niedziela, 1 grudnia 2013

65. "Silna wola jest jak dobra prostytutka, nie każdego na nią stać."

Szłam do Dumbledore’a utykając na nogę. Żebra bolały mnie niemiłosiernie i po każdym kroku dawały o sobie znać. Doszłam do himery.
-Cy-Cytrynowe dropsy. – wybełkotałam, a schody zaczęły się pojawiać. Oparta o himerę upadłam na ziemię. Rozłożyłam ręce na podłodze. Wyglądałam jakbym umarła. To źle? Źle by było gdybym umarła. Tak wiele osób było by mi za to wdzięcznych. Tak wiele osób skrzywdzonych przeze mnie odetchnęło by z ulgą. Tak, czasami chciałabym umrzeć jak te zbuntowane nastolatki w sieci zwanej Internetem, na tych ruszających się zdjęciach. Czy to źle? Powoli wszystko się sypie. Fred kręci tylko głową z politowaniem. Z Rose dawno nie gadałam. Scott chyba mnie unika… Nawet Tatia, która piła ze mną Ognistą, nie mówi mi cześć. A ja leżę sobie jak kretyn na podłodze. Owszem, to źle. Teraz widzę do czego to wszystko prowadzi. Mam mordercze… Samobójcze myśli… Obok mnie moja wyobraźnia pokazała mi dziewczynę pokrojoną na kawałeczki. Jej oczy świeciły pustkami. Usta wyrażały ból. Odwróciłam szybko głowę, bo mimo braku gałek ocznych owa dziewczyna świdrowała mnie wzrokiem. Na ścianie ujrzałam mój najgorszy koszmar. Scott i Rose byli przywieszeni do niej łańcuchami. Uśmiechali się jak idioci.
-Chodź do nas. Potrzebujemy cię. – mówili zachęcającym głosem. Zacisnęłam powieki i zaczęłam gryźć wargę. Szept przerodził się w krzyk, a mną zaczęło coś targać mną. Poczułam smak krwi na języku, tak to znak, że muszę przestać gryźć wargi ze złości. Targnął mną lekki spazm, a potem zwymiotowałam krwią. Wstałam na nogach z waty i ruszyłam po woli po schodach. Aż dziw bierze, że się jeszcze nie zatrzasnęły. Wlazłam do środka i odetchnęłam głęboko.
-Carmen? – usłyszałam cichy głos i spojrzałam w jego kierunku. Na środku pokoju stał Albus w zielonych kapciach i spranym szarym szlafroku. Mężczyzna kucnął obok mnie. – Co się stało? – spytał patrząc na krew na mojej koszulce.
-N-Nic. – szepnęłam cicho i uniosłam się na ramionach. Albus podał mi dłoń, a ja z racji bytu ją ujęłam. Podciągnęłam się gwałtownie… Chyba zbyt gwałtownie. Znowu upadłam, a w sumie bym upadła gdyby nie Dumbledore. Dyrektor złapał mnie za ramię i usadził w fotelu. Zapadłam się lekko, ale zdołałam utrzymać wzrok na nim.
-Opowiedz co cię sprowadza do mnie. – poprosił cicho, a ja wyciągnęłam bezradnie listy i mu podałam. Ten zaczął czytać w ciszy i niepewności. Rozglądnęłam się po wnętrzu. Z słoiczków łypały na mnie oczy trolli. Zobaczyłam szafkę i myśloodsiewnię. Wstałam podczas rozproszenia dyrektora i ruszyłam do magicznego urządzenia. Otworzyłam szafeczkę i zaczęłam szukać po fiolkach.
-Voldemort, Voldemort, Syriusz, Voldemort, Potter… Wróć. Syriusz? – mruczałam pod nosem, po czym wyciągnęłam odpowiednią fiolkę. Odkorkowałam ją szybko i wlałam do misy. Wsadziłam tam łeb, a całe moje ciało jakby lekko zawirowało. Znalazłam się na błoniach kilka dobrych lat temu. Ujrzałam to co teraz, Hagrid wcale się nie zmienił. No może trochę zmalał, ale to tyle. Doznałam niezłego szoku, gdy uświadomiłam sobie, że chłopak, który obok mnie przeszedł był moim starszym bratem.
