poniedziałek, 26 sierpnia 2013

60. "Kremowego i Nutelli nie odmawiam."

Obudziło mnie światło słoneczne i radosne krzyki ludzi. Usłyszałam tylko urywki dewagacji o Quidditchu i usiadłam na skraju łóżka. Potarłam zdrętwiałą dłoń i wstałam. Za dwadzieścia pięć minut rozpoczyna się pojedynek, a ja jeszcze nie jestem na boisku. Szybko naciągnęłam na siebie czerwony sweter z godłem Gryffonów i czarne spodnie. Pognałam na boisko. Dopadłam ludzi w sumie trzy minuty przed meczem. Wpadłam do szatni.
-Potter... Powodzenia. - powiedziałam zdyszana i oparłam dłonie o kolana.
-Black... Nie dziękuję, bo jeszcze zapeszę. - zaśmiał się Wybraniec i podszedł do mnie. Poklepał mnie lekko po plecach. Podniosłam się.
-Skopcie im tyłki. - powiedziałam cicho i podeszłam do bliźniaków. - Ale Rose masz mi oszczędzić. - dodałam z wielkim wyszczerzem i dziugnęłam George'a w mostek. Ten tylko zasalutował z uśmiechem.
-Nie wybaczył bym sobie zrobienia jej jakiej kolwiek krzywdy. - zapewnił mnie i odszedł.
-Powodzenia duży. - mruknęłam patrząc na Freda.
-Dzięki mała. - odparł z wyszczerzem. Prychnęłam i cmoknęłam go lekko. Odwróciłam się i ujrzałam Scotta i Tatię. Uśmiechnęłam się lekko i nie przeszkadzając im pognałam na trybuny. Usiadłam obok Luny, która miała na sobie ogromniasty kapelusz z wielkim łbem lwa.
-Imponujące. - stwierdziłam przypatrując się pięknemu nakryciu głowy.
-Dzięki. - zaśmiała się Luna.
-Rozpoczynamy mecz między Gryffonami, a Krukonami. - usłyszałam głos Lee Jordana z głośników. Niestety po chwili rozgorzała walka. Nie obyło się bez piosenek do rozgrzania zawodników. Krukoni i Gryffoni szli oczywiście łeb w łeb z wymyślaniem zabawnych tekstów.
-Krukoni skopią tyłki każdemu kto tylko spróbuje im podskoczyć. - usłyszałam zabawne głosy Ravenclawu.
-Gryffoni jako lwy pokonają kruki w mig. - odparła ofensywa Lwów. Uśmiechnęłam się szeroko. Kocham Quidditcha. W pewnym momencie jakby cały świat wraz ze mną znieruchomiał. Widziałam tylko zamaskowane szuje i kilkoro uczniów zniknęło tak szybko jak szybko wróciła normalność. Gra się skończyła. Remis każdemu odpowiadał, ale nie widać było po ludziach entuzjazmu. Albus zaczął powoli tłumaczyć, że grono nauczycielskie wszystkim się zajmie. Coś wątpię w ich jakąkolwiek skuteczność, ale nie mam zamiaru się w to mieszać, bo po co? Zapewne i tak tych ludzi po prostu nie lubiłam... No, bo przecież nie muszę wszystkich kochać, prawda? W sumie to nie lubię ludzi, ale zdarzają się wyjątki. Podniósł się gwar i uczniowie wracali do swoich dormitoriów. Przez to wszystko całkowicie zapomniałam o moim kuzynie. Dopadłam szybko Blaise'a.
-Ohh... To znowu ty. - jęknął Zabini.
-Jak Draco się czuje? - spytałam ignorując jego prostackie odzywki.
-Czy ty możesz uwierzyć, że ja potrafię się nim zająć równie dobrze jak ty? - spytał zdenerwowany Zabini.
-Jeej... Po prostu spytałam. - mruknęłam i przewróciłam oczami.
-Czuje się coraz lepiej. - odparł tylko Blaise i odszedł.
-Hipokryta. - burknęłam za nim i ruszyłam do Wieży Gryffonów na mało entuzjastyczne oblewanie remisu. Może tym razem choć trochę zrezygnuję z Ognistej? Hmm... W sumie nie głupi pomysł. Pamiętając co się działo po balu, chyba tak zrobię. Nie mam zamiaru znowu budzić się z bólem głowy. Weszłam do Wieży, a tam panowała dość normalna atmosfera. Wszyscy mruczeli do siebie o zniknięciach.
-Ludzie, przecież wszystko będzie dobrze. - zapewnił ich Potter wchodząc na stół.
-A ty wierzysz w to, że grono co kolwiek zrobi? - spytał powątpiewając jakiś uczeń. Po pokoju wspólnym rozniosła się fala aprobaty.
-Ohh... Przestańcie. Dumbledore to dobry człowiek i nie pozwoli, by ktoś zginął. - odparł spokojnie Potter.
-Tylko ty tak mówisz. - zauważyła jakaś dziewczyna. Kolejna fala aprobaty przelała się przez Gryffonów.
-A może się uspokoimy i wypijemy po jednej szklaneczce Ognistej na ukojenie nerwów? - zaproponował dość sensownie Scott. Było kilka przeciw, ale jednak wiele osób opowiedziało się za tą propozycją. Bliźniacy okazali się głównym źródłem Whisky... No kto by się tego spodziewał? Poczułam dłoń na swoim ramieniu. Okazała się ona dłonią Freda.
-Chcesz Ognistej? - spytał z uśmiechem.
-Dzisiaj próbuję ją ograniczać. - odparłam ku jego głębokiemu zdziwieniu.
-Tak, tak, a ja jestem blondwłosym Casanową w lśniącej zbroi i na białym koniu. - zaśmiał się Fred.
-Nie piję. - odparłam stanowczo. Ten zamarł, by załadować informacje.
-Tak. Nie pijesz. - powtórzył jak w amoku.
-Ee... Rudy. Żyjesz? - spytałam pstrykając mu palcami przed oczami. Ten ocknął się z odrętwienia i potwierdził to głową. Po chwili na jego twarz wstąpił uśmiech.
-To może Kremowe? - zaproponował.
