-Al? Capone do cholery... - warknęłam i wstałam. Kraty były zamknięte. Spojrzałam na nie przerażona. - Scarface! - ryknęłam, ale nikt się nie pojawił. Rozejrzałam się po pomieszczeniu. Obdrapane ściany nie wyglądały najładniej, a rozkładające się ciało na łóżku zaczynało lekko śmierdzieć. Ujrzałam robaka wychodzącego z ust mężczyzny. Wzdrygnęłam się lekko i znowu dotknęłam metalowych krat.
-Witaj ponownie. - usłyszałam głos krasnala. Usiadłam na ziemi, gdyż znowu nie mogłam mówić. Podłoga wydawała się być lekką pomocą. Mam tego wszystkiego dość. Zimno biło od blado szarego brudu. Dotknęłam go palcami i uniosłam palca do oczu. Szybko wytarłam palca i przyciągnęłam kolana do klatki piersiowej. Gdzie jesteś? - Gdzieś, gdzie się mnie nie spodziewasz. - odparł cicho głosik krasnala. Po co mnie tu więzisz? Po co ci ja? - Bo cię kocham skarbie. - odparł i moim oczom ukazał się Orio... Tatuś.
-Dlaczego akurat ty? - spytałam zdziwiona i wstałam z ziemnej posadzki. Jego dłonie dotknęły klatki, a na jego pooranej przez zmarszczki twarz ukazał się lekki uśmiech. - Wyglądasz tak zaskakująco ludzko. - dodałam o wiele ciszej, a ten zaśmiał się lekko.
-Jak się trzymasz? - spytał zaskakująco miło. Dotknęłam jeszcze raz kraty. A w sumie chciałam, ale ona znikła. Wpadłam na Oriona.
-Chyba dobrze. - odparłam i usiadłam na ziemi ponownie. Ojciec usiadł obok i objął mnie ramieniem.
-Nienawidzę ludzi. - wybełkotał cicho, a ja spojrzałam na niego zdziwiona. Jego oczy zaczęły się rozpływać, a usta wykrzywiły się w dziwnym grymasie.
-T-Tato? - spytałam cicho, a kreatura zaczęła się śmiać.
-Twojego ojca już nie ma. Jestem tylko ja, czyli Strach. - zaśmiał się tępo głos, a ja rozejrzałam się po ciemnym pomieszczeniu. Cudem widziałam własne palce. Zostałam przyciśnięta plecami do podłogi, a jakieś niewidzialne ręce zaczęły powoli mnie dusić. Zamknęłam oczy i przestałam się tarzać po podłodze, bo to i tak nic nie da. W pewnym momencie poczułam, że mi zimno. Otworzyłam oczy i ujrzałam Capone'a.
-Chryste. Black, co ty kurwa wyprawiasz? - spytał zdziwiony, a jego aura zaczęła lekko drgać. Uśmiechnęłam się jak na psychopatę przystało i wstałam.
-Nie wiem, mam dość wszystkiego, chcę wrócić do Hogwartu... Do Freda... - odparłam cicho, a ten spojrzał mi w oczy.
-Kochana... To nie jest tak łatwo. Musisz znaleźć horkruksa... A wiesz czemu? Bo jeśli tego nie zrobisz to zabiją ci tego twojego Freda... Zabiją ci braci... - szeptał, a ja otrzepałam się z kurzu. Znowu widziałam wszystko. Cela nie była za piękna, ale nie odpychała tak bardzo. Może jak go dotknę to poczuję coś dziwnego? Poczuję zimno buchające z wnętrza przedmiotu... Może zimno buchać z wnętrza? Nie wiem. Nie rozumiem tej "misji". Mam jej dość. Matka przed zabiciem przez Iskierkę kazała mi trzymać się blisko cel. Zapewne w nich coś będzie. Capone nadal gadał. A może on ma coś do ukrycia? Kto to może wiedzieć?