-I wiesz... Wtedy Bellatriks kazała jej ją zabić. Czy ty rozumiesz co to za bestialstwo? – mruczał Łapa z butelką Ognistej. Ruszyłam za nim zaciekawiona, gdyż mówił do równie pijanego Lupina.
-Ale, żeby zabić wilkołaka? – spytał smętnie.
-Luniaczku, nie powinieneś się stresować, to tylko głupia idiotka. – stwierdził mój braciszek. I tutaj zaczęłam się zastanawiać o czym on mówi. Przecież o kim mógł mówić Syriusz jak nie o Cyzi, prawda?
-Ale Łapo… To jest jednak twoja siostra. – odparł, a mnie zamurowało. Coś zaczęło mnie wciągać na górę i już po chwili leżałam na ziemi w gabinecie Dumbledore’a.
-Ale panie dyrektorze… Ja muszę… Ja muszę… Tam wrócić… - wybełkotałam i zemdlałam. Obudził mnie oddech jakiejś osoby obok. Otworzyłam oczy i aż spadłam z łóżka na stertę starych śmieci. Rudolf się obrócił na drugi bok, a ja wstałam bez żadnego problemu. Usiadłam na łóżku i zaczęłam go dziugać w żebra.
-Carmen. Przestań. – jęknął, a ja zdziwiona trzepnęłam go w ramię. Ten łypnął na mnie oczami. – Cooo? – mruknął i przeciągnął się spokojnie.
-Skąd ja tu się wzięłam? – spytałam cicho i rozejrzałam się ponownie. Ściany jak zwykle nie świeciły nowością, ale nikomu z nas to nie przeszkadzało. Ważne było jedzenie w lodówce, Raxier na miejscu, Ognista w szafce i nie ujebanie fartuszka Syriusza, bo by nożami zadźgał.  
-Nie wiem, ale wracaj do łóżka, bo było mi ciepło. – odparł z uśmiechem, a ja go posłuchałam i wlazłam pod kołderkę. Przywarłam do braciszka mocno i zamknęłam oczy. Jego dłoń spoczęła na moich plecach i delikatnie mnie pogłaskała. – Nie martw się skarbie. – wyszeptał tylko i zasnął. Pokiwałam głową, ale nie potrafiłam zasnąć. Tyle zła wyrządzono na świecie, a ja mam spać. Ja wiem, że superbohaterem nie będę, bo w sumie nigdy nie chciałam być nikim innym prócz zielonoskórym Hulkiem. Zaczęłam się zastanawiać co bracia mają mi do powiedzenia. Ciekawe jak wygląda Alcatraz. Więzienie… Jak może wyglądać więzienie? Kraty, rygor, kości, ciała, morderstwa, krew… Nie, nie wyobrażaj sobie tego, podpowiadała podświadomość, niestety. Silna wola jest jak dobra prostytutka, nie każdego na nią stać. W mojej głowie pojawiły się obrazy z egzekucji. W pewnym momencie jakaś kobieta usiadła na starym Iskierce. Gąbka przyłożona do jej głowy ociekała wodą. Nie widziałam twarzy owej kobiety.
-Włącz dwójkę. – usłyszałam głos Brutala. Po chwili słyszałam tylko krzyk, który powoli ustawał. Ja znam ten krzyk, znam go z lat dziecięcych. Przynajmniej tak mi się zdaje. Stary Iskierka nawalił, pasy puściły, a kobieta uniosła się ponad nas wszystkich. Ponad sierżanta, ponad kata, ponad egzekutora, ponad mnie. Czarny worek spadł z jej twarzy i ujrzałam własną matkę. Otworzyłam usta ze zdziwienia.
-Kieruj się w stronę cel, nigdy na odwrót. – wybełkotała cicho i upadła z głuchym brzdękiem na podłogę. Obraz szybko się zmienił. Tym razem stałam na jakimś rynku otoczona ludźmi wszelakiej maści.
-Zabić, skopać, ściąć. - skandował tłum raz po raz. Spojrzałam w tamtą stronę i jedyne co ujrzałam to rudawe włosy zwisające z głowy ułożonej we wgłębieniu szubienicy. Ruszyłam w tamtą stronę przerażona. Przepychałam ludzi, ci klęli. Wlazłam na podwyższenie z trudem, bo każdy człowiek musiał mnie dotknąć, coś zabrać... Tak, to ta buntowniczka, która nie krzyczy. Może coś ją łączy z ryżawym przestępcą? W zbrodniarzu ujrzałam wykrzywioną z bólu twarz Freda.
