piątek, 27 września 2013

63. "Uśmiech chłopcy."

~Tydzień później~
Draco wstał z łóżka z uśmiechem.
-Pomożesz mi ? - spytał cicho, a ja podeszłam do niego i zaczęłam odwijać mu bandaż z dłoni.
-Oczywiście. - mruknęłam równie cicho. Jego bandaż po chwili zawisł na mojej prawie sprawnej dłoni. Do Skrzydła wszedł Fred.
-Co tam u was ? - spytał z uśmiechem.
-Już nie krwawię i nic mi nie ropieje, więc na razie wszystko jest w normie. - powiedział z uśmiechem Draco, a Weasley podszedł do niego i ku ogólnemu zdziwieniu dał mu się oprzeć na ramieniu i ujął jego dłoń. Malfoy patrzył na niego chińsko.
-Albo się dostosujesz, albo cię ze schodów zrzucę. - powiedział rudzielec, a tleniony otworzył usta i po chwili je zamknął.
-Daj mi chwilę. - zaśmiałam się i pognałam do pani Pomfrey po jakikolwiek magiczny aparat. Ta dała mi go z wachaniem. Podeszłam do nich. - Uśmiech chłopcy. - dodałam z wielkim wyszczerzem. - Dwóch cudownych mężczyzn. - dopowiedziałam cicho i zrobiłam im zdjęcie. Wyszło fenomenalnie.
-Jeśli gdziekolwiek je udostępnisz to marny twój los. - wybełkotał oschle Draco.
-Tak, ja cię też ty stare i schorowane próchno. - odparłam i wystawiłam chłopakowi język. Ci ruszyli ku Wielkiej Sali, na której było śniadanie. W sumie to dziś jest sobota, więc dobrze by było pójść do Hogesmade. Doleźliśmy do sali z jedzeniem. Gdy przekroczyliśmy przez próg w Sali zapadła cisza.
-Przyszli. To dziwne. To oni. - szeptali do siebie uczniowie. Fred odprowadził Draco i wrócił do mnie. Usiadłam przy stole i zaczęłam jeść jakieś niezbyt wymyślne potrawy.
~O jedzeniu mogłabym nawijać godzinami, ale wątpię, że to by było w jakimkolwiek stopniu ciekawe, więc przejdźmy do Hogesmeade.~
Ruszyłam z wyszczerzem na twarzy ku Sklepowi Zonka. Moją dłoń trzymała ubrana w podobny sweterek Rose. 
-Na praawo, na leewo, w ściaanę i w drzwii. - nuciłam pod nosem, a Martin mi pomagała. Obie wlazłyśmy do sklepu z zamiarem kupienia łajnobomb, a ja ponad to kubków herbaty gryzących w nos. Podeślę Syriuszowi i będzie cudownie. Nie będzie zbyt zadowolony, ale może nareszcie Galeony się na coś przydadzą ?
-Fred, czyż to nie dziwne, że nasze dziewczyny idą z większymi wyszczerzami do naszego ulubionego sklepu niż my ? - usłyszałam głos George'a, a po chwili jeszcze donośny śmiech Freda.
-Rose, czyż to nie dziwne, że tamci śmieją się głośniej niż my ? - spytałam z uśmiechem.
-Tak, to dziwne. - przyznała mi Martin z wyszczerzem. Zaczęłam szperać po półkach i po chwili podeszłam do lady z naręczem zabawek.
-Ile płacę ? - spytałam znudzonego sprzedawcy. Ten spojrzał na mnie jak na idiotkę. - Ile płacę ? - powtórzyłam dobitnie.
-Słyszałem. - syknął i zaczął liczyć cenę. - 15 Galeonów. - ogłosił, a ja z uśmiechem wygrzebałam 15 złotych monet z torebki bez dna. Kochany Bach i Rom. Zapakowałam zakupione rzeczy i udałam się do Miodowego Królestwa by uzupełnić zapasy żywności. Podeszłam do Cukrowych Piór.
-Przecież to nie możliwe. - warknął cicho jakiś głos zza ściany.
-Jak to nie ? Voldemort... - urwał. - Ohh, nie patrz się na mnie w ten sposób Mark. Przecież nie jest to zakazane imię. - dodał mężczyzna.
-Ale Darren... Nie... Proszę... - jęknął Matt i został czymś zagłuszony. Przez chwilę nie było nic słychać. - Przestań. Nikt nie może się dowiedzieć. - warknął po raz kolejny. Usłyszałam odgłos plaskacza.
-Matt, do cholery jasnej, przestań się ukrywać, bo tylko wychodzisz na idiotę. - burknął i zza półek wylazł rosły mężczyzna o czarnych włosach zaczesanych na lewo. Był dość przystojny, ale za stary jak na mój gust. Potem wyszedł ciemny blondyn z podkrążonymi oczami. 