-Kremowego i Nutelli nie odmawiam. - zaśmiałam się lekko i ruszyłam za nim do stolika z trunkami. Dostałam wielki kufel piwa i zaczęłam pić. Do naszej Wieży wbijało coraz więcej innych uczniów. Wreszcie był taki tłok, że uciekłam do swojego dormitorium. Otworzyłam drzwi i usiadłam na łóżku. To było dla mnie takie dziwne. Jeszcze wczoraj tryskałam optymizmem, a dzisiaj jestem najwiekszym pesymistą na świecie. Co się ze mną dzieje? Quidditch zawsze mnie odprężał, a teraz mam na głowie to Coś, antidotum dla Draco i samą siebie. Wyciągnęłam bezsilnie książkę i zaczęłam czytać.
~Tak, więc przejdźmy do pijackich myśli Freda, bo to o wiele lepiej mi wychodzi. *perspektywa Freda*~
Spojrzałem na dziwnie uchachanego George'a, który zaciekle konwersował z Rose. Dopiłem Ognistą i odstawiłem szklaneczkę na stolik. Przetarłem zmęczone oczy. Nadal nie ogarniałem co się działo na boisku. Tak o czas się zatrzymał, a ludzie poznikali... Ciekawe co się z nimi dzieje. W sumie jak są u Śmierciożerców to chyba nic dobrego. Nienawidzę tych zamaskowanych morderców. Ich zadziwiające spodoby podżynania gardła, zostawianie wykrwawiającego się na śmierć mugola czy najprostsze Avada Kedavra. To nie dla mnie. Nie potrafił bym nikogo zabić i nie pochwalam ludobicia... Czy to dziwne? Wydaje mi się, że nie, ale morderstwo o dziwo da się spokojnie i racjonalnie wyjaśnić... Boże, o czym ja bełkoczę? Cholerna Ognista. Za bardzo szumi mi we łbie bym normalnie gadał z ludźmi, a w myślach krążą najgorsze scenariusze zbrodni bez żadnego serca. Ogarnij się Weasley, ty pierdoło. Masz przyjaciół, dziewczynę i rodzinę. Los obdarzył ciebie i brata bliźniaka niebywałym talentem do pakowania się w najgorsze kłopoty. I za to wszyscy was kochają, więc czemu do jasnej cholery myślisz o powybijaniu wszystkich po kolei? Schizuję... Kurna, schizuję. Rozglądnąłem się i zauważyłem, iż jakimś cudem siedzę na ziemi z kolejną butelką Ognistej i po raz kolejny czerpię z niej życiodajny płyn. I ja się dziwię... Odstawiłem butelkę i wstałem. Nie za długo sobie postałem, bo zaryłem twarzą o ziemię.
-Cholera, Fred, żyjesz? - usłyszałem głos George'a. Odetchnąłem głęboko i spojrzałem na brata.
-Mniej więcej. - wybełkotałem i wyszczerzyłem się jak lokaj z Lśnienia.
-Kurwa, Weasley, śmierdzisz alkoholem na kilometr. - jęknął bliźniak, a ja czknąłem. Usiadłem dość spokojnie na ziemi i znów się rozglądnąłem. Tym razem niezbyt trzeźwym wzrokiem.
-O patrz... Jednorożec. - zaśmiałem się patrząc na białego konia z rogiem. Za nim ciągnęła się linia z ciasteczek.
-Wstawaj. - warknął George i podał mi dłoń. Podniosłem się z jego pomocą.
-Dobrze panie Bobrze. - zaśmiałem się dziwnie. Słowa wypływały ze mnie jak rzeka. To wszystko powoli stawało się kompletnie bez sensu. Gubiłem literki i rozpraszałem się jak chomik. Dzieje się ze mną coś złego. Wreszcie poczułem, że leżę na czymś miękkim.
-Poczekaj tu, a ja zawołam Carmen, bo nie wiem co się z tobą stary dzieje. - skomentował George i wyszedł prędko. No pięknie, nawet własny brat się mnie wstydzi. Po chwili do mojego pokoju weszła Black.
-Co się dzieje? - spytała siadając obok mnie. Jej dłoń ujęła moją lekko.
-Ja to wszystko widziałem z bliska. To był dziwne. - skleciłem dwa zdania, a ona tylko pokiwała głową.
-Idź spać, a jak wstaniesz to będzie o wiele lepiej. - zapewniła mnie i dotknęła ustami mojego czoła. Chciałem podziękować, ale szybko zasnąłem. Odpłynąłem w krainę jednorożców.
~Potem na Wielkiej Sali. *perspektywa Carmen*~
Spojrzałam na Albusa.
-Drodzy uczniowie. To co dziś się stało jest całkowicie naszą winą, ale szkody to jednak wy ponieśliście za co was bardzo przepraszamy. Jednakże ustaliliśmy kto został porwany. Nie mam zbyt dobrych wieści dla Gryffonów i Ślizgonów. - wyjaśnił i zaczął czytać nazwiska. Połowy nie znałam. Reszty nie lubiłam. Doszło jednak do ostatniego nazwiska. - Blaise Zabini. - usłyszałam i aż się zadławiłam. Spojrzałam w stronę Ślizgonów i o dziwo ujrzałam Zabiniego.
-Patrz co za szuja. - mruknęłam do Scotta i wskazałam na Ślizgonów. Ten spojrzał tam, a potem na mnie.
-Co ja tam miałem ujrzeć? - spytał zdziwiony.
-Zabini. - odparłam takim tonem jakby to było oczywiste.
-Nie wiem jak ci to powiedzieć... - urwał i przełknął ślinę. - Jego tam nie ma. - dodał spokojnie.
-Co?! - spytałam zbita z tropu. I rzeczywiście, Blaise zniknął. To wszystko staje się coraz dziwniejsze.
_________________________________________________________
Ten rozdział jest... dziwny. Nie oczekuję fanfar, bo kompletnie go spierniczyłam, ale jak już zaczęłam pisać z perspektywy rudzielca to jakoś dalej poszło dziwnie spontanicznie... O ile można tak mówić o dewagowaniu o śmierci. Btw. Rozdział dedykuję Lila Love, Klaudii i Wiktorii :) Dziękuję wam za motywację *-*

sobota, 17 sierpnia 2013

59. „Się normalnie rodzisz, idziesz do przodu, aż tu nagle puff, taki idiota na usługach beznosego debila się pojawia i odbiera ci wszystko co miałeś.”

Obudziło mnie słońce, które drażniło moją twarz.
-Śnieg stopniał. – usłyszałam krzyk radości Katie. Zacisnęłam powieki i zakryłam głowę poduszką.
-Umrzyj do cholery. – warknęłam spod kołdry, a potem poczułam się całkowicie mokra. Wstałam i spojrzałam na Bell z mordem w oczach.