-Z-Za co jest skazany? - spytałam zakładając kosmyk włosów, który przysłonił mi połowę świata, za ucho.
-Ukradł jedzenie z biednej dzielnicy. Zachował się niehonorowo. Powinien być ścięty. - odparł kat zza czarnej kurtyny. 
-A jeśli oddam wszystko co ukradł to będę mogła go zabrać? - poprosiłam patrząc katowi w oczy. Ten zmieszany podrapał się po głowie. Widać było, iż to jest pierwszy raz, gdy coś takiego się dzieje. 
-N-No dobra. - mruknął powoli i rozważnie. Uklękłam przy "Fredzie" i pogłaskałam go po policzku. 
-Zaraz będziesz wolny. - wyszeptałam i pocałowałam zbrodniarza w czoło. - Co ukradł? - spytałam wstając i otrzepując kolana z kurzu. Kat zaczął wymyślać co on ukradł, a co nie. Gdy skończył gadać usiadłam na ziemi i udając, że modlę się do bogów wyczarowałam jedzenie, o którym mówił staruch. Ludzie patrzyli na mnie jak na czarownicę. - Oto dary od bogów. - powiedziałam doniośle i zaczęłam wyciągać ryżawego mężczyznę z pęt kata. Ten patrzył oniemiały na jedzenie, jakby pierwszy raz je widział. No ludzie, przecież jedzenie to jedzenie, prawda? Wyciągnęłam "Freda" z pułapki i ruszyłam na dół po schodach. I tutaj następuje coś przeze mnie nieoczekiwanego, gdyż ludzie się zbuntowali.
-Czarownica, na stos, czarownica. - krzyczeli mierząc we mnie jakimiś grabiami, łopatami, kilofami. Spojrzałam na nich przestraszona.
-Ejj, ale ja tu w pokoju. Macie jedze... - umilkłam, gdyż jedno z ostrzy przebiło moje serduszko na wylot. W oprawcy ujrzałam pogardliwą twarz kata. Rudzielec również po chwili padł. I po co ja się starałam? Otworzyłam oczy i ujrzałam szary, stary, brudny i tak bardzo cudowny sufit. Usiadłam gwałtownie i dotknęłam głowy, rąk, uszu, nosa, a na koniec klatki piersiowej. - To był tylko głupi żart mojej wyobraźni. - stwierdziłam cicho i spojrzałam na Rudolfa, który nadal smacznie spał. Wstałam z łóżka i pogalopowałam do kuchni, bo kiszki marsza grały.  Otworzyłam lodówkę z impetem i wyciągnęłam jakiś jogurcik.
-Co ty tu robisz? - spytał jakiś głos z progu. Odwróciłam się przestraszona i ujrzałam Bachusa. - Przecież ty nie powinnaś dostać tej misji. -dodał ciszej. 
-Ale o co chodzi? - spytałam cicho. - O Alcatraz jeszcze nic nie wiem. - dodałam spokojniej, a Bach podszedł do mnie. - Bachusie Tadeusie Black, mów mi zaraz o co w tym wszystkim chodzi. - jęknęłam, a ten pokiwał głową i usiadł przy stole, a mi nakazał zrobić to samo. Usiadłam więc i zaczęłam słuchać jego tłumaczeń, które może do najlepszych nie należały, ale wiele wyjaśniały.
-Więc musisz stamtąd potem jak najszybciej uciekać. - zakończył długowłosy szeptem. Skinęłam nieznacznie głową i ujęłam lekko jego dłoń.
-Nic nie obiecuję. - mruknęłam cicho i pogrążyłam się we własnych przemyśleniach.
_________________________________________________________
Dobra, miesiąc czasu to dość długo. Wybaczcie mi. :) Rozdział oczywiście dedykuję Klaudii, Wiktorii, Kaori i Herminji, która wreszcie wróciła do blogsfery. :) Więc nie wiem czy napiszę coś, w takim tempie, przed świętami, ale życzę wszystkiego najlepszego. :)