-Co się gapisz szlamo ? - warknął ten drugi.
-Tylko nie szlamo. - burknęłam i podeszłam do niego zła. 
-Bo co ? - ryknął na mnie, a przekrwione oczy łypnęły na mnie.
-Jesteś Śmierciożercą. - warknęłam zdenerwowana. - A ja Czystokrwista... Matt. - dodałam, a ten pierdolną mnie w twarz. 
-Jeszcze jedno słowo. - ostrzegł, a na jego usta wstąpił drwiący uśmieszek.
-Nie zabijesz mnie idioto. Ściągnął byś na siebie gniew mojej rodziny. - warknęłam wkurzona. 
-A co mnie obchodzi twoja rodzina ? - ryknął. 
-Co on ci robił ? - spytałam cicho całkowicie ignorując jego pogardę w głosie.
-Nie powinno cię to obchodzić. - dodał, a Darren wrócił po kolegę i łapiąc go za dłoń wytargał z Miodowego Królestwa. Czyli albo to jest męska dziwka, albo... Mimo wszystko wiadomo, że Czarny Pan znowu coś knuje. Ale przecież piątoroczniak nie może się równać z  najpotężniejszym czarodziejem w dziejach. Zaczęłam się cofać i wpadłam na kogoś. Dygnęłam przestraszona i spojrzałam na osobę... A w sumie osoby, na które wpadłam. 
-Scott ty cholero. - jęknęłam i oparłam dłonie o kolana. Zaczęłam głęboko oddychać. 
-Carmen... Co jest ? - spytał cicho, a ja spojrzałam na niego i na Tatię.
-Jest super. - powiedziałam z udawanym uśmiechem. 
-Tak, tak, a ja jestem Myron Wagtail. - stwierdziła Salvador.
-Miło mi poznać. Zawsze chciałam cię poznać. - zaśmiałam się.
-Black, do cholery. - warknął Farro. Spojrzałam na niego z uśmiechem.
-No, ale co ja mam ci powiedzieć ? Jakaś męska dziwka mnie pierdolnęła w twarz, Voldemort znowu coś knuje... Tyle. - burknęłam i zabrałam 13 paczek fasolek wielosmakowych i podeszłam do lady. Wyszłam ze sklepu z szybkością Błyskawicy i ruszyłam na boisko. Po drodze kilka osób dostało w żebra ode mnie. Po chwili na boisku ujrzałam Zabiniego. Podbiegłam do niego.
-Black, cześć. - zaśmiał się, ale po chwili jego twarz powściągnęła się w uczuciach. - O cholibka. - jęknął.
-Przez ciebie robię z siebie idiotkę. - warknęłam.
-Bo nią jesteś. - burknął, a ja spojrzałam na niego tępo. - Widzisz mnie, a nie powinnaś. Nie powinno cię tu być. Powinnaś teraz siedzieć w Hogesmeade i wpierniczać fasolki. - dodał z politowaniem. 
-Nienawidzę takich jak ty. - stwierdziłam wnerwiona i ruszyłam do dormitorium, gdzie się zamknęłam i zaczęłam czytać jakiegoś mugolskiego gniota.
~Wieczór. Wieża Astronomiczna.~
Usiadłam spokojnie na jednym z  kamieni. Czerwony sweter dawał mi ciepło, a książka zapewniała jako taką rozrywkę. Spojrzałam w niebo i zaczęłam sobie przypominać wszystko o gwiazdach... Wszystko czego nauczono mnie w domu. Gwiazdozbiór Oriona, Psia Gwiazda, Regulus, Bellatriks, gwiazdozbiór Smoka... To było takie piękne i realistyczne. Tak, oprócz fasolek i smacznego śniadania nic tego dnia nie było tak jak powinno. Wszystko działo się za szybko i kompletnie bez sensu. Nie wiem po co był ten dzień. Znowu poznałam ludzi... Znowu mnie zawiedli... Znowu nienawidzę kolejnych. To takie proste, że aż irracjonalne. Dzisiaj znowu umarli ludzie. Dzisiaj znowu uderzono kolejne osoby. Dzisiaj znowu ludzie cierpią. Tak, to nienormalne, nie moralne i tak bardzo ludzkie. Po co kłamać jak i tak prędzej czy później dowiemy się prawdy. Nie wiem co robić. Nie mam co robić, ale to dobrze. Ludzie już i tak strasznie dużo cierpieli. Może i ich nie trawię, może większość to idioci jakich mało... Wiadomo jednak, że nikt nie powinien cierpieć... 
-Co ty tu robisz ? - usłyszałam znany mi głos. Spojrzałam w tamtą stronę i ujrzałam Cornera.
