~Tydzień później~
Draco wstał z łóżka z uśmiechem.-Pomożesz mi ? - spytał cicho, a ja podeszłam do niego i zaczęłam odwijać mu bandaż z dłoni.
-Oczywiście. - mruknęłam równie cicho. Jego bandaż po chwili zawisł na mojej prawie sprawnej dłoni. Do Skrzydła wszedł Fred.
-Co tam u was ? - spytał z uśmiechem.
-Już nie krwawię i nic mi nie ropieje, więc na razie wszystko jest w normie. - powiedział z uśmiechem Draco, a Weasley podszedł do niego i ku ogólnemu zdziwieniu dał mu się oprzeć na ramieniu i ujął jego dłoń. Malfoy patrzył na niego chińsko.
-Albo się dostosujesz, albo cię ze schodów zrzucę. - powiedział rudzielec, a tleniony otworzył usta i po chwili je zamknął.
-Daj mi chwilę. - zaśmiałam się i pognałam do pani Pomfrey po jakikolwiek magiczny aparat. Ta dała mi go z wachaniem. Podeszłam do nich. - Uśmiech chłopcy. - dodałam z wielkim wyszczerzem. - Dwóch cudownych mężczyzn. - dopowiedziałam cicho i zrobiłam im zdjęcie. Wyszło fenomenalnie.
-Jeśli gdziekolwiek je udostępnisz to marny twój los. - wybełkotał oschle Draco.
-Tak, ja cię też ty stare i schorowane próchno. - odparłam i wystawiłam chłopakowi język. Ci ruszyli ku Wielkiej Sali, na której było śniadanie. W sumie to dziś jest sobota, więc dobrze by było pójść do Hogesmade. Doleźliśmy do sali z jedzeniem. Gdy przekroczyliśmy przez próg w Sali zapadła cisza.
-Przyszli. To dziwne. To oni. - szeptali do siebie uczniowie. Fred odprowadził Draco i wrócił do mnie. Usiadłam przy stole i zaczęłam jeść jakieś niezbyt wymyślne potrawy.
~O jedzeniu mogłabym nawijać godzinami, ale wątpię, że to by było w jakimkolwiek stopniu ciekawe, więc przejdźmy do Hogesmeade.~
Ruszyłam z wyszczerzem na twarzy ku Sklepowi Zonka. Moją dłoń trzymała ubrana w podobny sweterek Rose.
-Na praawo, na leewo, w ściaanę i w drzwii. - nuciłam pod nosem, a Martin mi pomagała. Obie wlazłyśmy do sklepu z zamiarem kupienia łajnobomb, a ja ponad to kubków herbaty gryzących w nos. Podeślę Syriuszowi i będzie cudownie. Nie będzie zbyt zadowolony, ale może nareszcie Galeony się na coś przydadzą ?
-Fred, czyż to nie dziwne, że nasze dziewczyny idą z większymi wyszczerzami do naszego ulubionego sklepu niż my ? - usłyszałam głos George'a, a po chwili jeszcze donośny śmiech Freda.
-Rose, czyż to nie dziwne, że tamci śmieją się głośniej niż my ? - spytałam z uśmiechem.
-Tak, to dziwne. - przyznała mi Martin z wyszczerzem. Zaczęłam szperać po półkach i po chwili podeszłam do lady z naręczem zabawek.
-Ile płacę ? - spytałam znudzonego sprzedawcy. Ten spojrzał na mnie jak na idiotkę. - Ile płacę ? - powtórzyłam dobitnie.
-Słyszałem. - syknął i zaczął liczyć cenę. - 15 Galeonów. - ogłosił, a ja z uśmiechem wygrzebałam 15 złotych monet z torebki bez dna. Kochany Bach i Rom. Zapakowałam zakupione rzeczy i udałam się do Miodowego Królestwa by uzupełnić zapasy żywności. Podeszłam do Cukrowych Piór.
-Przecież to nie możliwe. - warknął cicho jakiś głos zza ściany.
-Jak to nie ? Voldemort... - urwał. - Ohh, nie patrz się na mnie w ten sposób Mark. Przecież nie jest to zakazane imię. - dodał mężczyzna.
-Ale Darren... Nie... Proszę... - jęknął Matt i został czymś zagłuszony. Przez chwilę nie było nic słychać. - Przestań. Nikt nie może się dowiedzieć. - warknął po raz kolejny. Usłyszałam odgłos plaskacza.
-Matt, do cholery jasnej, przestań się ukrywać, bo tylko wychodzisz na idiotę. - burknął i zza półek wylazł rosły mężczyzna o czarnych włosach zaczesanych na lewo. Był dość przystojny, ale za stary jak na mój gust. Potem wyszedł ciemny blondyn z podkrążonymi oczami.
-Co się gapisz szlamo ? - warknął ten drugi.
-Tylko nie szlamo. - burknęłam i podeszłam do niego zła.
-Bo co ? - ryknął na mnie, a przekrwione oczy łypnęły na mnie.
-Jesteś Śmierciożercą. - warknęłam zdenerwowana. - A ja Czystokrwista... Matt. - dodałam, a ten pierdolną mnie w twarz.
-Jeszcze jedno słowo. - ostrzegł, a na jego usta wstąpił drwiący uśmieszek.
-Nie zabijesz mnie idioto. Ściągnął byś na siebie gniew mojej rodziny. - warknęłam wkurzona.
-A co mnie obchodzi twoja rodzina ? - ryknął.
-Co on ci robił ? - spytałam cicho całkowicie ignorując jego pogardę w głosie.
