poniedziałek, 2 września 2013

61. "Gdzie się coś kończy, tam się coś zaczyna."

Potarłam zmęczone powieki kłykciami i spojrzałam na Scotta.
-Co jest ? - spytał nad wyraz głupio.
-Nie wiem. - odparłam zgodnie z prawdą i wstałam. Mam głupi pomysł, ale chyba się nauczycielom on nie spodoba... A w sumie co mnie to obchodzi ?! I nie, tym razem nie będę bawić się w bohatera. Mimo wszystkiego co mówię i myślę, to mój ojciec jest moim bohaterem. No w sumie nie każdy dobrowolnie oddał by za syna życie prawda ? - Tak. - zaśmiałam się na całą Salę. Wszyscy spojrzeli na mnie zdziwieni.
-Bełkotałaś. - przyznał cicho Farro i uśmiechnął się krzepiąco. Oduśmiechnęłam się i wstałam.
-Jesteś niezastąpiony. - powiedziałam uroczo i wyleciałam z Wielkiej Sali. Pognałam jak głupia ku Sowiarni.- Myowl. - mruknęłam , by tylko nie zderzyć się ze ścianą... Na próżno. Przydzwoniłam w drzwi aż mi w głowie zatrzeszczało. Upadłam na ziemię. - No zajebiście. - przyznałam sobie i podniosłam się lekko na łokciach. Zabandażowana ręka w ogóle nie ułatwiała mi zadania.
-Pomóc ci ? - spytał jakiś młodszy Ślizgon. Spojrzałam na niego uważnie. Życie nauczyło mnie, że nie można im ufać. No może oprócz Draco, bo to Draco, ale reszta to podejrzane szuje.Jego wielkie, zielone oczy łypały na mnie przyjaźnie, a ciemnozielone włosy o dziwo nie odstraszały.
-Jesteś metamorfomagiem ? - spytałam szybko. Tak, Black, pytaj o włosy, bo przecież nie przypiździeliłaś przed chwilą w drzwi. Ten tylko z uśmiechem pokiwał głową i wyciągnął ku mnie dłoń. Podciągnęłam się lekko do góry i stanęłam utrzymując względną równowagę.
-Jestem metamorfomagiem po mamie. - wyjaśnił z szczerym wyszczerzem. Zaczynam się go bać.
-Co robisz w rejonach Sowiarni ? - spytałam zmieniając temat.
-Chcę wysłać list do wujka. Jest uzdrowicielem w Świętym Mungu. Tam leży mój tata, więc chcę się spytać jak się czuje. - powiedział spokojnie. - Poza tym jestem Noah Rathbone. - dodał z uśmiechem.
-A ja Carmen Black, miło mi. - odparłam odwzajemniając uśmiech.
-Jesteś Gryffonką ? - spytał.
-Aż tak widać ? - odparłam pytaniem na pytanie, a on przytaknął.
-Tylko Gryffoni mają taki talent do wpierniczania się w drzwi na prostej drodze. - odparł kpiącym głosem.
-Wiedziałam, że z tobą jest coś nie tak. - mruknęłam uradowana i wepchnęłam się do Sowiarni. - Diable. - dodałam, a czarna sowa po chwili wylądowała na moim ramieniu. Noah łypał na mnie złowrogo. Był zbyt miły na Ślizgona... Wyczarowałam pergamin i pióro. Zaczęłam bazgrać po karteczce. "Kochany braciszku. Tak, dobrze myślisz, mam sprawę. Mógłbyś się proszę jakoś zorientować czy Śmieciojady nie wzięły ostatnio jakichś ludzi do niewoli. Na meczu ubyło nam ciut ludu, poza tym proszę cię również o jakiś eliksir czy proszek na zwidy na jawie. Kocham Carmen." - Syriusz Black. - szepnęłam sowie na "ucho" Diabeł wyleciał przez okno, a ja odwróciłam się do Noah'a, którego o dziwo tam nie było... Znów wyobraźnia płata mi figle ? Ruszyłam z uśmiechem do Wieży Gryffonów. Mam wielką ochotę posiedzieć sobie na fotelu przed kominkiem i wpierniczyć ostatnią pozostałą mi paczkę fasolek. Muszę dokupić sobie na następnej wyprawie do Hogesmeade słodyczy. Jak zwykle nie dane mi było spokojnie posiedzieć do północy, gdyż upity Fred wydurniał się na środku pomieszczenia.
-I wtedy on... - Weasley czknął. - I ona... - znów czknięcie. - I to było takie... - kolejne. Stanęłam w roześmianym kółku.
-Fred, czemu nie śpisz ? - spytałam z lekkim uśmiechem. Jego oczy powędrowały w moją stronę.
-Ooo... Carmen... Słonko. - zaśmiał się i znowu czknął.
-Tak, tak, miło mi. - odparłam i podeszłam do niego. Usiadłam obok. - Chodź. Trzeba jeszcze raz pójść spać. Tym razem posiedzę z tobą, dobra ? - spytałam z uśmiechem, a on tylko przytaknął niemrawo głową. - Robisz z siebie idiotę. - przyznałam i pomogłam mu wstać już po raz kolejny dzisiejszego dnia. Kocham tego człowieka, ale opornie mi idzie nie popadanie z nim w alkoholizm. Może nie mi, a jemu. Jak ja przestałam, to on zaczął. To jest jak początek końca. Gdzie się coś kończy, tam się coś zaczyna. Ruszyłam do jego dormitorium. W sumie jakby nie patrzeć to ja dzieci nie lubię, a opiekuję się starszym o rok piernikiem. Cholerna miłość.