-Siedzę. - odparłam tępo, a ten spojrzął na mnie jak na idiotkę. - Możesz mi potowarzyszyć jeśli chcesz. - dodałam, a ten usiadł obok.
-Też masz dość ? - spytał cicho. Spojrzałam mu w oczy zadziwiona.
-Bardzo dobrze to ująłeś. - stwierdziłam szeptem i odwróciłam wzrok ku gwiazdom. 
-Co ty w nich widzisz ? - zaśmiał się.
-Widzę w nich rodzinę. - odparłam z uśmiechem i powtórzyłam mu nauki moich tępych braci. Ten słuchał mnie z zaciekawieniem. - Nigdy tego nie lubiłam, ale potem zaczęłam to doceniać, bo patrząc w nie zawsze widzę tych, którzy żyją i już umarli. - dodałam z wyszczerzem. 
-Kreatywna nauka. - powiedział Corner. Pokiwałam głową i usłyszałam hukanie sowy. Wzniosłam wzrok ku górze i ujrzałam mojego najukochańszego Diabła. Sowa wylądowała przede mną z dziwnym piskiem. Miała przyczepione dwie karteczki. Rozwinęłam mniejszą. "Kochana Carmen. Muszę ci powiedzieć, że zanim przeczytasz następną wiadomość prosił bym cię o przyjazd do domu. Kocham Syriusz." Spojrzałam na papier z miną typu : DAFAQ. Rozwinęłam drugi pergamin i zamarłam.
_________________________________________________________
Chaotyczny, bezsensowny, zbliżający ku końcowi... Tak opisałabym ten rozdział, bo w sumie niewiele wnosi i wyjaśnia, ale właśnie takie są czasami potrzebne... Albo i nie... No dobra. Pierwszy fragment dedykuję Oliwii, która mnie do tego natchnęła i to było moim punktem zaczepienia... Przynajmniej na początku. Dedykuję rozdział Klaudii i Wiktorii, które tak samo jak ja, albo nie mają czasu, albo weny, na napisanie następnego rozdziału. Mam nadzieję, zeście się nie zawiedli na mnie. :) Kocham, pozdrawiam i dziękuję.

czwartek, 5 września 2013

62. "To ty jesteś za cienki w uszach, by w to grać."

~Przeżyjmy "poranek" jeszcze raz. *perspektywa Rose*~
Budzik zaczął wypluwać z siebie jakieś niezidentyfikowane dźwięki. Otworzyłam oczy i spojrzałam na godzinę. 5 rano. No chyba was coś porąbało... Jednak okazało się, że to nie jest budzik, a ktoś puka do okna. W sumie nie ktoś, a coś. Wstałam i otworzyłam je wpuszczając jakąś sowę. Była średniej wielkości czaro-białą sówką. Pogłaskałam ją po łebku i odwinęłam papierek. "Kochana Rose. Już jestem w Bułgarii, wiec nie masz co się martwić. Dziękuję, że tak się o mnie troszczysz, ale trochę tu niebezpiecznie. W sumie to właśnie po mnie idą..." I tu list się urywa, a pozostaje jedna wielka breja atramentu. To na pewno od Olivera. Przeczytałam to jeszcze kilka razy i aż usiadłam z wrażenia. Podeszłam do szafy i szybko naciągnęłam na siebie ciepłą bluzę i naciągnęłam spodnie. Szybko ubrałam wysokie buty i złapałam różdżkę. Dobrze by było coś zjeść, ale Ollie najwyraźniej potrzebuje mnie bardziej niż ktokolwiek na świecie. Wypadłam z dormitorium jak podpierniczona i zbiegłam szybko po schodach omal nie łamiąc sobie karku. Wychodząc z wieży wpadłam na jakiegoś uchachanego dryblasa.
-Uważaj jak łazisz. - warknęłam.
-Tak, tak, ja cię też kocham. - usłyszałam donośny śmiech George'a.
-Ohh... Co ty tu robisz ? - spytałam zaskoczona, a ten pomógł mi się podnieść z podłogi.
-Mój szósty zmysł podpowiedział mi, że mnie potrzebujesz, więc... Jestem. - zaśmiał się i przytulił mnie mocno. Spojrzałam w jego radosne, brązowe oczy.
-Spadłeś mi z nieba. - odparłam cicho, a ten musnął moje wargi lekko.
-No to co mamy w planach ? - spytał wesoło. Spojrzałam na niego z błyskiem w oku. - Przerażasz mnie. - przyznał po chwili, ale nadal uśmiechał się jak Joker. Zaśmiałam się i pociągnęłam go ku błoniom.