-Al... Czy u ciebie jest horkruks? - spytałam przerywając jego potok słów. Jego twarz zrobiła się czerwona... O ile to możliwe u ducha. - Wiedziałam, wiedziałam, wiedziałam, że coś ukrywasz. - zaśmiałam się i ruszyłam szukać jego celi. W sumie próbowałam, bo dostałam metalowym stolikiem w tył głowy. Z ust pociekła mi krew, a ciało przestało stykać informacje z mózgiem.
-Nie powinnaś tego mówić. - warknął jakiś gruby głos. Ujrzałam przed sobą dementora, który powoli i boleśnie wysysał mi duszę. Jego paszcza o dziwo dotykała moich ust. Przypomniały mi się wszystkie złe rzeczy... Zmyślone złe rzeczy.
Regulus idzie po trapie ku morzu pełnemu Inferiusów. Poczwary wyciągają ku niemu dłonie, a po jego policzkach spływają łzy.
Ciemność.
Romulus powoli odgryza sobie kolejne kawałki ciała. Palce zostają wyplute, a rękę zaczyna urywać. Nogi są pokiereszowane, a po jego policzkach spływają łzy.
Ciemność.
Bachus przygotowuje stryczek. Szybko wchodzi na krzesło i zakłada pętlę na głowę. Jego dłonie dociskają sznur, a po jego policzkach spływają łzy.
Ciemność.
Syriusz szuka czegoś po szafkach. Wreszcie znajduje pudełko tabletek po terminie. Zaczyna je łykać jedna po drugiej. Idzie mu to szybko, a po jego policzkach spływają łzy.
Ciemność.
Rudolf łapie za jakieś kabelki i dotyka ich z namiętnością godną gwałciciela i jego ofiary. Z czcią wkłada je sobie do ust. Zaczyna się trząść rażony prądem, a po jego policzkach spływają łzy.
Ciemność.
Fred dotyka w ciszy kanistra z benzyną. W jego dłoni widnieje zapalniczka. Powoli zaczyna oblewać nogi wodnistą cieczą. Dotyka płomieniem nóg, a po jego policzkach spływają łzy.
Ciemność.
Rose stoi na krawędzi parapetu. Ludzie z dołu krzyczą, by nie skakała. Nie ma po co. Ta jednak rzuca się w przepaść, a po jej policzkach spływają łzy.
Ciemność.
Scott siedzi z bronią przy skroni przy lustrze. Patrzy w oczy lustrzanego odbicia. Naciska spust, a po jego policzkach spływają łzy.
Ciemność.
Tatia dzierży w dłoni sztylet, a w oczach widać szaleństwo. Jej dłoń unosi się do gardła powoli i dotyka szyi. Sztylet przebija skórę, a po jej policzkach spływają łzy.
Ciemność.
Spadałam w otchłań jakichś wspomnień. Nierealnych wspomnień. Miałam dość wszystkiego. Nie miałam się czego złapać. Wreszcie upadłam z głuchym chrzęstem na ziemię. Z klatki piersiowej zaczęła wypływać krew. Przecięło mi obojczyk.
-Bo nie ma w tobie nic i nic nie jesteś warta, a czerwień twojej krwi to tylko jakiś żart i zapominać chcesz tak często jak tylko się da, że nie ma w tobie nic i nic nie jesteś warta. - usłyszałam słowa płynące z jakiegoś ciemnego kąta. Zacisnęłam powieki, znowu ktoś mną potrząsał. Nie wiedziałam o co chodzi. W sumie nawet nie chciałam wiedzieć. Miałam po prostu dość.
-Przepraszam, co panienka tu robi? - spytał jakiś strażnik wisząc mi nad głową. Spojrzałam na niego. Jego krótkie dredy związane były w tyłu głowy, a ciemna karnacja dodawała tylko uroku. Wyglądał na jakieś 30 lat.
-J-Ja... Już wstaję. - wybełkotałam pewnie i podniosłam się gwałtownie z brudnej ziemi. W głowie mi zatrzeszczało.
