zły.
-Od kogo? - spytałam zrezygnowana.
-McGonagall. - odparł i walnął głową w ścianę. Położyłam mu dłoń na ramieniu.
-Przeżyję skarbie. - powiedziałam spokojnie, a ten cmoknął mnie w czoło.
-Powodzenia. - mruknął, a ja pokiwałam głową. Ruszyłam do pokoju wspólnego i rzuciłam torbę przy fotelu, na którym usiadłam. Spojrzałam w kominek, który mimo wczesnej pory palił się mocno i sypał iskrami. Za mną stanęła Angelina.
-Carmen... Mogę? - spytała wskazując na fotel obok. Pokiwałam głową z uśmiechem.
-Co tam? - spytałam z uśmiechem. Jej twarz wyglądała jak twarz clowna polana wodą. - Płakałaś. - stwierdziłam, a ona kiwnęła w geście przytaknięcia.
-Lee... Byłam zbyt zazdrosna o wszystkich. - wymruczała pod nosem. Ja spojrzała na nią i przywołałam paczkę chusteczek. Podałam je pannie Johnson. Ta uśmiechnęła się blado. Poklepałam ją lekko po ramieniu.
-Jak jesteś zazdrosna to znaczy, że ci na kimś zależy, ale nie można przesadzać. - mruknęłam i wstałam. - Powodzenia. - dodałam i poszłam do dormitorium. Wzięłam czarny plecak i wpakowałam do niego trochę jedzenia i nadpalony fragment zdjęcia. Naciągnęłam sweter na siebie i ujęłam czapkę zimową w dłoń.
-Gdzie idziesz? - spytała Angie otwierając drzwi.
-Ku przygodzie. - odparłam zapinając plecak. Wyjęłam pergamin i zaczęłam skrobać na nim 6 słów. "Fredzie. Jestem u wujka Rudolfa. Carmen." Zgięłam karteczkę i położyłam na jego swetrze.
-A tak serio serio? - mruknęła Johnson.
-Tleniony. - burknęłam i wyszłam szybko. Zeszłam na dół niosąc w kieszeni zminiaturyzowaną miotłę. Wyszłam szybko na błonia i wyjęłam Błyskawicę. Dotknęłam barwionego drewna i mruknęłam : "Do mnie". Westchnęłam głęboko przypominając sobie stare czasy. Wsiadłam na miotłę i odbiłam się z białego puchu. Powoli widziałam prześwity w grubej warstwie śniegu, więc źle nie jest. Zaczęłam lecieć ku Lestrangom. W sumie ciocia Bellatriks nie powinna torturować Draco, ale kto ją tam wie. Poza tym bardzo dawno nie widziałam wujka Ruddiego. Wiatr rozwiewał mi włosy i doprowadzał do zimnego błogostanu. Wreszcie ujrzałam niewielki zarys posiadłości. Dotknęłam bariery ochronnej końcem trampka. Odepchnęło go kilka metrów dalej. Stanęłam na ziemi wyklinając magię ochronną. Spojrzałam przez barierę i wyciągnęłam różdżkę. - Spróbujmy... Reducto. - mruknęłam po czym ściana eksplodowała. Weszłam z miną jak szef i podeszłam do drzwi. Dom wyglądał na nieużywany od kilku miesięcy. Dotknęłam drzwi, a te otwarły się na oścież. Weszłam powoli i z rozwagą. Było cicho i ciemno. - Lumos. - szepnęłam, a z mojej różdżki buchnęło kilka iskierek, po czym światło zgasłp dając mi do rozumienia, że z magii nici. Spojrzałam na ścianę i ujęłam w palce pół niestopionej jeszcze świeczki. Wyjęłam zapałki i rozpaliłam świeczkę... Skąd ja mam tu zapałki? Fred maczał w tym palce. Poświeciłam powoli świeczką po ciemnym pomieszczeniu. Ruszyłam do przodu. Weszłam do kuchni. Na stole leżała niedopita kawa i nadpalony Prorok Codzienny. Ujrzałam na pierwszej stronie jakże urokliwy tytuł informujący o wybraniu jakiejś ważnej szychy z Ministerstwa. Miał to być jakiś Półkrwii, więc nie dziwię się, że to podpalili. Wyszłam z kuchni i weszłam do wielkiego salonu. Stolik był rozwalony, a kanapa obdarta z poduszek. Podeszłam do niej i ujrzałam jakby ślady pazurów i kilku zaklęć niszczących. Przejechałam dłonią po mokrej kanapie i przytknęłam sobie rękę do nosa. Śmierdziała zmokłym psem i kilkoma litrami eliksiru Żywej Śmierci. Wytarłam ręce o spodnie i ruszyłam do lochów. Minęłam kilka trupów i usłyszałam cichy jęk rozpaczy. Ruszyłam w tamtą stronę i ujrzałam małą zwiniętą kulkę na środku jednej z cel. - Draco? - spytałam przerażona, a kulka jęknęła. - Kurwa, Draco. - dodałam i uklękłam przy nim.
