środa, 11 grudnia 2013

66. „Jestem Black i uwielbiam różowe słoniki.”

Spojrzałam na paznokcie, które nie były w najlepszym stanie. Połowa poobgryzana, reszta tępo spiłowana. Teraz zauważyłam, ze tylko to mi zostało z tamtego co było. Obgryzanie paznokci, zamiłowanie do jeansów i do rudzielców o brązowych oczach imieniem Fred. Tak to mi chyba zostanie na zawsze. Spojrzałam na braciszka, który szukał czegoś w kredensie. Wyciągnął wielką butelkę Ognistej i postawił ją na stole.
-Twoje zdrowie. – zaśmiałam się otwierając butelkę dosyć szybko. Ten zaśmiał się jak kretyn i usiadł na krześle. Podał nam 2 szklanki. Rozlałam płynu Bogów i podsunęłam mu jedną pod nos. Jak to Blackowie mają w zwyczaju po chwili owego trunku nie było.
-A teraz zmykaj. – mruknął Bachus, a ja wstałam i przytuliłam się do tego osiłka. Jego czarne włosy muskały moją twarz. – Bardzo cię kocham maleńka, więc nie spierdol tego. – dodał jak zawsze uroczy mężczyzna.
-Tak, ja cię również. – odparłam z uśmiechem i przytuliłam go ponownie. Bachus pogłaskał mnie po plecach. Poczułam na jego policzkach mokre ślady. – Czemu płaczesz? – spytałam zdziwiona.
-Bo prawdopodobnie nie wrócisz. – odparł nie owijając w bawełnę i wydmuchał nos w koszulkę. Stałam tam zdziwiona… Zaskoczona… Przerażona… A może wszystko razem? Kto to wie. Po chwili ujrzałam wielkiego smoka nad jakimiś szczątkami. Raxier rozdziobywał jakieś zwłoki. Kości latały na wszystkie strony. Obok smoka stały małe smoczą tka i z wdzięcznością upierdzielały wszystko co starszy im podsunął.
-Jedzcie to szybciej. – ryknął smok. Tak, smoki gadają… Nie, wróć, nie gadają. Co jest? Czemu ja go słyszę? – Zdradził temu durnemu wilkowi tajemnicę. Nie powinien tego robić. – dodał, a pod moje nogi poturlała się głowa Syriusza. Spojrzałam na niego i natychmiast zwymiotowałam wszystko co jadłam. Ten widok upstrzył jakąś blado zieloną polankę.
-Nie powinien tego robić. – zawtórowały mu małe smoki z zapłonem. Dopiero co zjadły szczątki mojego brata.
 -Nie powinien mówić kto go zabił. – mruknął Rax i jego spojrzenie utkwiło na moment we mnie i wtedy zrozumiałam, że chodzi o wspomnienie z myśloodsiewni. Problem w tym, że nawet nie wiem kim był tamten człowiek… Nawet nie wiem kiedy to się stało i kto mi kazał. A może to ja sama z własnej, nieprzymuszonej woli? Kto to wie. Ponownie spojrzałam na głowę Łapy i zacisnęłam mocno powieki, zęby i pięści.
-Wypuść mnie stąd. – krzyknęłam najmocniej jak tylko potrafiłam. – Nigdy tego nie chciałam. Nawet nie wiem o co chodzi. – ryknęłam ponownie, a po tym głos zamarł mi w gardle.
-Nie wydostaniesz się stąd. – odparł łagodnie głos, a polanka zniknęła. Teraz wisiałam nad przepaścią. – Zginiesz nim znajdziesz horkruksa, jeśli się nie postarasz, a sama wiesz, że jeśli to się stanie to zabiją resztki twojej rodziny? – spytał chamsko głos, a ja kopnęłam jakąś belkę. Ta zaczęła spadać w dół. – Nie niszcz mi scenerii. – jęknął głos z zawodem, a ze skały wyszedł mały karzełek. – Nienawidzę czegoś takiego. – lamentował raz po raz. Jego długa broda plątała mu się pod nogami. Zaczął powoli schodzić w dół urwiska.
-A… Ale… Kim był tamten człowiek? – wylało się ze mnie szybko.  Ten prześwietlił mnie swoimi zielonymi oczkami i ujął niepewnie belkę. Zaczął wchodzić po urwisku.
-To był mój ojciec. Może niewielki, charłakowaty kupiec, ale jednak tak bardzo ważny dla mnie. – odparł spokojnie karzełek.
-J-Ja nie wiedziałam… Byłam mała… - szepnęłam z zadziwiającą jak na mnie czułością. W sumie to nawet nie były moje słowa, tylko myśli, które ktoś na siłę wpychał mi do głowy. Usiadłam na ziemi, ale zaraz moja postawa się wyprostowała i było tak jakbym nie siedziała. Odczep się. Szarpnęło mną na bok. Powtarzam po raz ostatni. Tym razem zaryłam twarzą w bruk. To wcale nie jest śmieszne.
-Jest skarbie. – odparł karzełek z uśmiechem.
-Jestem Black i uwielbiam różowe słoniki. Uwielbiam tańczyć, śpiewać i nienawidzę rudego Freda. – wyrwało mi się z ust niekontrolowanie. MÓW CO CHCESZ, ALE OD FREDA SIĘ ODWAL.
-Masz na jego punkcie jakieś dziwne apodyktyczne skłonności? – spytał z chamskim uśmiechem. Zostaw go.  Przed moimi oczami pojawiły się obrazy podobne do wcześniejszych. Znowu gilotyna, potem szubienica, kajdany, stos, odcinanie głów tępym toporem, obryzgiwanie krwią wszystkiego wokół… Zakręciło mi się w głowie i upadłam na jakieś skały.
-Carmen… Carmen, wstawaj. – krzyczał nade mną jakiś głos. Otworzyłam oczy i ujrzałam Syriusza. Przytuliłam go mocno.
-Jednak żyjesz. – wybełkotałam z błogim uśmiechem. Ten spojrzał na mnie jak na idiotkę.
-Czegoś ty się naćpała? – zaśmiał się raczej pobłażliwie, ale strach w jego oczach był aż nazbyt widoczny. Wstałam z ziemi i zaczęłam wirować po dywanie z rękami wyciągniętymi na boki. Uśmiech nie schodził mi z twarzy, przynajmniej dopóki nie skorzystałam z bliskiego kontaktu ze ścianą. – Chryste, co jest? – jęknął Syriusz klękając przy mnie. Przytulałam podłogę plecami i gapiłam się w sufit.
-Spokojnie, dobrze, doskonale, wyśmienicie, może nie tak dobrze, schizuję, widzę śmierć, kocham cię, widzę morderstwa, uwielbiam braci, nie chcę umierać. – wylałam z siebie wiązankę słów i szybko wyobraziłam sobie Alcatraz. Przetarłam oczy i ujrzałam przed sobą niezbyt efektowną wyspę. Mugole nie mają za grosz gustu. Ruszyłam ku jakiemuś czerwono-bordowo-rdzawemu czemuś. Stało na środku i gapiło się na mnie bezczelnie. Tuż obok tego była jakaś wielka placówka. Ruszyłam powoli ku niej utykając na jedną nogę. Tak, te podróże, teleportacje i ta całą reszta. Obok mnie pojawił się jakiś grubszy duch ubrany dość porządnie. W ręku trzymał cygaro, ale marynarkę zdobiła srebrna plama z krwi.  – Kim jesteś? – spytałam cicho patrząc na pękatą postać.
-Jestem Scarface. – odparł cicho, ale widoczne było, iż był zaskoczony. – Wiec mnie widzisz. – dodał już trochę głośniej i ruszył w swoją stronę.
-Czekaj… Muszę znaleźć horkruksa. – krzyknęłam za nim, a ten aż przystanął. Scarface coś wiedział.
-Powtórz. – poprosił jeszcze ze znacznej odległości.
-Horkruks. – powiedziałam robiąc o co prosił. Jego twarz się rozświetliła, a głębokie blizny były jeszcze bardziej widoczne niż na początku.  Podpłynął do mnie.
-Pomogę ci pod warunkiem, że ty pomożesz mi. – powiedział z uśmiechem, a ja pokiwałam głową, bo co innego miałam zrobić.
-Z wielką chęcią. – trochę skłamałam, ale to nie ważne. – A na czym będzie polegała ta pomoc? – spytałam idąc za duchem, który szedł w kierunku wiezienia.
-Zobaczysz skarbie. – odparł z uśmiechem, a blizna przechodząca przez jego policzek uwypukliła się bardzo mocno i o mało nie pękła. Zaśmiałam się lekko. – Z Capone nie powinno się śmiać. – wyjawił swoje nazwisko. Zaczęłam intensywnie myśleć, gdyż gdzieś już to nazwisko słyszałam.
-Skąd się tu wziąłeś? – spytałam nie do końca pewna, czy mi odpowie. Ten nie przystawał tylko „truchtał” dalej.
-Wiesz… Kilka morderstw, z 7 zleconych, bijatyki, nielegalna sprzedaż alkoholu, prostytucja… Jak na więźnia do dość normalne przewinienia. – odparł duch spokojnie i przelazł przez metalową ścianę. Szybko podbiegłam do drzwi i weszłam przez nie.
-Capone… Scarface… Capone, wyłaź natychmiast. – powtarzałam nie słysząc żadnego dźwięku wokół. Zaczęłam się rozglądać. Zza mnie usłyszałam ‘Buu’ i wykrzywioną w bólu twarz Capone. To był jeden z nielicznych razów, gdy bałam się ducha. Scarface zaczął się śmiać. – Al, do cholery. – ryknęłam na niego, a on aż podskoczył.
-Z-Znasz moje imię. – szepnął cicho, a ja spojrzałam na niego z głupa. – Jestem… Alphonse Gabriel Capone. – powiedział spokojnie, a ja się uśmiechnęłam.
-Wiedziałam, że skądś cię kojarzę. – zaśmiałam się jak mała dziewczynka i ruszyłam w stronę cel, jak mi radziła matka z krzesła elektrycznego. Al. Łypał na mnie zdziwiony małymi oczkami osadzonymi w pociesznej głowie.
-Skąd? – spytał zaskoczony. Ja nawet nie przystanęłam.
-Znam Sonny’ego… W sumie to mój starszy brat go znał. – odparłam z wyszczerzem.
-Czekaj, jak to znał? Albert nie żyje? – zadawał pytania dalej. Tak, zdecydowanie zadawał za dużo pytań jak na ducha.
-Nie, nie Sonny, a mój brat. Regulus się nazywał. – powiedziałam z uśmiechem i wlazłam do jakiejś celi. Zaczęłam wywalać wszystkie rzeczy. Nie było ich za wiele. Jakieś zdjęcia, stare paski, buty na dziwnie wysokim obcasie. – To wiezienie tylko dla mężczyzn czy pozwalali wam ściągać sobie panny do towarzystwa? – spytałam zaglądając pod łóżko.
-Wyłącznie dla mężczyzn. – potwierdził moje obawy Al. Zaczęłam się śmiać jak idiota.