-Ślicznie wyglądasz słońce. – zaśmiała się dziewczyna i aż zatoczyła się do tyłu. Upadłam na łóżko i dalej zaczęła ze mnie ryć. Wyciągnęłam różdżkę i uraczyłam ją Levicorpusem. Bell zawisła pod sufitem.
-Jeśli ja wyglądam ślicznie, to ty co najmniej olśniewająco. – odparłam z uśmiechem i postawiłam ją lekko na nogach.
-I tyle ? – spytała zaskoczona Katie.
-Nie jestem dzisiaj zła, więc chyba tak. – mruknęłam i zaczęłam się zbierać na zajęcia. – Kiedy jest mecz ? – spytałam i podrapałam się po opatrunku.
-Jutro. – odparła spokojnie Katie, a ja westchnęłam. – Na twoje miejsce bierzemy Ginny. – dodała.
-Co ? Tę młodą Weasley’ównę ? – spytałam zaskoczona dogłębnie.
-Jest świetna. – powiedziała cicho Katie.
-Ale jest za młoda. – burknęłam.
-Jezu, Carmen, mam tego dość. Jesteś zajebista, ale to już przesada. Przecież to ty sama pierdolnęłaś ręką w ścianę i ci coś przeskoczyło, rozumiesz ? A że tylko Ginny się nadaje i do tego zgadza, to nie powinnaś mieć jakichś cholernych wątów. Bardzo cię lubię, ale przestań. Proszę. – krzyknęła unerwiona Katie. Spojrzałam na buty.
-Prze-Przepraszam. – szepnęłam skruszona. Nie wiedziałam o tym. – Ja… Ja kocham Quidditcha, a jak głupia przekładam moją nienawiść lub po prostu niechęć do innych, ponad grę. Tak nie powinno być, a ja ci dziękuję, że mi to uświadomiłaś. – dodałam jeszcze ciszej.
-Młoda, leć do kuzyna, bo jeszcze go tam Ślizgoni zjedzą. – zaśmiała się, a ja wstałam. Wzięłam torbę i pognałam na Wielką Salę. Szybko usiadłam obok Freda.
-Cześć. – mruknęłam szybko i zaczęłam robić kanapkę, byle by tylko zjeść. Złapałam dwie kromki i nasmarowałam je Nutellę.
-Carmen ? – spytał zdziwiony Fred, a ja wstałam i wypiłam trochę soku dyniowego. Mruknęłam i położyłam kubek. – Black do chuja pana, stój. – warknął Weasley. Spojrzałam na niego z pełną gębą.
-Co ? – mruknęłam zdziwiona i wyciągnęłam małą buteleczkę.
-Co ty robisz ? – zaśmiał się cicho i zabrał mi Ognistą. – Nie wolno mieć w Hogwarcie alkoholu. – dodał z uśmiechem.
-I to mówi przewodniczący Wielkiego Hogwarckiego Klubu Zapalonych Alkoholików. – odparłam z wielkim uśmiechem.
-Idź już. – poprosił zmęczony i odwrócił mnie z premedytacją.
-Też cię kocham. – odparłam i pobiegłam do Ślizgonów. – Sectumsempra. – mruknęłam i wlazłam w kamienną ścianę. Na kanapie leżał rozwalony Draco, a wokół niego było kilka dziewczyn i Zabini. Zaczęłam się przepychać do niego.
-Przestań się ryć. – warknęła jakaś dziewczyna. Podstawiłam jej subtelnie nogę, a ona runęła na kogoś i wywołała efekt domina. Po chwili tylko ja stałam na nogach i uśmiechałam się jak idiotka.
-Cześć. – zaśmiałam się i podeszłam do kuzyna patrząc pod nogi. – Przepraszam. Wybacz. Ohh, zamknij się, bo nigdy cię nie lubiłam. – warczałam do ludzi i wreszcie usiadłam na jakimś fotelu.
-A kultury to mamusia cię nie nauczyła ? – spytała Pansy zaplatając dłonie na piersiach.
-Jakby żyła to by nauczyła. – odparłam i podałam Draco buteleczkę Ognistej. – Wiem, że nie powinnam, ale nie mogłam się powstrzymać, a to trochę cię postawi na nogi. Poza tym Severus jeszcze się nie odzywał, ale mam to i za chuja nie wiem co to może być. – dopowiedziałam i podałam Malfoyowi Coś. Ten przystawił to coś sobie do ucha i zaczął słuchać.
-Znam to. – zaśmiał się. – To jest ta melodyjka, która grała, gdy usypiałaś Puszka, by tylko dostać się do Komnaty. Była wtedy z nami ciotka Bellatriks i wujek Rudolf. Wuj nie był z tego zadowolony, że ciotka wzięła nas na taką misję, ale po tym to jednak my zabiliśmy Bazyliszka. – dodał, a mnie oświeciło. Tak, pamiętam to jakby to było wczoraj. Ciotkę wysłał Voldemort, którego wręcz nienawidzę i on mnie chyba też, bo Rudolf mówił mu jaka to ja jestem i w sumie Draco też nie jest dla niego najcudowniejszym człowiekiem na ziemi. No dobra, wracając, wiatr wiał tamtego dnia jak szalony. Szłam za rękę z malutkim Dracusiem. Cholera, ile myśmy mieli wtedy lat? Chyba z 7 czy coś. Dzierżyłam w dłoni różdżkę, która do tej pory jest w kieszeni mojej szaty. Wiele przeżyła… O ile różdżka może żyć… Jezu, o czym ja myślę ? No dobra. Ciocia Bella śmiałą się jak najęta, ale jak zobaczyła Puszka to oniemiała. I wtedy wyciągnęła jakieś dziadostwo i zaczarowała je tak, by grało tą przeklętą melodyjkę. Rudolf kiwał głową z politowaniem i obtargał łapę psiaka z włazu. Weszliśmy tam dość szybko. Cudowny ślizg w dół ułatwił nam wszystko. Bell trochę się tam pokręciła, a ja zobaczyłam małą niby jaszczurkę, niby węża. Dotknęłam jej, a ta zaczęła wariować w powietrzu. Okazało się, że to ogon Bazyliszka. Cholerne szczęście. Ten zaczął pełzać po całej komnacie i zabijać wzrokiem. Ujęłam Draco za dłoń i razem wybełkotaliśmy zaklęcie. Bazyliszek padł. I wtedy Bella ujęła jakąś rzecz i się teleportowała. Nic nie powiedziała i odeszła. Wujek przewrócił oczami i nam podziękował. Tak, Śmierciożercy, też mają, wbrew pogłoskom i pozorom, serce. Poza tym wujek Lestrange zawsze ma racje. Bardzo często strofuje swoją żonę, by nie wrzeszczała, ale jedno zdanie kocham, uwielbiam i podziwiam. Zawsze po każdym zabitym człowieku je mówi. Jest jak świętość. Jest tak piękne i cudowne, ze czasem można mieć wrażenie, że pierwszy raz wymówił je, gdy był po trzech czy czterech butelkach Ognistej. „Się normalnie rodzisz, idziesz do przodu, aż tu nagle puff, taki idiota na usługach beznosego debila się pojawia i odbiera ci wszystko co miałeś.” To chyba najpiękniejsze zdanie jakie kiedykolwiek usłyszałam. Wszyscy mówią o „kocham cię”, czyli słowach, które w sumie znaczą tyle co mrożona kawa. Jest cudowna, ale tylko do czasu, gdy jest. Poczułam kuksańca w bok.
-Black, bełkoczesz. – zaśmiał się głupio Zabini. Walnęłam go w ramię.
-Zabini, zamknij się. – burknęłam i wstałam. – Powodzenia słońce, a ja lecę na zajęcia. – dodałam i wyleciałam na błonia, bo pierwszą miałam Opiekę nad Magicznymi Stworzeniami. Na środku stał Hagrid, a wokół niego zgromadzili się Puchoni i Gryffoni. Podeszłam do Scott Scott jego dziewczyny. Stanęłam obok nich, a Rubeus zaczął pokazywać testrele. 
-Czy ktoś je widzi ? - spytał gajowy, a ja, Tatia i Neville podnieśliśmy dłonie. - Bardzo wam współczuję. - dodał dziwnym głosem. 
-Kogo śmierć widziałaś ? - spytałam cicho Puchonki.
-Mojej matki. - odparła i zwiesiła głowę w dół.
-Ohh... Wybacz. - szepnęłam, a Scott ją objął lekko. 
-Nic się nie dzieje. - odparła z bladym uśmiechem i pogłaskała podpełzłego testrela.
-Czy któreś z was może nam powiedzieć jak wyglądają te zwierzątka ? - spytał Hagrid z uśmiechem.
-Są bardzo ładne, choć widać im prawie wszystkie kości, a skrzydła i ciało są opięte cienką, czarną skórą. Wyglądają jak wraki, ale mimo wszystko są cudne. - opowiedział Neville, a każdy rozdziawił na niego paszczę.
-Dokładnie. - powiedział wzruszony Rubeus. Zajęcia dopełzły do końca. Zaczęliśmy ruszać do zamku. Dogoniłam Tatię i Scotta.
-Hej... Ja... Jestem dziwna i czasem bezpośrednia, ale nie chciałam cię urazić tym pytaniem. Przez te testrele od razu przypomniałam sobie tak wiele śmierci, które widziałam i patrząc na ludzi tylko o tobie nie wiedziałam, więc od razu spytałam. Nie myślałam nad tym. - powiedziałam prosto i uśmiechnęłam się lekko.
-Nic się nie dzieje. - zaśmiała się blado Salvador.
-Na pewno ? - spytałam cicho. 
-Tak. - odparła Tatia i odeszła.
-Wybacz Carmen, ale tym razem przesadziłaś. - powiedział zmęczony Scott i ruszył do przodu. Zatrzymałam przyjaciela.
-Przecież przeprosiłam. - jęknęłam cicho i spojrzałam mu w oczy.
-To nie wystarczy słońce. - mruknął. - Ma tylko ojca, który zabija ludzi i brata. Ojciec zabił jej matkę, gdy była mniejsza, rozumiesz ? - spytał, a ja pokiwałam tępo głową.
-Bardzo chciałabym to rozumieć. Nigdy nie kochałam rodziców, bo ojciec to morderca, a matka mnie nie kochała. Braci powoli tracę. Zostałeś mi ty, Fred, Rose i Draco. - powiedziałam spokojnie. - Ale mam pomysł. - zaśmiałam się i pobiegłam za Puchonką.
-Carmen, stój. - krzyknął za mną przerażony Scott, a ja dogoniłam Tatię.
-W ramach przeprosin chciałabym zaprosić cię na szklaneczkę Ognistej na zgodę. - powiedziałam z szelmowskim uśmiechem.
-Scott ci mówił co lubię ? - spytała zaskoczona, a ja zaczęłam się śmiać.
-Lubisz pić ? - zaśmiałam się głupio, a ona pokiwała głową. - Witaj w moim świecie. - dodałam i zaprosiłam ją do swojego dormitorium. I tak Ognista stała się pośrednikiem w wielu kłótniach... Usiadłam na podłodze i wytargałam spod łóżka średniej wielkości butelkę. - W Beauxbatons nie pozwalali nam pić, bo to nie przystoi dziewczynom, rozumiesz ? Każde wykroczenie było karane przed samą dyrektorką, której wręcz nienawidziłam. - dodałam niepyszna. Ta uśmiechnęła się i upiła kilka łyków. 
-Rozumiem. - odparła i rozglądnęła się po moim dormitorium. - Masz tu dużo pamiątek. - zauważyła i zrzuciła poduszkę z mojego łóżka. To Coś zaczęło grać melodyjkę. - Ohh... Wybacz. - mruknęła i zakryła to poduszką.
-Nic się nie dzieje. - odparłam z uśmiechem i przeczesałam dłonią grzywkę. Do dormitorium wpadły moje współlokatorki. 
-A ty znowu pijesz ? - spytała Angie z politowaniem.
-Nie można ? - mruknęłam z uśmiechem i podstawiłam dziewczynom Ognistą pod nos. - Chcecie ? - spytałam zachęcająco, a te ujęły butelkę.
~Butelkę i dwie godziny rozmów później.~
Usiadłam z uśmiechem na łóżku i rozglądnęłam się. Katie, Angelina i Alicja zasnęły pierwsze, a Tatia wyszła pół godziny temu. Schowałam szybko butelkę i położyłam się na łóżku. Już jutro mecz, a ja nie mogę grać. Spojrzałam na zabandażowaną rękę. Zamknęłam oczy i zasnęłam dość spokojnym snem.