-Yax... - urwał i zemdlał. Szybko złapałam go za dłoń i teleportowałam się do Świętego Munga. Przyjęli mnie tam z dziwnie otwartymi ramionami. Wzięli Malfoya na wózek i zatachali na badania. Usiadłam w poczekalni i oparłam łokcie o kolana. Potarłam kłykciami oczy. Znowu tu siedzę. Siedzę jak idiotka i nie mogę nic zrobić. Zabija mnie ta cholerna bezsilność. Najgorsze jest to, że on mnie potrzebował wcześniej, a ja to w pewnym sensie zignorowałam. Życie jest niedorzeczne. Jednego dnia to zajebisty tleniony mężczyzna, a drugiego sfatygowana zabawka jakiegoś cholernego fanatyka. Z sali wyszedł uzdrowiciel.
-Panno Black... - urwał, a ja wstrzymałam oddech. - Pan Malfoy właśnie odzyskał przytomność. - oświadczył, a ja wstałam.
-Dziękuję za informację. Czy mogę się z nim zobaczyć? - spytałam. Uzdrowiciel pokiwał głową i otworzył mi drzwi. Weszłam i ujrzałam Draco. Jego stalowe oczy były wypłowiałe i pozbawione jakich kolwiek emocji. Podeszłam do niego i usiadłam obok na krześle.
-Yax... Yaxley... To on. - szepnął chrypiącym głosem. Pogłaskałam go po głowie.
-Dostanie za swoje, ale teraz śpij. - odparłam z bladym uśmiechem. Ten zamknął oczy, a ja musnęłam ustami jego czoło. Drzwi do Sali się otworzyły. Ujrzałam smutnego brązowookiego chłopaka... A może mężczyznę? - Co ty tu robisz? - spytałam zaskoczona i złapałam dłoń Draco.
-Mam pewną ważną informację. - odparł tajemniczo.
-Nadal żyjesz? - spytałam, a Barty usiadł obok mnie. Jego brązowe oczy wgapiały się we mnie zdziwione. Pstryknęłam mu palcami przed twarzą. - No mów. - jęknęłam, a ten ocknął się z odrętwienia.
-Czarny Pan chce kilka mugoli pozabijać z Hogwartu. - mruknął zdegustowany, a ja spojrzałam na niego ogłupiała.
-Porąbało go już do reszty? - szepnęłam wnerwiona. Crouch tylko wzruszył ramionami. - Nieoceniona pomoc. - mruknęłam, a ten się zaśmiał.
-Jak zawsze do usług. - odparł z uśmiechem. - Miałem ci tylko to przekazać. - mruknął i wstał.
-Pa. - szepnęłam i znowu zostałam sama. Usłyszałam jedynie trzaśnięcie drzwi, a potem oddech Draco. Nienawidzę ciszy.
_________________________________________________________
Przepraszam za krótki rozdział, ale brak weny nadszedł. Poza tym dedykuję go Klaudii i Wiktorii. To tyle. :*

piątek, 5 lipca 2013

54. "W świecie pełnym chamstwa, morderstw i nienawiści delikatność to słabość."