-To co to jest? – spytałam pokazując mu owego buta. Ten również buchnął śmiechem, a śmiech miał fajny.
-To chyba jednak jakiejś kobiety. – stwierdził wycierając łzy radości z policzków.
-Dziwnie wygląda płaczący duch. – zaśmiałam się i zaczęłam szukać dalej.
-Nie wiesz czym może być horkruks? – spytał Al, a ja pokręciłam głową przecząco.
-Wiem, że jednym z nich jest Nagini, diadem Roweny, pucharek Helgi, pierścień Marvola, dziennik Riddle’a i naszyjnik Slytherina. Podobno ma być 8, ale nie wiem co jest tym 7. – odparłam spokojnie, a ten legł obok mnie i dmuchnął mi w twarz kurzem. Zaczęłam prychać i kichać.
-Dziwnie wygląda kichająca dziewczyna. – odgryzł się, a ja zmierzyłam go wzrokiem i kichnęłam ponownie.
-Jak już tu… - kichnęłam – Siedzimy to… - kichnęłam ponownie – Powiesz o co choo… - znowu – Z tą przysługą. – dodałam i wytarłam nos rękawem swetra. Ten zaczął opowiadać o swoim życiu w Nowym Jorku. Był czwartym z dziewięciorga rodzeństwa. Jego rodzice byli emigrantami z Neapolu. Ojciec był fryzjerem, a matka pracowała jako szwaczka. Do Ameryki przybyli w 1894 roku. Na tym zakończył na początek swoją historię, gdyż zauważył coś świecącego w oddali. – Duchy. – mruknęłam pogardliwie i zaczęłam dalej szukać.
-Mae Coughlin. - usłyszałam jego krzyk i upuściłam menażkę, która z dosć dużym brzdękiem opadła na ziemi.
-Czego się drzesz? – warknęłam, ale nie otrzymałam odpowiedzi.
_________________________________________________________
Woow. Dawno nie napisałam tak szybko następnego rozdziału. Z tego jestem dość dumna, bo na 100% wiele się dowiedziałam. Większość wydarzeń tu opisanych z historii Alcatraz i pana Capone jest prawdziwych. Poniżej umieszczam prawdziwe zdjęcie więzienia oraz zdjęcie Capone. Dziękuję za wszystkie komentarze i wyświetlenia :)

2 komentarze:

  1. powiem prosto z mostu: weź daj tu trochu opsów bo idzie się pogubić T.T
    ale poza tym rozdział spk :) fajny choć dupy nie urywa jak bodajże dwa poprzednie ;> powtórzę się i powiem że schizy są najlepsze *-*
    weny ;*
    ~T

    OdpowiedzUsuń
  2. Tak wchodzę tutaj i tak patrzę, różowe słoniki u takie WTF jakie kurwa różowe słoniki? :D ;o
    Ale potem ognista, mmmm <3 ;p
    Rytuał Blacków :D
    Co za smok? Co za... ja nie wierze. Głowa Syriusza, o nie.
    I to coś małego i skrzecącego :D
    W sumie to twój rozdział czytałam jak się uczyłam na konturówkę z Azji, więc pewnie gówno umiem, ale kit :D
    Za bardzo mnie wciągnęłaś :D
    Znowu Syriusz <333
    I jebs, łepetyną o mur :D
    Nie powiem dziwny ten duszek ;o
    Zgadzam się z wypowiedzią u góry, za mało opisów.
    SZPILKI W MĘSKIM WIĘZIENIU *.*
    Coraz bardziej takie właśnie schizowane robią się te rozdziały ^^
    Co to było, to na końcu? ;o
    Czekam na kolejną notkę :*
    Pozdrawiam
    ~Hermionija.

    OdpowiedzUsuń