-Skąd jesteś? Jak się tu znalazłaś? W jakim celu tu przybyłaś? - pytał szybko i dobitnie strażnik. Spojrzałam mu w oczy tępo.
-Szukam horkruksa dla beznosego idioty. - powiedziałam wolno akcentując każdą głoskę. Strażnik spojrzał na mnie jak na kretynkę i po prostu pokiwał głową.
-Oczywiście. Beznosy idiota. - powtarzał moje słowa niepewnie.
-Ale ja nie jestem chora psychicznie. - jęknęłam i ruszyłam w tylko sobie znanym kierunku. Ten zaczął za mną biec.
-Cho-Chodziło ci o Voldemorta, prawda? - powiedział niepewnie dobiegając do mnie. Przystanęłam na środku śmietniska i pokiwałam tępo głową. - Wiem, gdzie jest horkruks. - odparł mężczyzna, a ja ponownie pokiwałam głową. Potrzebowałam chwili, by zrozumieć o czym on mówi.
-J-Jak to wiesz ? - spytałam z głupa, a ten zaśmiał się wesoło i ruszył przed siebie pogwizdując coś pod nosem.
-Normalnie. Jestem tu strażnikiem od dawien dawna i wiem o Alcatraz prawie wszystko. - odparł spokojnie i wlazł do więzienia z uśmiechem. Skierował się kilka razy na lewo truchtając po szarej posadzce.
-Gdzie idziemy? - spytałam spokojnie. Szłam za mężczyzną dalej, gdyż nadal nie uzyskałam odpowiedzi. - Panie, do jasnej cholery, gdzie my idziemy? - wdarłam się na niego, a ten przystanął i wepchnął mnie do jakiejś celi. Przytuliłam plecami podłogę i pobliski nóż. Przebił mi ramię.
-Tak jest tu jakaś psychopatka, która twierdzi, że szuka horkruksa dla beznosego debila. - bełkotał mężczyzna do jakiejś puszki z przyciskami lub guzikami. Wyjęłam nóż z ramienia i zaczęłam niezdarnie tamować ranę kołdrą. Nie wyglądało to najlepiej, ale co ja mogę o tym wiedzieć. Co może czarodziej zrobić z różdżką i to jeszcze przy mugolu? Niewiele. Jakbym zaczęła rzucać czary to znowu bym się do Ministerstwa musiała teleportować. I po co kolejna sprawa? Po co znowu przez to przechodzić? Po co Rudolf ma się znowu denerwować. Po co Bachus miałby być zawiedziony. Po co Syriusz miałby być wkurwiony.
-Proszę pana? - spytałam cicho, a ten spojrzał na mnie przestraszony. -Mógłby mi pan pomóc? - dodałam jeszcze ciszej, a mężczyzna podbiegł do mnie. Zamknęłam oczy.
-Potłuczone butelki pod dziecięcymi stopami. Ciała rozrzucone w ślepym zaułku, ale ja nie dam posłuchu nawoływaniom do walki, które przypierają mnie plecami do muru. - wybełkotał jakiś głos. Słyszałam już to gdzieś. Gdzie? Nie wiem, ale wiem, że z tamtym głosem kojarzą mi się urwane głowy, zjedzone kończyny, zakrwawione stopy, wyrwane serca, pocięte usta, wydłubane oczy... Tak wiele mi się z tym kojarzy. Tak, jestem obrzydliwa. Tak, mój umysł znowu jest obrzydliwy. Nie, to nie moja wina.
_________________________________________________________
Znowu pisałam przy Sunday, Bloody Sunday :) Wybaczcie xD Poza tym dziękuję za wszystkie miłe słowa, ale na moim prywatnym (i w sumie jednym) asku pojawiło się boskie pytanie, a raczej stwierdzenie :
Jesus kurwa jestes obrzudliwa. Genialny tekst, ale jak ktoś uważa podobnie to proszę po prostu pisać. Niewiele to zmieni, ale chociaż chcę wiedzieć :)
Pozdrawiam i dziękuję za wszystko :)