-Gdzie mnie prowadzisz ? - wybełkotał z pijackim uśmiechem.
-Bądź cicho i współpracuj. - mruknęłam niezbyt uprzejmie.
-Przestań być oschła. - zaśmiał się i przystanął. Spojrzałam na niego.
-Jeszcze jedno słowo, a własnoręcznie ukręcę ci łeb. - wycedziłam przez zaciśnięte zęby i dalej targałam go do jego dormitorium. Chyba tylko dzięki Najwyższemu dotarliśmy tam dość szybko. Znów pomogłam mu się położyć i usiadłam na podłodze opierając głowę o łóżko.
-Carmen... - mruknął cicho rudy.
-Co ? - spytałam spokojnie i spojrzałam na niego.
-Dzięki. - dodał cicho i zasnął. Uśmiechnęłam się lekko i wstałam. Podeszłam do okna i ujrzałam latających wysoko dementorów. Nagle mnie olśniło.
-Carmen, ty cholerna idiotko. - ryknęłam na siebie i palnęłam się w łeb. Wypadłam z dormitorium Freda i wpadłam an Lee.
-Heej... Gdzie się tak spieszysz ? - spytał z uśmiechem, ale ja go minęłam.
-Nie pozwól Fredowi wyjść z pokoju dopóki nie wytrzeźwieje. - zawołałam i rzuciłam się pędem ku lochom. Jak mogłam być takim idiotą ? Draco, Draco, Draco. Przecież to nie był Zabini tylko moja wyobraźnia... Więc co jest z Draco ? Biegłam na złamanie karku. Kilka obrazów było dogłębnie oburzonych moim zachowaniem, a ja chciałam tylko zobaczyć kuzyna. Tak dużo ? Dobiegłam do ściany. Tym razem stanęłam pewnie na nogach. - Morsmorde. - mruknęłam, a mur zaczął się odsuwać. W środku nie było nikogo. Ujrzałam tylko zielone światło bijące od kominka. Ruszyłam niepewnie do dormitorium Draco.
-Wszyscy myślą, że zniknąłem. - usłyszałam śmiech i już wiedziałam do kogo należy.
-Nie myślisz, że to trochę nierozsądne posunięcie ? - spytał dobrze mi znany głos.
-W sumie i tak się nikt o mnie nie martwi, a ty siedzisz cały czas w dormitorium. Nawet Black nie garnie tego, że zniknąłem, bo jak przyjdzie to po prostu się schowam. - odparł spokojnie. A to cholerna szuja. Wyszłam od Ślizgonów wnerwiona. Teraz moje skołatane nerwy odbuduje tylko sen. Ale w dormitorium nie ma co na niego liczyć, bo jest popijawa.
-Carmen, wybaczysz nam zabranie twojej Ognistej ? - spytał Lee wesoło. Ja pokiwałam głową i ruszyłam do Freda. O dziwo ten nadal spał. Położyłam się obok niego i zasnęłam przykryta kocem. Rzuciło mnie o ścianę żywopłotu. Ujrzałam, iż jestem w labiryncie... Sama. Usłyszałam tylko jakieś ciche zawodzenie jakby zbłąkanych dusz.
-Witaj. - usłyszałam demoniczny śmiech, a za mną pojawił się mój ulubiony Śmieciojad - Yaxley. Spojrzałąm na niego z nienawiścią.
-Czego chcesz tym razem ? - warknęłam i dotknęłam kieszeni spodni. Nie było tam różdżki. Ten zaśmiał się i wcelował swoją nie we mnie, a w ścianę labiryntu.
-Masz wybór. Możesz uratować dwie osoby. - powiedział, a może raczej warknął złowieszczo. Po chwili przed oczami pojawiły się trzy osoby. Byli to Fred, Rose i Scott. O cholera.
-Ja chcę wszystkie. - jęknęłam bezradnie.
-Nie możesz. - zaśmiał się blondyn.
-Głupia szuja. - warknęłam i zacisnęłam usta.
-Wybieraj. - ryknął Yaxley.
-Puść Rose i Scotta. - szepnęłam cicho i spuściłam wzrok na buty. Ten zaniemówił i wybuchł. Zostały po nim tylko buty. Zrezygnowałam z miłości dla przyjaciół. Przełknęłam ślinę i obudziłam się zlana potem. W pokoju wszyscy spali i wyraźnie czuć było odór alkoholu od Lee. Wstałam i zauważyłam brak George'a. Być może Rose mnie zabije za budzenie jej tak wcześnie, ale muszę jej to powiedzieć nie ważne czy dożyję jutra czy nie. W sumie patrząc na zegarek stwierdziłam, że jest 5:46. Nie będzie zadowolona. Wsunęłam na nogi wielkie buty Freda i poczłapałam do Krukonów. Odpowiedziałam na pytanie i ruszyłam do środka. Na kanapie spała Luna, więc wspięłam się po schodach do jej dormitorium. Nic tam nie zastałam oprócz kartki z jej bazgrołami. Doczytałam się tylko "Ollie, Śmierciożercy i szybko". Westchnęłam i usiadłam na jej łóżku. Ciekawe gdzie ją tym razem wywiało.
_________________________________________________________
Także ten... Ahh to rozpoczęcie roku. *-* Nienawidzę rozpoczęć. W sumie jedyny fajny punkt to spotkanie ze znajomymi. :) No dobra. Następny rozdział na 100 % 8 września i nie ma bata, żeby nie został opublikowany. Nawet jakbym miała się włamać na Wi-Fi na chrzcinach. :* Dzięki za wszystko i liczę na komentarze. 