Draco. Usłyszałam imię Draco. Nie wolno im go zabić. Nie pozwolę. Nawet jakbym miała się zmaterializować i powybijać tych tłuków to to zrobię, byle nie zabijali mi tlenionego. To byłoby już bestialstwo. Wpadłam do pokoju.
-Co to ma znaczyć? - ryknęłam na brata. Ten spojrzał na mnie z satysfakcją.
-Jeśli zgodzisz się mnie opuścić to Draco przeżyje. - odparł z uśmiechem. Pisnęłam i wyleciałam wnerwiona z domu. Jest tylko jedna osoba, która kocha go tak samo jak ja. Pognałam ku Hogwartowi. Jest jedno pytanie... Czy ona mnie zobaczy? Po chwili ujrzałam mury szkoły. Ruszyłam do Wieży Gryffindora. Ujrzałam Carmen wtuloną we Freda. Koniec tej sielanki.
~Teraz przejdźmy do nie zdającej sobie z niczego sprawy. *perspektywa Carmen*~
Dłonie śpiącego Freda oplatały moje ciało. Zamknęłam oczy i uśmiechnęłam się lekko.
-Nie szczerz się tak. - wybełkotał Weasley.
-Ohh. Zamknij się. - burknęłam do niego. Usłyszałam dźwięk tłuczonego szkła. Spojrzałam na porcelanową wazę i zamarłam. Wstałam szybko i podeszłam do mglistego półcienia. Wyłoniła się stamtąd dłoń.
-Draco ma kłopoty. - wyszumiała mgła.
-Ni-Nina? - spytałam, a mgła zakołysała się do góry i do dołu.
-Masz go chronić. - ryknęła i zniknęła. Przełknęłam głośno ślinę.
-Rudy... Masz chwilę żeby się zebrać. - mruknęłam zrzucając chłopaka z fotela.
-Jesteś gorsza niż moja matka. - jęknął podciągając się na łokciach. Ujęłam poduszkę w dłoń i trzepnęłam go przez łeb. - A to za co? - warknął łapiąc się za głowę.
-Za porównanie. - odparłam i wystawiłam mu język. Ten wstał i położył dłonie na moich biodrach.
-A to za uderzenie cie w twarz. - wyszeptał i pogłaskał palcami mój policzek. Uśmiechnęłam się delikatnie.
-Nie przepraszaj. - poprosiłam. - To ja powinnam. - dodałam półgłosem i uniosłam się na palcach do góry. Ten z uśmiechem odepchnął mnie od siebie i usiadł na stole. Jego dłonie posadziły mnie na jego kolanach. Oparłam swoje czoło o czoło rudzielca.
-Tutaj to ja powinienem się starać, a nie ty. - szepnął i wpił się w moje usta. Zarzuciłam mu dłonie na szyję i zaplotłam je na karku. Jego usta ruszały się lekko na moich. Odsunęłam się od niego.
-Coś się stało Draco. - wybełkotałam i ukryłam głowę w zagłębieniu między głową, a ramieniem. - I ty będziesz ze mną gdy będę go ratować. - dodałam ciszej, a ten tylko przytaknął głową.
-Pomogę ci. - szepnął i wstał.- Jak się do niego dostaniemy? - spytał po chwili ciszy.
-Raxierem, a czym? - mruknęłam wstając. Zarzuciłam sweter z C i wcisnęłam ciemne kozaki na nogi. Fred stał w swoim swetrze i z dwoma czapkami. Jedną założył sobie, a drugą mi. Ruszyliśmy powoli na dół. W miarę szybko ze względu na godzinę 23. W pewnej chwili zderzyłam się czołowo z jakimś mężczyzną. - Severusie? - wyszeptałam zaskoczona. Dwie fiolki potoczyły się po dywanie.
-Carmen? Weasley? Co wy tu robicie o tak późnej porze? - spytał półgłosem. Wstałam.
-Lecimy ratować Draco. - odparłam jakbym mówiła o Nutelli, a nie o moim ulubionym kuzynie.
-Ra-Ratować? - jęknął, a ja przytaknęłam.
-Musimy lecieć. - odparłam szybko i złapałam Freda za dłoń. Zaczęłam biec w stronę wyjścia.
-Cholera, Carmen... Wolniej. - warknął Weasley.
-To jest mój kuzyn, więc rusz dupę i nie gadaj. - burknęłam i dobiegłam do jakiegoś obrazu. Dotknęłam jakiejś cegiełki, a obraz się odsunął. Wepchnęłam tam i siebie i rudego. Po chwili stanęliśmy w jakimś zaułku na Hogesmeade. Gwizdnęłam przeciągle i przywarłam ciałem do Freda.
-Zimno ci? - spytał zaskoczony i poprawił mi czapkę.
-Nie, ale zaraz będzie. - odparłam słodko. Usłyszeliśmy trzepot wielkich skrzydeł. - Rax. - zaśmiałam się patrząc na pojawiającą się powoli sylwetkę smoka.
-Jest piękny. - przyznał Fred z rozdziawioną gębą.
-Był Regulusa. - powiedziałam łapiąc Weasleya za dłoń. Smok wylądował przed nami. Wspięłam się na niego szybko i sprawnie. Fred był po mnie, ale pociął dłonie na jego łuskach. Krew sączyła się z kilku pojedynczych ranek. - Zakleję ci to na miejscu. - mruknęłam i splotłam jego palce na moim brzuchu.
-Dobrze. - odparł łagodnie i cmoknął mnie w kark. Zadrżałam delikatnie.
-Leć. - powiedziałam klepiąc smoka. - Dwór Malfoya. - dodałam spokojnie. Krew przeszła przez mój sweter i delikatnie drażniła moją skórę. Zaśmiałam się i pogłaskałam smoka. - Jesteś sierotą. - stwierdziłam gładząc go po dłoniach.
-Ale twoją. - odparł mi cicho na ucho. Przeszły mnie dreszcze, więc on mocniej do mnie przywarł. Wreszcie dolecieliśmy do domu Draco. Mam nadzieję, że jee... Zamarłam, bo ujrzałam rozwalony dwór.
-O cholera. Ląduj. - ryknęłam, a smok ostro zachamował i opadł na dół. Szybko zsunęłam się na dół kalecząc plecy i rozcinając policzek. Weszłam na gruzy i pochyliłam się nad zwęglonym kawałkiem papieru. Ujrzałam napis : "Dusza nie wych" i pół czerwonej twarzy Malfoya. Schowałam szybko zdjęcie i spojrzałam na inne rzeczy.
-Carmen... - wybełkotał Fred wskazując na jakiś materiał w ludzkim kształcie. Podeszłam do tego szybko i ściągnęłam prześcieradło. Zakryłam to najprędzej jak potrafiłam. Zaczęłam biec przed siebie nie zwracając uwagi na wołanie Freda. Wrzeszczał jak opętany, ale ja zatrzymałam się dopiero jak uderzyłam w drzewo. Odbiło mnie i wpadłam w zaspę śnieżną. Weasley wreszcie do mnie dobiegł i uklękł obok mnie.
-Tam był... Tam był Alastor. Mój strażnik. - wybełkotałam, ale nie płakałam. Nie miałam już łez. Ale chwila... Al nie żyje. Jest tylko moim wyobrażeniem. A jednak...
-Kochanie, ale tam nic nie ma. - wyszeptał chłopak zaskoczony.
-On nie żyje. - ryknęłam, a Fred ścisnął mi dłoń zostawiając na niej ślady swojej krwi.
-Jego nie ma! - krzyknął głośno, a ja spojrzałam mu w oczy. - Nigdy go nie było. To jest twoja wyobraźnia. - dokrzyczał, a ja wtuliłam się w niego. - Wstawaj. Trzeba go ratować. - dodał cicho. Pokiwałam rozumnie głową i wstałam.
-Wybacz. - szepnęłam i ruszyłam ku szczątkom dworu. - Dziękuję. - dodałam spuszczając głowę w dół.