~Już wiecie mniej więcej czemu Rose nie było w dormitorium. Teraz razem z George'm stoją na błoniach i wymyślają sposób, by dostać się do Olivera. *perspektywa George'a*~
Stanąłem obok Rose uśmiechnięty.
-Może hipogryf ? - mruknąłem, a na jej twarzy zagościł wielki uśmiech. Tak, kocham ten uśmiech. Weasley ogarnij się. Kocham Rose tak bardzo, że mógłbym w ogień za nią skoczyć... No może nie aż tak drastycznie, ale w sumie jeśli na szali byłoby jej życie to z chęcią bym to zrobił.
-George, obudź się. - zaśmiała się Martin i sprzedała mi mocnego kuksańca.
-Ejj. Wypraszam sobie takie traktowanie własnego chłopaka. - mruknąłem z udawanym oburzeniem.
-Tak, tak, ja cię też. - odparła słodko. Ona wykorzystuje moje słowa przeciwko mnie... Czy to nie powinno być zabronione ? - No zbieraj się. - dodała spokojnie i ruszyła po hipogryfa. Polazłem za nią z wyszczerzem na ryju. Doszliśmy do hipogryfów. 
-Którego sobie pani życzy ? - spytałem szarmancko zamiatając nogą po mokrej od rosy trawie.
-Tego jaśnie panie. - odparła zabawnie i wskazała na średniej wielkości zwierzaka.
-Jeśli jaśnie panienka sobie tak życzy to mam obowiązek usłuchać. - powiedziałem z wrodzoną gracją i ukłoniłem się hipogryfowi. Ten odkłonił się dość szybko, a na moja twarz wpełzł wielki wyszczerz. - Jestem zajebisty. - powiedziałem z szeroko rozłożonymi rękami. 
-I w cholerę skromny. - zaśmiała się dziewczyna. Jej oczy lekko zabłyszczały. 
-Mogę spytać czy pamiętasz naszą pierwszą randkę ? - spytałem zmieniając "zręcznie" temat. Ta wwierciła się we mnie morskim spojrzeniem.
-Nie da się zapomnieć co ty wtedy wyprawiałeś. - usłyszałem jej odpowiedź. A pomyśleć, że wszystko zaczęło się od tego, że siedzieliśmy w Dziurawym Kotle zestresowani jak dzieciaki przed założeniem Tiary Przydziału.
-Więc... Też jedziesz do Hogwartu, tak ? - spytałem ciut zdenerwowany i potarłem nerwowo nadgarstek.
-Tak, też jadę. - usłyszałem jej skwapliwą odpowiedź i uniosłem oczy w górę. Jej błękitna koszulka współgrała z jeansami. Grzywka opadała jej na oczy, a jej ręce leżały bezwładnie na stole i obejmowały kurczowo kufel z piwem Kremowym. Podsunąłem dłoń w jej stronę i lekko ująłem jej rękę. Ta spojrzała mi w oczy, a na jej usta wkradł się delikatny uśmiech.
-Rose ? - spytałem cicho, a ta przygryzła delikatnie wargę. - Dasz się zaprosić na spacer po łące ? - dodałem zachęcająco.
-Z chęcią. - odparła zaskakująco szybko. Wstałem i razem ruszyliśmy ku wyjściu. 
-Lubisz chabazie i spacery ? - spytałem nadal trochę zaskoczony. Ta spojrzała mi w oczy.
-Pewnie. Uwielbiam to. - zaśmiała się i cmoknęła mnie w policzek. Zarumieniłem się lekko. 
-A to za co ? - mruknąłem onieśmielony. Ta tylko wzruszyła ramionami. - Teleportacja ? - dodałem z uśmiechem, a ta tylko przytaknęła. Ująłem jej dłoń i wyobraziłem sobie wielką polanę. Po chwili trzepnęło nami porządnie i wylądowaliśmy na zielonej trawce. Ruszyłem w szaleńczym pędzie przed siebie. Uśmiech nie schodził mi z gęby, gdyż w tyłu słyszałem śmiech Rose.
-Poczekaj. - zaśmiała się, a ja przystanąłem i oparłem dłonie na kolanach. Zacząłem dyszeć uradowany.
-Lepiej ? - spytałem patrząc na jej roześmianą twarz.
-Mniej więcej. - wydyszała i spojrzała na mnie. Wziąłem ją na barana bez żadnego zapytania i zacząłem kroczyć w stronę zwierzaka. - George, George, co ty robisz ? - usłyszałem głos z zewnątrz i otrząsnąłem się ze "snu".
-T-Tak. - mruknąłem z przekonaniem i spojrzałem na teraźniejszą Rose, która tupała nogą ze zniecierpliwieniem.
-Odpłynąłeś. - stwierdziła spokojnie. Uśmiechnąłem się i podsadziłem ją na hipogryfa. Usiadłem za nią, a dłonie splotłem na jej brzuchu. - Lecimy. - dodała, a hipogryf wzniósł się w powietrze.
-Gdzie lecimy pani kierownik ? - spytałem szepcząc jej do ucha. Ta zadrżała lekko, a ja zaśmiałem się dość szelmowsko.
-Mniej więcej do Bułgarii. - odparła, gdy już się uspokoiła. Otworzyłem usta by coś powiedzieć, ale po chwili je zamknąłem, bo nie miałem pojęcia co. Ciut mnie zatkało po odpowiedzi. W sumie tak samo było w momencie, gdy po raz kolejny przegrałem z nią w bilarda.
-Oszukujesz. - mruknąłem pewnym głosem i od razu dostałem lekko w ramię. Uśmiechnąłem się szeroko.
-Nie oszukuję. - stwierdziła z dumą w głosie. - To ty jesteś za cienki w uszach, by w to grać. - dodała z powagą wypisaną na twarzy. Zaśmiałem się głupio i podałem jej kij.
-Kochana jesteś. - powiedziałem i spojrzałem na stół. Ta wbiła czarną bilę w odpowiednią łuzę i wyrzuciła dłonie w górę w geście zwycięstwa. - Brawo. - mruknąłem i przytuliłem ją lekko. Ta spojrzała w górę i napotkała moje spojrzenie.
-Dzięki. - odparła cicho i uśmiechnęła się delikatnie. Jej oczy błyszczały radośnie, a włosy wydostawały się spod gumki do włosów tworząc "artystyczny nieład" na jej głowie czym przypominała wkurzonego Chopina, ale cóż poradzić. Ładnemu we wszystkim ładnie, stwierdziłem z uśmiechem na ryju. Ta odsunęła się i w czasie moich zacnych przemyśleń zamówiła dwie szklaneczki Ognistej. Ona mnie za dobrze zna. Jej twarz rozjaśniał uśmiech. Usiadłem przy stoliku z nią i zacząłem nonszalancko sączyć alkohol ze szkła podstawionego mi pod nos. Czas dość szybko minął, więc musiałem odprowadzić Martin przynajmniej do domu. Wstałem i ująłem śmiało jej dłoń. Wyszliśmy uchachani z baru.
-Spotykamy się jutro ? - spytałem z nadzieją, a ta przytaknęła i zamrugała kilka razy oczami. Przysunąłem się lekko do niej i dotknąłem jej ust swoimi. Zamknąłem oczy, by jeszcze bardziej cieszyć się chwilą. W tym momencie nic prócz jej ust poruszających się na moich nie miało żadnego znaczenia. Rose odsunęła się zarumieniona i spuściła wzrok w dół.
-Do jutra. - stwierdziła cicho, a ja dotknąłem jej brody i uniosłem twarz ciut w górę, by tylko widzieć jej oczy. Uśmiechnąłem się krzepiąco.
-Do jutra. - powtórzyłem i przytuliłem ją mocno. Poczułem dziuganie w żebra.
-Weasley, ty rudy ośle, wstawaj, bo się ślinisz. - usłyszałem jakże uroczy głos mojej dziewczyny. Uchyliłem powieki i ujrzałem Rose.
-Też cię kocham. - odparłem po raz kolejny i zlazłem z hipogryfa, gdyż byliśmy na miejscu. Ta tylko westchnęła i roześmiała się szczerze. Ruszyliśmy ku Durmstrangowi, gdzie prawdopodobnie przebywał Oliver, czy jak mu tam. Złapałem ją krzepiąco za dłoń i wlokłem się za nią. Doszliśmy do jakiegoś pokoju.
-George ? - spytała niepewnie i przystanęła. Spojrzałem jej w oczy.
-Będzie dobrze. Jestem przy tobie. - zapewniłem ją szeptem i objąłem ramieniem. Ta wyciągnęła różdżkę i niepewnie pociągnęła klamkę. Ruszyła do środka i skamieniała. W sumie to zastawiła mi cały widok, więc trochę kijowo mi się było zorientować na co patrzy. - Rose ? - spytałem cicho, a ona zazgrzytała zębami.
-To ja się sram, żeby tu przylecieć i znoszę tego śliniącego się patafiana, a ty sobie tu puzzle z kolegą układasz ? - krzyknęła ku mojemu zdziwieniu. Wlazłem za nią i ujrzałem Olivera wraz z jakimś chłopakiem zaskoczonego, ale nadal pochylonego nad jakąś układanką.
-Po co ty tu ? - spytał zdziwiony chłopak i rozdziawił paszczę.
-J-Jak to po co ? - warknęła na granicy załamania. - Dostałam od ciebie list. - dodała uspokajając się w miarę możliwości i wyciągnęła świstek.