-Nie powinno cię to obchodzić. - dodał, a Darren wrócił po kolegę i łapiąc go za dłoń wytargał z Miodowego Królestwa. Czyli albo to jest męska dziwka, albo... Mimo wszystko wiadomo, że Czarny Pan znowu coś knuje. Ale przecież piątoroczniak nie może się równać z najpotężniejszym czarodziejem w dziejach. Zaczęłam się cofać i wpadłam na kogoś. Dygnęłam przestraszona i spojrzałam na osobę... A w sumie osoby, na które wpadłam.
-Scott ty cholero. - jęknęłam i oparłam dłonie o kolana. Zaczęłam głęboko oddychać.
-Carmen... Co jest ? - spytał cicho, a ja spojrzałam na niego i na Tatię.
-Jest super. - powiedziałam z udawanym uśmiechem.
-Tak, tak, a ja jestem Myron Wagtail. - stwierdziła Salvador.
-Miło mi poznać. Zawsze chciałam cię poznać. - zaśmiałam się.
-Black, do cholery. - warknął Farro. Spojrzałam na niego z uśmiechem.
-No, ale co ja mam ci powiedzieć ? Jakaś męska dziwka mnie pierdolnęła w twarz, Voldemort znowu coś knuje... Tyle. - burknęłam i zabrałam 13 paczek fasolek wielosmakowych i podeszłam do lady. Wyszłam ze sklepu z szybkością Błyskawicy i ruszyłam na boisko. Po drodze kilka osób dostało w żebra ode mnie. Po chwili na boisku ujrzałam Zabiniego. Podbiegłam do niego.
-Black, cześć. - zaśmiał się, ale po chwili jego twarz powściągnęła się w uczuciach. - O cholibka. - jęknął.
-Przez ciebie robię z siebie idiotkę. - warknęłam.
-Bo nią jesteś. - burknął, a ja spojrzałam na niego tępo. - Widzisz mnie, a nie powinnaś. Nie powinno cię tu być. Powinnaś teraz siedzieć w Hogesmeade i wpierniczać fasolki. - dodał z politowaniem.
-Nienawidzę takich jak ty. - stwierdziłam wnerwiona i ruszyłam do dormitorium, gdzie się zamknęłam i zaczęłam czytać jakiegoś mugolskiego gniota.
~Wieczór. Wieża Astronomiczna.~
Usiadłam spokojnie na jednym z kamieni. Czerwony sweter dawał mi ciepło, a książka zapewniała jako taką rozrywkę. Spojrzałam w niebo i zaczęłam sobie przypominać wszystko o gwiazdach... Wszystko czego nauczono mnie w domu. Gwiazdozbiór Oriona, Psia Gwiazda, Regulus, Bellatriks, gwiazdozbiór Smoka... To było takie piękne i realistyczne. Tak, oprócz fasolek i smacznego śniadania nic tego dnia nie było tak jak powinno. Wszystko działo się za szybko i kompletnie bez sensu. Nie wiem po co był ten dzień. Znowu poznałam ludzi... Znowu mnie zawiedli... Znowu nienawidzę kolejnych. To takie proste, że aż irracjonalne. Dzisiaj znowu umarli ludzie. Dzisiaj znowu uderzono kolejne osoby. Dzisiaj znowu ludzie cierpią. Tak, to nienormalne, nie moralne i tak bardzo ludzkie. Po co kłamać jak i tak prędzej czy później dowiemy się prawdy. Nie wiem co robić. Nie mam co robić, ale to dobrze. Ludzie już i tak strasznie dużo cierpieli. Może i ich nie trawię, może większość to idioci jakich mało... Wiadomo jednak, że nikt nie powinien cierpieć...
-Co ty tu robisz ? - usłyszałam znany mi głos. Spojrzałam w tamtą stronę i ujrzałam Cornera.
-Siedzę. - odparłam tępo, a ten spojrzął na mnie jak na idiotkę. - Możesz mi potowarzyszyć jeśli chcesz. - dodałam, a ten usiadł obok.
-Też masz dość ? - spytał cicho. Spojrzałam mu w oczy zadziwiona.
-Bardzo dobrze to ująłeś. - stwierdziłam szeptem i odwróciłam wzrok ku gwiazdom.
-Co ty w nich widzisz ? - zaśmiał się.
-Widzę w nich rodzinę. - odparłam z uśmiechem i powtórzyłam mu nauki moich tępych braci. Ten słuchał mnie z zaciekawieniem. - Nigdy tego nie lubiłam, ale potem zaczęłam to doceniać, bo patrząc w nie zawsze widzę tych, którzy żyją i już umarli. - dodałam z wyszczerzem.
-Kreatywna nauka. - powiedział Corner. Pokiwałam głową i usłyszałam hukanie sowy. Wzniosłam wzrok ku górze i ujrzałam mojego najukochańszego Diabła. Sowa wylądowała przede mną z dziwnym piskiem. Miała przyczepione dwie karteczki. Rozwinęłam mniejszą. "Kochana Carmen. Muszę ci powiedzieć, że zanim przeczytasz następną wiadomość prosił bym cię o przyjazd do domu. Kocham Syriusz." Spojrzałam na papier z miną typu : DAFAQ. Rozwinęłam drugi pergamin i zamarłam.
_________________________________________________________
Chaotyczny, bezsensowny, zbliżający ku końcowi... Tak opisałabym ten rozdział, bo w sumie niewiele wnosi i wyjaśnia, ale właśnie takie są czasami potrzebne... Albo i nie... No dobra. Pierwszy fragment dedykuję Oliwii, która mnie do tego natchnęła i to było moim punktem zaczepienia... Przynajmniej na początku. Dedykuję rozdział Klaudii i Wiktorii, które tak samo jak ja, albo nie mają czasu, albo weny, na napisanie następnego rozdziału. Mam nadzieję, zeście się nie zawiedli na mnie. :) Kocham, pozdrawiam i dziękuję.