_________________________________________________________
Rozdział dość mi się podoba, ale mógł mi wyjść lepszy. Mam nadzieję Klaudio, że tym razem jestem dość znośna, a o 10 zł pamiętam, bo wciąż mi o tym przypominasz. Tak, więc rozdział dedykuję mojemu natrętowi. :) Dziękuję wam za wszystko. 

sobota, 10 sierpnia 2013

58. "Czułam się tak dziwnie szczęśliwa."

"Uzdrowiciel poddany torturom." Walnęłam pięścią w stół. Sztućce aż podskoczyły do góry.
-Uzdrowiciel Joseph Salling został porwany przez popleczników Voldemorta. Zaczęli go torturować, a po wymazaniu całkowicie pamięci wyrzucili go na bruk. Jakimś cudem nasza redaktorka spotkała go, gdy wałęsał się przy śmietniku. "Bełkotał jakieś imię, cały czas coś mówił, ale ja usłyszałam tylko urywki zdań. Najczęściej pojawiało się tam imię mężczyzny, które zaczynało się na D." Wyjaśnia Rita Skeeter. Jeśli dowiemy się czego... - urwałam i zmięłam gazetę. Walnęłam głową o stół.
-Aż tak ci go szkoda ? - spytał cicho Fred.
-Lubiłam go, ale tu chodzi o zdrowie Draco... On znał wszystkie lekarstwa, którymi miałam faszerować kuzyna. Bez niego nie wiem co robić. - jęknęłam i westchnęłam głęboko.
-A nietoperz ci nie pomoże ? - spytał rozumnie, a moje oczy błysnęły dziwnym blaskiem i uśmiech wstąpił na twarz.
-Jesteś boski. - zaśmiałam się i cmoknęłam Weasleya w policzek. - Dziękuję. - dodałam spokojnie i dokończyłam posiłek. Rudy zaczął się śmiać, a ja walnęłam go w ramię.
-A to za co ? Zależy mi na twoim szczęściu, a jeśli to znaczy proszenie nietoperza o pomoc, to jedyne co mogę zrobić to wspierać cię. - odparł z uśmiechem. Pokiwałam głową, a odgłos dzwonu na zajęcia wypełnił całą Wielką Salę. Wstałam z kanapką w buzi i ruszyłam jak podpierniczona na Historię Magii, czyli przedmiot, którego wręcz nie znosiłam. Jedyne co mi się tam podobało to lekcje, gdy profesor Binns opowiadał o morderstwach. Tak, ten temat zawsze do mnie przemawiał i to nawet nie wiem czemu. Może dlatego, ze wychowano mnie w towarzystwie Śmierciożerców ? Niewykluczone. Wpadłam do Sali jako ostatnia, ale Binns nawet tego nie zauważył, więc usiadłam spokojnie obok Cornera, gdyż Rose siedziała z Ronem, który zawzięcie o czymś z nią dyskutował.
-Dzisiaj przerobimy temat ze strony 478. - mruknął duch sennym głosem.
~Także ten, nigdy nie lubiłam opisywać zajęć, więc przejdźmy do ostatnich minut, ostatniej lekcji z Puchonami. Chodzi oczywiście o eliksiry.~
Zakręciłam fiolkę i wstałam, by podejść do Severusa.
-Czekaj. - poprosiła Parvati, a ja spojrzałam na nią. Ta zabrała mi fiolkę i nakleiła na niej jakąś karteczkę. Wzruszyłam ramionami i zatachałam to do nietoperza.
-Połóż na biurku. - mruknął Sev przechadzając się po sali. Pokiwałam głową i odłożyłam fiolkę. Dzwon obwieścił koniec zajęć. Pierwsi w drzwiach śmignęli Scott i Tatia. Podeszłam do tłustowłosego siedzącego za biurkiem.
-Panie profesorze. - powiedziałam cicho, a ten spojrzał na mnie pytająco. - Mogę z panem porozmawiać ? - spytałam i oparłam się o ławkę. Wciągnęłam mocno powietrze i wypuściłam je gwałtownie.
-Słucham cię. - potwierdził.
-Draco jest u mnie w dormitorium... Znaczy się w dormitorium Freda, a Scott się nim teraz opiekuje, tylko problem w tym, że Malfoy ma na plecach jakieś dziwne pręgi, z których leci krew i ropa. Nieprzerwanie płynie i plami wszystko co mu się podstawi pod plecy, rozumiesz ? Nie wiem jak to zwalczyć. Uzdrowiciel Joseph Salling z Świętego Munga został zaatakowany przez Śmierciożerców i nic nie pamięta. - powiedziałam dość spokojnym tonem, a Sev pokiwał głową.
-Pokaż mi go. - poprosił, a ja ruszyłam ku Wieży Gryffonów. Stanęłam przed obrazem.
-Metamorfomag. - mruknęłam, a Gruba Dama usunęła się mi z drogi. Wlazłam do środka i ruszyłam do dormitorium Freda. Zapukałam lekko w drzwi. Otworzył mi Scott. - Mogę ? - spytałam cicho, a Farro pokiwał głową. Weszłam do pokoju i ujrzałam śpiącego Draco.
-Obudź go. - poprosił Snape. Podeszłam do kuzyna i dotknęłam jego dłoni.
-Draco... Draco... Słoneczko... - szeptałam cicho, a ten otwarł oczy. - Zaraz przyjdę, a ty masz robić wszystko o co Severus będzie cię prosił. - dodałam stanowczo. Malfoy usiadł i pokiwał głową.
-Pokaż mi rany. - poprosił Severus, a Draco pokazał plecy. - Jest na to lekarstwo. - usłyszałam jedynie jego skwapliwą odpowiedź po kilku minutach ciszy. Mimo to na moją twarz wstąpił uśmiech, najpierw nieśmiały, a potem wszystko zaczęło do mnie dochodzić.
-Co to za lekarstwo ? - spytałam z nadzieją.
-Wywar z dyptamu, czyrakobulwy, pazurów smoka, kilku garści włosów trolla i kopyta centaura, czyli będzie trudno, ale wywar robi się stosunkowo szybko. - powiedział spokojnie Severus i wstał. - Idę rozejrzeć się za składnikami. - dodał i wyszedł. Wypuściłam z siebie całe powietrze, które zalegało mi w płucach.
-Będzie dobrze. - zapewniłam kuzyna i pogłaskałam go po czuprynie. Ten pokiwał tępo głową i spojrzał w okno. Niebo zaczęło powoli się chmurzyć i po chwili przecięła je pierwsza błyskawica. Draco podszedł do okna.
-Tak samo było jak zaczęli mnie torturować. - szepnął zachwycony i otworzył ramy. Wilgotne powietrze owiało moją twarz. Deszcz spadł z nieba i zaczął wsiąkać w pozostałości po śniegu. Uśmiechnęłam się delikatnie i wstałam. Podeszłam do tlenionego i położyłam dłoń na jego ramieniu. - Brakuje mi słońca, powietrza i deszczu. - dodał spokojnie.
-Mogę sprawić, że twoje marzenia się spełnią. - zaśmiałam się i złapałam go za rękę.
-Prowadzisz go na pole ? - spytał Scott, a ja przytaknęłam ruchem głowy.
-Zasłużył na to. - odparłam cicho i ruszyłam z kuzynem w kierunku wyjścia. Zejście po schodach nie należało do najprostszych czynności, ale jakoś znaleźliśmy się w Pokoju Wspólnym.
-Gdzie idziesz ? - dobiegł mnie męski głos z fotela. Spojrzałam na siedzącego tam rudzielca.
-Na pole. Draco tęskni za żywiołem. Idziesz z nami ? - spytałam z uśmiechem. Weasley przytaknął i wstał z uśmiechem.
-Poza tym młody będzie wyleczony ? - mruknął podtrzymując Malfoya.
-Tak. I to wszystko dzięki tobie, bo to ty zaproponowałeś nietoperza. - odparłam z wyszczerzem na pół gęby. Ruszyliśmy w ciszy na Dziedziniec.Wreszcie pierwsze krople dotknęły moich rąk, a Draco się rozpogodził i zaśmiał jak mała dziewczynka.
-Świat jest piękny. - powiedział cicho Malfoy i zaczął biegać po Dziedzińcu jakby miał motorek w tyłku. Zakryłam dłonią usta ze śmiechu. Czułam się tak dziwnie szczęśliwa. Jego szczęście było dla mnie ważne. Tleniony podszedł do mnie i złapał mnie za dłonie. Zaczął mnie targać po całym Dziedzińcu, a ja śmiałam się jakbym była dzieckiem. Kocham tego człowieka.
-Draco, stój, nie nadążam. - wydusiłam między salwami śmiechu z jego oklapniętych włosów i dawno nie widzianych rumieńców. - Proszę. - dodałam spokojniej, a ten mnie puścił. Oparłam dłonie o kolana i zaczęłam oddychać mocniej.
-Zmęczyłaś się ? - spytał uradowany i również zaczął sapać. Uśmiechnęłam się.
-Trochę. - odparłam spokojnie i rozejrzałam się za Fredem. Ten stał z kącie i uśmiechał się szeroko.
-Od razu widać, że jesteście spokrewnieni. - zaśmiał się rudzielec i podszedł do nas.
-Nie jestem blondynką. - mruknęłam oburzona, a Draco palnął mnie lekko w łeb. - Tak, tak, też cię kocham. - dodałam słodko. - Musimy wracać. - powiedziałam z uśmiechem.
-Mogę spać dzisiaj u Ślizgonów ? - spytał dziwnie przygaszony i jakby... Nie, to nie możliwe. Draco nigdy nie bywa zawstydzony. No chyba, że jak jeszcze Nina żyła, ale to było i nie wróci. Znów posmutniałam, choć próbowałam nie dać po sobie tego poznać.
-Jeśli tylko chcesz to proszę bardzo. Jakby co to wiesz gdzie mnie szukać i nie szalej za bardzo, bo będzie bolało. - odparłam cicho, a Malfoy pokiwał rozumnie głową i ruszył spokojnie ku lochom. Spojrzałam na Freda. Uroczo wyglądał w mokrych, rudych włosach wchodzących mu w oczy.
-Wiem, że jestem zjawiskowy, ale nie musisz mnie przewiercać spojrzeniem. - zaśmiał się Weasley.
-I cholernie skromny. - prychnęłam zabawnie i skrzyżowałam ręce na piersiach.
-Cały ja. - zaszczebiotał i odgarnął włosy z twarzy. 
-Chciałbyś. - odparłam i pokazałam mu język. - Chodźmy już. - poprosiłam z delikatnym uśmiechem. Ten tylko pokiwał głową. Ruszyliśmy spokojnie ku Wieży Gryffonów. Powiedziałam hasło, a Gruba Dama mimo niezadowolenia wpuściła nas do środka.
-Do jutra. - szepnął Fred i pocałował mnie lekko. Pokiwałam głową z uśmiechem.
-Do dzisiaj, bo jest już po północy. - zaśmiałam się i skierowałam swe kroki ku swojemu dormitorium. Weszłam tam i ujrzałam prawie wszystkie dziewczyny. Brakowało Katie. Może gdzieś się szlaja z Krumem. W sumie ten gbur dzisiaj wyjeżdża, więc nie zdziwiłabym się. Zrzuciłam ciuchy i weszłam pod kołdrę. Ten dzień chyba mogę zaliczyć do udanych... Tak sądzę, a w sumie sądziłam, bo do okna zapukała jakaś sowa. Zwlekłam się z łóżka i podpełzłam najciszej jak umiałam do okna. Otworzyłam je i wpuściłam biedną sowę. To była Carmen. - Co jest maleńka ? - spytałam zdziwiona jej przybyciem. Ta pochuczała trochę i wystawiła nóżkę z malutkim zawiniątkiem. Otworzyłam je i ujrzałam liścik i kolejne zawiniątko."Cześć malutka. Mam nadzieję, że mnie pamiętasz. Przesyłam ci taki mały podarek z okazji odkrycia receptury lekarstwa dla kuzynka. Pozdrawiam Yaxley." Zacisnęłam mocno zęby i zmięłam karteczkę. Odwinęłam papierek i ujrzałam coś niezidentyfikowanego. To coś zaczęło cicho nucić jakąś smętną melodyjkę. Skądś znałam tę muzyczkę. Nie wiem skąd. No nic, schowałam Coś między swetry i poszłam spać. Tak dużo pytań kołatało mi się po głowie. Tylko problem w tym, że ani na jedno nie miałam odpowiedzi.
_________________________________________________________
Ten rozdział wydaje mi się dziwny, ale jak już się za niego zabrałam tak i dodaję. W sumie nie dziwię się, że to taki dziwny rozdział. Jest 4:17, a ja słucham piosenek o Zombie... Wcześniej było kilka o zabijaniu i poświęceniu... Dobra. Może nie jest najgorzej. Rozdział dedykuję Lila Love. :) Pozdrawiam i spróbuję dodać następny trochę szybciej... Oczywiście nic nie obiecuję, bo zazwyczaj nie dotrzymuję obietnic związanych z czasem. Dziękuję za ponad 14 tysięcy wyświetleń. To wiele dla mnie znaczy. :) 

piątek, 2 sierpnia 2013

57. "Włączam pełną opcję modlitwy."

 Pogłaskałam Scotta po dłoni i pocałowałam go lekko w czoło. W tym momencie przypomniałam sobie o złamanych kostkach. Podeszłam do pokoju Pomfrey i zapukałam w drzwi.
-Dobry. - mruknęłam wchodząc do sali, a ona pokiwała głową. - Złamałam sobie coś w dłoni. - dodałam i pokazałam pielęgniarce prawą rękę. Ta obejrzała ją i wyciągnęła mugolski bandaż.
-Nie ruszaj nią za bardzo. - poprosiła i owinęła mi dłoń. Pokiwałam głową i uśmiechnęłam się lekko.
-A przyszłptygodniowy mecz z Krukonami? - spytałam, a pani Pomfrey westchnęła.
-Niestety nie będziesz mogła zagrać. - ogłosiła Pomfrey. Ruszyłam ku drzwiom otępiona. Prychnęłam i usiadłam przy Farro.
-Czy ty to rozumiesz? Zabroniła mi grać. - zaśmiałam się i pogłaskałam go po twarzy bandażem. Wstałam i wyszłam ze skrzydła. Ruszyłam do dormitorium. Zaczęło się robić ciemno. Usiadłam na łóżku i ujęłam jakąś mugolską książkę. Ktoś rzucił kamieniem w moje okno. Wstałam z łóżka i podeszłam do futryny. Szybko otworzyłam szkło i spojrzałam w dół. Ujrzałam tlenioną czuprynę i białą szatę.
-Black, na dół. - ryknął, a ja zaczęłam biec na błonia. Potrąciłam kilka osób, ale Malfoy jest ważniejszy. Wypadłam na podwórze i przytuliłam zmarźniętego kuzyna mocno.
-Jezu, Joe mówił, że uciekłeś. - warknęłam na niego i założyłam mu swój sweter.
-Doktor Salling dobrze mówił. - odparł cicho i ujął moją dłoń swoją chuderlawą ręką. Objęłam go ramieniem i poprowadziłam do wieży gryffonów. Powiedziałam hasło i wlazłam wraz z nim. Wszyscy Gryffoni siedzieli w pokoju wspólnym. Wlazłam dalej. Tylko Fred podszedł do mnie i pomógł mi zatargać Draco do mnie.
-Bardzo ci dziękuję. - powiedziałam patrzac Weasleyowi w oczy.
-Nie ma za co. - odparł z uśmiechem i położył Malfoya na moim łóżku. Usiadłam na posłaniu Alicji, a Fred usiadł obok i objął mnie lekko. Pocałowałam go w policzek. - Gesty są lepsze niż słowa. - mruknął głaszcząc mnie po plecach.
-Co się stało Scottowi? - spytałam z bladym uśmiechem.
-Zaatakował go duch Jęczącej Marty i jebnął o scianę. - odparł z pobłażliwym uśmiechem. Położyłam głowę na jego kolanach i zaśmiałam się lekko.
-Brakowało mi takiej rozmowy. - szepnęłam.
-Takiej, czyli jakiej? - spytał zaskoczony.
-Szczerej i niewymuszonej. - odparłam z uśmiechem.
-Zawsze do usług. - zaśmiał się. Ujęłam jego twarz w dłonie i pocałowałam go mocno. Jego usta delikatnie tańczyły na moich. Zaśmiałam się i odsunęłam się od niego. Do pokoju weszły moje współlokatorki.
-A ten co ty robi? - spytała Spinnet patrząc na wychudłe, blade ciało zalegające na jej łóżku.
-Umiera. - burknęłam bezbarwnie, a tamte się zamknęły. Fred pocałował mnie w czoło.
-Przenieś go do nas. Specjalnie odstąpie mu łóżka. - powiedział wspaniałmyślnie.
-A ty gdzie będziesz spał? - spytałam zdziwiona. Ten wskazał na moje łóżko i uśmiechnął się szelmowsko. - No dobra, ale pomóż mi z Draco. - odparłam zrezygnowana. Weasley zaśmiał się, a ja pogłaskałam go po twarzy.
-Ty... Co ci się stało? - spytała Angelina. Moje oczy rozszerzyły się szeroko. Nosz do kurwy nędzy, jak ja mogłam o tym zapomnieć? Wybiegłam pędem z dormitorium i pognałam do Sowiarni. Ja tu się relaksuje, a Joe sobie żyły wypruwa. Bądź, co bądź zgubił pacjenta, który został oddany mu pod opiekę. Dopadłam do drzwi.
-Myowl. - burknęłam, a drzwi się otworzyły. - Diable, pędem. - ryknęłam, a czarna sowa usiadła na moim ramieniu. Wyczarowałam pergamin i pióro. "Hej Joe. Draco czuje się w miarę dobrze, bo jest u mnie. Wybacz za to całe zamieszanie, ale dopiero teraz sobie o tobie przypomniałam. Pozdrawiam Carmen. P.S. Co mam mu podawać?" Przywiązałam karteczkę do nogi mojej sowy. - Joe Salling. Uzdrowiciel. - powiedziałam wyraźnie i już po odfrunięciu sowy odetchnęłam głęboko. Ruszyłam spokojnie ku Wieży Gryffonów. - Metamorfomag. - mruknęłam, a Gruba Dama usunęła mi się z drogi. Dygnęłam delikatnie i wlazłam do pokoju wspólnego. Na fotelu siedział zestresowany Ron i wciągnięta w lekturę podręcznika Hermiona. Podeszłam do rudzielca.
-Cześc Carmen. - powiedział spięty.
-Hej Ron. Może wyskoczymy jutro na Ognistą? - spytałam i spojrzałam wymownie na Hermionę, która drgnęła prawie niezauważalnie.
-Przepraszam, ale nie. Jestem umówiony, prawda Hermiono? - odparł radośnie, a zburaczała Granger pokiwała głupio głową.
-Przykro mi. - odparłam wesoło. - Udanego spotkania. - dodałam i ruszyłam do swojego dormitorium. Na środku niego stał Fred bez koszulki szukający czegoś w moich rzeczach. W niego wlepiały wzrok Angie, Katie i Alicja.