-Aaa... To... To Cler mi wytrąciła pióro z dłoni i odleciała z niedokończonym i umazanym listem. - zaśmiał się, a Martin zaczęła się śmiać głupawo. Uśmiechnąłem się lekko i obserwowałem dalszą reakcję Rose. Trochu się po wnerwiała, ale potem jej przeszło i zaczęła się cieszyć przyjazdem tutaj.
~Kilka godzin później. Jakaś niezidentyfikowana polanka.~
Usiadłem na trawie i spojrzałem na gwiazdy. Rose usiadła obok mnie. Objąłem ją ramieniem. 
-Dzięki, że zgodziłeś się razem ze mną do Olivera. - powiedziała cicho i uśmiechnęła się lekko. Zaśmiałem się. 
-Mam coś dla ciebie. - stwierdziłem i wytachałem z kieszeni małe pudełeczko.
-Co to ? - spytała cicho i ujęła pakunek. Wzruszyłem ramionami. Ta otworzyła wieczko i ujrzała naszyjnik z gwiazdką. Jej uśmiech wynagrodził mi zimno na polu. - Jesteś boski. - stwierdziła i przytuliła mnie. 
-Powiedz mi coś czego nie wiem. - zaśmiałem się i oberwałem lekko w ramię. Dotknąłem jej ust swoimi i zaśmiałem się lekko. Objąłem ją jeszcze raz ramieniem, a ta wtuliła się we mnie. - Jesteś najdziwniejszą, ale i najlepszą dziewczyną na świecie. - szepnąłem jej na ucho, a ta położyłe głowę na moim ramieniu.
-A ty najzabawniejszym chłopakiem na ziemi. - odparła i zaśmiała się cicho. Tak, to jeden z najlepszych dni w życiu. 
_________________________________________________________
Rozdział dla Klaudii na jej 15 urodziny. Mam nadzieję kochanie, że ci się podoba. Więc zaczynając zacne życzenia...
Życzę ci szujo moja 100 lat życia. 
Przynajmniej będę miała się z kogo pośmiać na starość. 
Życzę ci spełnienia marzeń, zarówno dobrych jak i złych. 
Samych miłych wspomnień... 
No i zacnej egzystencji w ostatniej klasie GIMBAZJUM. 
Samych mało zjebanych przyjaciół. 
Wielu  książek.
Nie wpadnięcia do Otchłani. 
Spotkania Jamiego i Olivera.
Zakupu koszulki z Ed'em. *-*
Samych pyszności i żeby poszło w cycki.
Wiesz, że cię cholernie kocham.
Więcej wypadów pod wiadukt.
Przemalowania się na rudo lub niebiesko.
Samych zajebistych snów.
Samych zajebistych ludzi.
Samej zajebistej mnie. xD
W tym miejscu kończę zacne życzenia, gdyż nie mam już nic więcej do powiedzenia.
Kocham, pozdrawiam, ściskam i uwielbiam - Black.

poniedziałek, 2 września 2013

61. "Gdzie się coś kończy, tam się coś zaczyna."

Potarłam zmęczone powieki kłykciami i spojrzałam na Scotta.
-Co jest ? - spytał nad wyraz głupio.
-Nie wiem. - odparłam zgodnie z prawdą i wstałam. Mam głupi pomysł, ale chyba się nauczycielom on nie spodoba... A w sumie co mnie to obchodzi ?! I nie, tym razem nie będę bawić się w bohatera. Mimo wszystkiego co mówię i myślę, to mój ojciec jest moim bohaterem. No w sumie nie każdy dobrowolnie oddał by za syna życie prawda ? - Tak. - zaśmiałam się na całą Salę. Wszyscy spojrzeli na mnie zdziwieni.
-Bełkotałaś. - przyznał cicho Farro i uśmiechnął się krzepiąco. Oduśmiechnęłam się i wstałam.
-Jesteś niezastąpiony. - powiedziałam uroczo i wyleciałam z Wielkiej Sali. Pognałam jak głupia ku Sowiarni.- Myowl. - mruknęłam , by tylko nie zderzyć się ze ścianą... Na próżno. Przydzwoniłam w drzwi aż mi w głowie zatrzeszczało. Upadłam na ziemię. - No zajebiście. - przyznałam sobie i podniosłam się lekko na łokciach. Zabandażowana ręka w ogóle nie ułatwiała mi zadania.
-Pomóc ci ? - spytał jakiś młodszy Ślizgon. Spojrzałam na niego uważnie. Życie nauczyło mnie, że nie można im ufać. No może oprócz Draco, bo to Draco, ale reszta to podejrzane szuje.Jego wielkie, zielone oczy łypały na mnie przyjaźnie, a ciemnozielone włosy o dziwo nie odstraszały.