3 komentarze:

  1. Glupie smieciojady! !!! Nienawidze ich. I ten sen :/ taki schizowy a ta wyobraznia co jej za bardzo plata figle. Mam nadzieje ze ze wszystkimi bedzie wszystko ok :) pozdro. zycze weny i wgl. XD

    OdpowiedzUsuń
  2. hmm. labirynt podłapałaś ode mnie ^^
    wtf. nadal nie pojmuję akcji z Blaisem.. ciul z tym.
    sen zajebisty :D i ten wybuch xD leżę i zdycham <3
    pijany Fred mnie powala :D i dlaczego przypomina mi się nasze opowiadanie? ;D
    Caarmen ma schizy ;D fajne schizy :3
    zajebiastyczna notka i czekam na więcej *.*
    pozdrawiam.
    ~Tina

    OdpowiedzUsuń
  3. Zaczynając, czy z tą 5 RANO to specjalnie. Bo jakoś mi się nie widzi wstawać o 5. To jest noc. Wtedy powinnam spać. A na wakacjach zawsze narzekałam jak budzono mnie o 9! Rozumiesz?! O 9! Teraz bym chciała wstawać o 9.
    No dobrze, dobrze. Nie ogarniam, o co chodzi z Blaisem i mniejsza. Bo jakiego on to ukrywa? No i wybór. Rose, Scott czy Fred. To jest nie do przejścia, ja bym zamieniła Scotta na Oliego i Freda na George'a to bym poświęciła siebie. No to jak mąż musi wybierać, czy uratować swoje dziecko czy żonę. To nie do ogarnięcia, szczególnie jak ktoś słynie z tego, że jest niezdecydowany.
    Mrraśy rozdział, a one teraz podobają mi się coraz bardziej. Ten błysk w rozumie, jak na filmach, którego w większości przypadków nie da się odgadnąć. No i oczywiście WTF z tą końcówką.
    Czekam do moich urodzin ze względu na wiele rzeczy i jeden z powodów to jest twój rozdział xd.
    Lubię 8 września xd.
    Pozdrawiam, kocham, weny i czekam :3.

    OdpowiedzUsuń