-Gdzie masz mój sweter, bo zależy mi na tym, by jutro go założyć? - spytał z głową prawie w moim kufrze.
-Albo jesteś ślepy, albo tak dobrze udajesz. - mruknęłam wskazując na własne łóżko. Fred uśmiechnął się pobłażliwie i usiadł na nim.
-Dobrze udaję. - odparł i puścił do mnie oczko.
-Weasley, idź spać natychmiast. - zaśmiałam się, a on posłusznie wpakował mi się do łóżka. Wzięłam piżamy i weszłam do łazienki, by się przebrać. Wyszłam po chwili i położyłam się koło Freda.
-Branoc Black. - szepnął, a ja się w niego wtuliłam.
-Wzajemnie Weasley. - odparłam rozbawiona i poprawiłam opatrunek na ręce.
-A ja nadal nie wiem skąd masz ten bandaż. - jęknęła Angelina.
-Walnęłam w ścianę pięścią i złamałam kości ręki. - odparłam słodko. Usłyszałam tylko westchnienie. Dłonie Freda oplotły moje ciało i ciasno przycisnęły mnie do jego ciała. Zasnęłam dość szybko. Obudził mnie trzask łamanych kości, lecz gdy otworzyłam oczy nic takiego nie ujrzałam. Schizuję, stwierdziłam. Wstałam i nałożyłam na siebie sweter. Podeszłam do okna i spojrzałam przez nie. Mam nadzieję, że Joe napisze mi co mam podawać Draco. Bardzo zależy mi na tym cholernie głupim popaprańcu. Ruszyłam do dormitorium Freda, gdzie spał Malfoy. Otworzyłam drzwi. Przywitał mnie ciepły wzrok Scotta, który właśnie się zbierał. Uśmiechnęłam się lekko i podeszłam do kuzyna. Pogłaskałam go po dłoni, a ten drgnął niekontrolowanie i zaczął wrzeszczeć.
-Greyback... - wydarł się przerażony i opadł na poduszkę by spać dalej.
-Włączam pełną opcję modlitwy. - szepnął przestraszony Farro i łypnął na Draco oczami. Zaczęłam budzić tlenionego. Ten spojrzał na mnie, a ja pogłaskałam go po policzku.
-Co ci się stało ? - spytałam cicho. - W sensie co zrobił ci Greyback. - dodałam już szeptem. Ten westchnął i usiadł zwieszając nogi z łóżka. Zaczął ściągać koszulkę ukazując wielkie pręgi jakby po pazurach. Z niektórych nadal ciekła krew, albo jakaś żółta substancja wyglądająca na ropę. - Joe ci nie pomógł ? - spytałam zaskoczona. Ten spojrzał mi w oczy.
-Doktor Salling próbował, ale nie udało mu się. To jest jak śmierć, bo im bardziej się ruszasz lub im bardziej niekontrolowane masz ruchy to to powoli cię zabija, rozumiesz ? - spytał cicho Malfoy. Jego dolna warga zaczęła drżeć, a z ust wypłynęła stróżka krwi. Ten starł ją szybko. - Kłuli mnie takimi zaostrzonymi nożami maczanymi w truciźnie. Doktor zdołał odprowadzić tą substancję z z mojego organizmu, ale krwawienia już nie. - dodał cicho.
-Bardzo cię kocham i nie chcę cię stracić. - szepnęłam ze łzami w oczach. Tleniony przytulił mnie na tyle mocno na ile pozwalał mu ból. Dotknęłam jego poranionych pleców, a ten syknął z bólu. Otarłam mu twarz z krwi i pogładziłam go po roztrzepanych włosach.
-Zawsze to ty o mnie dbałaś, nawet jak ojciec mnie lał. W sumie szczególnie wtedy. No i chyba najgorsze były Crucio rzucane w złości. Czy to nie dziwme? - spytał zabawnym tonem i uśmiechnął się szeroko.
-Tylko ty z całego cholernego drzewa mnie rozumiesz. - zaśmiałam się i przypomniałam sobie drzewo genealogiczne Blacków. Na górze najstarsi, a u dołu mama i tata. Podobno matka mnie kochała, ale tę historię już znacie. Co się stało z ojcem też wiecie. To było do przewidzenia, bo jakżeby inaczej z nazwiskiem Black. Syriusz zawsze ukazywał czarną, wypaloną dziurę. Jak ja jej nienawidzę, to tak jakby nie kochać własnego dziecka. Czyż to nie jest niemoralne? Albo chociaż karane? Pamiętam, mimo posiadania wtedy zaledwie kilku miesięcy, jak matka mnie upuściła. Niby to przez przypadek, niby specjalnie. Ona jednak zawsze upierała się przy tej pierwszej wersji. To jest istna paranoja. Nawet więcej niz paranoja, bo patologia. No, a co byś zrobiła, gdyby rodzice cię potraktowali Crucio? I właśnie w ttm momencie ujrzałam zdziwiony wzrok Scotta na sobie.
-Znowu bełkotałaś coś do siebie. - potwierdził moje obawy.
-Kurde. - jęknęłam i wstałam. Skierowałam się ku drzwiom, by doleźć na śniadanie i przynieść coś Draco.
-Carmen, ja mu przyniosę. - zaoferował Farro, a ja pokiwałam głową z wdzięcznością. Wyszłam z dormitorium i ruszyłam ku Wielkiej Sali. Usiadłam na swoim miejscu i zaczęłam jeść. Ktoś podsunął mi pod nos Proroka. To był Fred. Uśmiechnęłam się do rudzielca, a ten wyraźnie posmutniał.
-Co jest? - spytałam zdziwiona, a on popatrzył na gazetę. Ja również spojrzałam na nią. - Co? - krzyknęłam, a cała Wielka Sala spojrzała na mnie. I co ja teraz zrobię?
-Bardzo mi przykro. - szepnął Weasley i objął mnie ramieniem.
-Ale... Ale... To wszystko jest bez sensu. - jęknęłam i przełknęłam głośmo ślinę. Cholerny szmatławiec.
-A co z Draco? - spytał cicho rudzielec, a ja tylko wzruszyłam bezradnie ramionami.
_________________________________________________________
Przepraszam was, że to trwało tak długo. Rozdział dość mi się podoba, choć niewiele wyjaśnia. Liczę na komentarze. Poza tym tytuł jest ściągnięty od mojej ulubionej serialowej postaci z Glee. :) Pozdrawiam.