-Nie musisz za nic dziękować. - odparł Freddie i objął mnie ramieniem. - Ważniejsze są gesty niż słowa. - dodał z uśmiechem. Zatrzymałam go i usiadłam na ziemi. Fred usiadł obok. Wzięłam jego dłonie na kolana i wyjęłam bandaż wraz ze spirytusem.
-Może boleć. - ostrzegłam i skropiłam mu rany spirytusem. Weasley syknął z bólu. Dotknęłam delikatnie jego ran ustami.
-Nie boli. - zapewnił lekko się rozpływając. Zaczęłam mu zawiązywać rany bandażem. - Nie potrafisz być delikatna. - stwierdził krzywiąc się mocno.
-W świecie pełnym chamstwa, morderstw i nienawiści delikatność to słabość. - odparłam zawiązując kokardkę na koniec. Ten zaśmiał się lekko. Wstałam razem z nim i uśmiechnęłam się.
-Masz krew na policzku. - zauważył, a ja machnęłam ręką.
-Kij mnie to obchodzi, więc idziemy dalej. - odparłam łapiąc go za zabandażowaną dłoń.
-Nie. Wda się zakażenie i zdechniesz. - burknął, a ja spojrzałam na niego zaskoczona. Ten wziął spirytus i polał mi ranę. W porównaniu do moich przeżyć i ogólnego doświadczenia ten ból to nic specjalnego. Zakleił mi bliznę plastrem. Wyglądamy tak mugolsko... Pocałowałam go lekko w policzek i ruszyłam ku Raxierowi.
-Wracamy do Hogwartu. Nie wiem gdzie go trzymają. - zadecydowałam i zaczęłam wdrapywać się na smoka. Powoli zaczęło świtać. Tym razem Fred siedział z przodu. Splotłam palce na jego brzuchu, a głowę oparłam o jego plecy. - Potrzebuję cię. - szepnęłam zanim zamknęłam oczy.
-Ja cię również. - odparł Weasley z uśmiechem. - Hogesmeade. - powiedział klepiąc smoka po grzbiecie. Rax poderwał się do góry i zaczął lecieć ku Hogwartowi. Lecieliśmy w kompletnej ciszy. Tylko wiatr świszczał nam w uszach. Mam nadzieję, że temu zjebowi nic nie jest. Ale w sumie tleniony jest silny i dużo wytrzyma. Zaczęliśmy zwalniać i chwilę potem wylądowaliśmy na ziemi. Poklepałam smoka po grzbiecie.
-Dzięki. - szepnęłam i ruszyłam do zamku. Fred wlókł się za mną powoli. Wylądowaliśmy w pokoju wspólnym Gryffonów. Rudy usiadł na fotelu, a ja na jego kolanach.
-Jutro też jest dzień. Poszukamy Ślizgona. - zapewnił mnie Weasley. Pokiwałam sennie głową i zasnęłam. Obudził mnie głuchy dźwięk dzwonu na zajęcia. Spałam na fotelu przy kominku, z którego sączył się siwy dym. Jaką to ja mam dziś pierwszą lekcję? Eliksiry. Trza wstać i zjeść śnuadanie. Jak pomyślałam tak i zrobiłam. Spojrzałam na świeży i nie zakrwawiony sweter z F na piersi. Przeczesałam dłonią włosy i skierowałam swe kroki ku Wielkiej Sali. Przy stole profesorów siedział Hagrid, więc usiadłam spokojnie przy moim i zaczęłam konsumować śniadanie. Po chwili ktoś się do mnie dosiadł. Spojrzałam na tajemniczego osobnika.
-Widzę, że jesz śniadanie. - powiedział ciemnowłosy.
-Odczep się. - ofuknęłam go i zrzuciłam widelec ze stołu.
_________________________________________________________
Jest i nowy rozdział. Późno, bo zakończenie roku, wakacje od razu po nim... Jestem jeszcze na Chorwacji, więc pozdrowienia. Mam nadzieję, że rozdział nie najgorszy. :*