-Jesteś metamorfomagiem ? - spytałam szybko. Tak, Black, pytaj o włosy, bo przecież nie przypiździeliłaś przed chwilą w drzwi. Ten tylko z uśmiechem pokiwał głową i wyciągnął ku mnie dłoń. Podciągnęłam się lekko do góry i stanęłam utrzymując względną równowagę.
-Jestem metamorfomagiem po mamie. - wyjaśnił z szczerym wyszczerzem. Zaczynam się go bać.
-Co robisz w rejonach Sowiarni ? - spytałam zmieniając temat.
-Chcę wysłać list do wujka. Jest uzdrowicielem w Świętym Mungu. Tam leży mój tata, więc chcę się spytać jak się czuje. - powiedział spokojnie. - Poza tym jestem Noah Rathbone. - dodał z uśmiechem.
-A ja Carmen Black, miło mi. - odparłam odwzajemniając uśmiech.
-Jesteś Gryffonką ? - spytał.
-Aż tak widać ? - odparłam pytaniem na pytanie, a on przytaknął.
-Tylko Gryffoni mają taki talent do wpierniczania się w drzwi na prostej drodze. - odparł kpiącym głosem.
-Wiedziałam, że z tobą jest coś nie tak. - mruknęłam uradowana i wepchnęłam się do Sowiarni. - Diable. - dodałam, a czarna sowa po chwili wylądowała na moim ramieniu. Noah łypał na mnie złowrogo. Był zbyt miły na Ślizgona... Wyczarowałam pergamin i pióro. Zaczęłam bazgrać po karteczce. "Kochany braciszku. Tak, dobrze myślisz, mam sprawę. Mógłbyś się proszę jakoś zorientować czy Śmieciojady nie wzięły ostatnio jakichś ludzi do niewoli. Na meczu ubyło nam ciut ludu, poza tym proszę cię również o jakiś eliksir czy proszek na zwidy na jawie. Kocham Carmen." - Syriusz Black. - szepnęłam sowie na "ucho" Diabeł wyleciał przez okno, a ja odwróciłam się do Noah'a, którego o dziwo tam nie było... Znów wyobraźnia płata mi figle ? Ruszyłam z uśmiechem do Wieży Gryffonów. Mam wielką ochotę posiedzieć sobie na fotelu przed kominkiem i wpierniczyć ostatnią pozostałą mi paczkę fasolek. Muszę dokupić sobie na następnej wyprawie do Hogesmeade słodyczy. Jak zwykle nie dane mi było spokojnie posiedzieć do północy, gdyż upity Fred wydurniał się na środku pomieszczenia.
-I wtedy on... - Weasley czknął. - I ona... - znów czknięcie. - I to było takie... - kolejne. Stanęłam w roześmianym kółku.
-Fred, czemu nie śpisz ? - spytałam z lekkim uśmiechem. Jego oczy powędrowały w moją stronę.
-Ooo... Carmen... Słonko. - zaśmiał się i znowu czknął.
-Tak, tak, miło mi. - odparłam i podeszłam do niego. Usiadłam obok. - Chodź. Trzeba jeszcze raz pójść spać. Tym razem posiedzę z tobą, dobra ? - spytałam z uśmiechem, a on tylko przytaknął niemrawo głową. - Robisz z siebie idiotę. - przyznałam i pomogłam mu wstać już po raz kolejny dzisiejszego dnia. Kocham tego człowieka, ale opornie mi idzie nie popadanie z nim w alkoholizm. Może nie mi, a jemu. Jak ja przestałam, to on zaczął. To jest jak początek końca. Gdzie się coś kończy, tam się coś zaczyna. Ruszyłam do jego dormitorium. W sumie jakby nie patrzeć to ja dzieci nie lubię, a opiekuję się starszym o rok piernikiem. Cholerna miłość.
-Gdzie mnie prowadzisz ? - wybełkotał z pijackim uśmiechem.
-Bądź cicho i współpracuj. - mruknęłam niezbyt uprzejmie.
-Przestań być oschła. - zaśmiał się i przystanął. Spojrzałam na niego.
-Jeszcze jedno słowo, a własnoręcznie ukręcę ci łeb. - wycedziłam przez zaciśnięte zęby i dalej targałam go do jego dormitorium. Chyba tylko dzięki Najwyższemu dotarliśmy tam dość szybko. Znów pomogłam mu się położyć i usiadłam na podłodze opierając głowę o łóżko.
-Carmen... - mruknął cicho rudy.
-Co ? - spytałam spokojnie i spojrzałam na niego.
-Dzięki. - dodał cicho i zasnął. Uśmiechnęłam się lekko i wstałam. Podeszłam do okna i ujrzałam latających wysoko dementorów. Nagle mnie olśniło.
-Carmen, ty cholerna idiotko. - ryknęłam na siebie i palnęłam się w łeb. Wypadłam z dormitorium Freda i wpadłam an Lee.
-Heej... Gdzie się tak spieszysz ? - spytał z uśmiechem, ale ja go minęłam.
-Nie pozwól Fredowi wyjść z pokoju dopóki nie wytrzeźwieje. - zawołałam i rzuciłam się pędem ku lochom. Jak mogłam być takim idiotą ? Draco, Draco, Draco. Przecież to nie był Zabini tylko moja wyobraźnia... Więc co jest z Draco ? Biegłam na złamanie karku. Kilka obrazów było dogłębnie oburzonych moim zachowaniem, a ja chciałam tylko zobaczyć kuzyna. Tak dużo ? Dobiegłam do ściany. Tym razem stanęłam pewnie na nogach. - Morsmorde. - mruknęłam, a mur zaczął się odsuwać. W środku nie było nikogo. Ujrzałam tylko zielone światło bijące od kominka. Ruszyłam niepewnie do dormitorium Draco.
-Wszyscy myślą, że zniknąłem. - usłyszałam śmiech i już wiedziałam do kogo należy.
-Nie myślisz, że to trochę nierozsądne posunięcie ? - spytał dobrze mi znany głos.
-W sumie i tak się nikt o mnie nie martwi, a ty siedzisz cały czas w dormitorium. Nawet Black nie garnie tego, że zniknąłem, bo jak przyjdzie to po prostu się schowam. - odparł spokojnie. A to cholerna szuja. Wyszłam od Ślizgonów wnerwiona. Teraz moje skołatane nerwy odbuduje tylko sen. Ale w dormitorium nie ma co na niego liczyć, bo jest popijawa.
-Carmen, wybaczysz nam zabranie twojej Ognistej ? - spytał Lee wesoło. Ja pokiwałam głową i ruszyłam do Freda. O dziwo ten nadal spał. Położyłam się obok niego i zasnęłam przykryta kocem. Rzuciło mnie o ścianę żywopłotu. Ujrzałam, iż jestem w labiryncie... Sama. Usłyszałam tylko jakieś ciche zawodzenie jakby zbłąkanych dusz.
-Witaj. - usłyszałam demoniczny śmiech, a za mną pojawił się mój ulubiony Śmieciojad - Yaxley. Spojrzałąm na niego z nienawiścią.
-Czego chcesz tym razem ? - warknęłam i dotknęłam kieszeni spodni. Nie było tam różdżki. Ten zaśmiał się i wcelował swoją nie we mnie, a w ścianę labiryntu.
-Masz wybór. Możesz uratować dwie osoby. - powiedział, a może raczej warknął złowieszczo. Po chwili przed oczami pojawiły się trzy osoby. Byli to Fred, Rose i Scott. O cholera.
-Ja chcę wszystkie. - jęknęłam bezradnie.
-Nie możesz. - zaśmiał się blondyn.
-Głupia szuja. - warknęłam i zacisnęłam usta.
-Wybieraj. - ryknął Yaxley.
-Puść Rose i Scotta. - szepnęłam cicho i spuściłam wzrok na buty. Ten zaniemówił i wybuchł. Zostały po nim tylko buty. Zrezygnowałam z miłości dla przyjaciół. Przełknęłam ślinę i obudziłam się zlana potem. W pokoju wszyscy spali i wyraźnie czuć było odór alkoholu od Lee. Wstałam i zauważyłam brak George'a. Być może Rose mnie zabije za budzenie jej tak wcześnie, ale muszę jej to powiedzieć nie ważne czy dożyję jutra czy nie. W sumie patrząc na zegarek stwierdziłam, że jest 5:46. Nie będzie zadowolona. Wsunęłam na nogi wielkie buty Freda i poczłapałam do Krukonów. Odpowiedziałam na pytanie i ruszyłam do środka. Na kanapie spała Luna, więc wspięłam się po schodach do jej dormitorium. Nic tam nie zastałam oprócz kartki z jej bazgrołami. Doczytałam się tylko "Ollie, Śmierciożercy i szybko". Westchnęłam i usiadłam na jej łóżku. Ciekawe gdzie ją tym razem wywiało.
_________________________________________________________
Także ten... Ahh to rozpoczęcie roku. *-* Nienawidzę rozpoczęć. W sumie jedyny fajny punkt to spotkanie ze znajomymi. :) No dobra. Następny rozdział na 100 % 8 września i nie ma bata, żeby nie został opublikowany. Nawet jakbym miała się włamać na Wi-Fi na chrzcinach. :* Dzięki za wszystko i liczę na komentarze.