4 komentarze:

  1. Świetny rozdział! :D
    Współczuje Carmen :_:
    A te scena z katem - no po prostu za razem smutna i urocza. <3
    Pozdrawiam i życzę weny! :*

    OdpowiedzUsuń
  2. Schizy, krew, noże i szybuenice to jest to co Jozafata uwielbia ^^
    Powiem ci, że rozdział jeden z najlepszych. Podobają mi się te przerywniki ze schiz Carmen.
    Czuć że wszystko zmierza ku końcowi i to źle, bo nie życzę sobie T.T
    Weny, weny i jeszcze raz weny! Pisz szybciej Samobójco ;*
    ~Tatia

    OdpowiedzUsuń
  3. Na początku chciałam cie bardzo przeprosić że nie wchodziłam tu, ale nie miałam nawet wejść i napisac notki u siebie a co dopiero jeśli chodzi o blogi innych.
    Nie obiecuje że to się zmieni bo bardzo rzadko mam dostęp do komputera.
    Przechodzę do bloga :
    - Nie wierz że nadal piszesz tą wspaniałą opowieść ;o
    - To już przecież 65 rozdział <3 Nie długo 69 hahaha, nie nic. xD
    - Ale pisz ją jak najdłużej! ♥ Może pobijesz jakies rekordy bloggerskie w polsce? Kto wie ^^
    - Mam dużo do nadrobienia jeśli chodzi o historię, ale z przyjemnoscią to nadrobie ;**
    - Rozdział jak zwykle cud, miód i orzeszki. Popłakałam się nawet... Fajnie są te no.. przemyślenia Carmen xD


    Zapraszam cie również do siebie na rozdział ;
    http://feelings-there-are-nasty.blogspot.com/

    Buziaki Twoja FanNumberOne Rexi ;**

    OdpowiedzUsuń
  4. Ohohohohoho, nie powiem o, której piszę ten komentarz (5.21) ;o
    Tylko o tej godzinie mogłam się wyrwać, żeby nadrobić zaległości w blogsferze :D
    Dziękuję za dedyk <3
    A więc tak wróćmy do początku:
    Uwielbiam jak piszesz, mówiłam Ci to już? :D Twój styl jest taki lekki i jak się czyta Twoje opisy to można wczuć się w postać, to jest duży plus :D
    Biedna Carmen ;c Niedługo się wykończy przez to. Nie wiem, czemu, ale jak pisałaś o tym, że leżała pod Chimerą, to wyobraziłam sobie Hermionę w 7 części w domu Malfoy'ów ;o
    ALBUS <3 Mój szalony, kochany, stary, niepoważny, głupiutki najpotężniejszy czarodziej *.*
    O co chodzi z Syriuszem?! ;o
    Jaką siostrę?
    Jaki wilkołak?
    O co tu chodzi? ;o
    Nie powiem, że Carmen ma bardzo przyjemne myśli przed snem :D
    Są wręcz porywające ^^
    O co chodziło mamie Carmen? Dlaczego ją usmażyli? ;o
    Boże, Fred ;c Dlaczego Ty mu coś takiego robisz? ;c
    Nie, no pewnie, nie ma to jak zabić człowieka bez dobrych dowodów -.-
    I co mówił jej Bachus? Bosz już nie mogę się doczekać, kolejnego rozdziału *.*

    Życzę weny :*
    Pozdrawiam,
    ~Hermionija.

    P.s. Zapraszam do siebie na secrets-twins-potter.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń