Nawet nie wiecie jak mi to szybko minęło. Ostatnio przecież zakładałam wcześniejszy. Niedawno pisałam epilog jeszcze tutaj. Czas naprawdę bardzo szybko leci.
Jednak nie po to tu jestem, jak w tytule: założyłam kolejnego bloga na którego serdecznie zapraszam.
*Kolejny >nowy blog<.
Pozdrawiam i zapraszam do wejścia w link, Black.
Hogwart, Beauxbatons i Durmstrang.
wtorek, 5 czerwca 2018
piątek, 2 maja 2014
NOWY BLOG
Tak, założyłam nowego bloga.
Obiecuję, że spróbuję nie zabijac wszystkich od razu.
Blog i jego wystrój jak narazie są dosyć surowe, ale dodam kilka szczegółów i będzie dobrze.
Więc zapraszam i proszę o informowaniu mnie o nowych rozdziałach w zakładce spam.
>>NOWY BLOG<<
Pozdrawiam, Black.
niedziela, 23 marca 2014
EPILOG
Otworzyłam oczy i czym prędzej je zamknęłam. Poraziła mnie biel pokoju, w którym leżałam. Poczułam na rękach powbijane igły. Poprzypinane jakieś pierdoły. Po co mi to? Rozejrzałam się lekko i ujrzałam na sąsiednim łóżku jakąś dziewczynę i rudzielca przytulającego ją.
-Ejj... Co tu się dzieje? - wychrypiałam zdziwiona. Chyba dawno nie mówiłam. Mój głos brzmiał gorzej niż zazwyczaj. Trochę się jednak zmienił od czasu, gdy go ostatni raz słyszałam. Zaczęłam się miotać po łóżku jak idiota. Rudzielec otworzył oczy, przeklął siarczyście i wstał z łóżka.
-Przestań. - poprosił spokojnie i stanął nade mną. Skądś go znałam, brązowe oczy patrzyły mi wgłąb duszy. Przestałam się ruszać.
-George? - spytałam niepewnie, a mężczyzna pokiwał głową. Włosy podciął na trochę krótsze, a oczy nie lśniły już takim blaskiem.
- Spałaś 8 lat. - szepnął cicho, a ja wytrzeszczyłam na niego oczy. -Słu-słucham? - wychrypiałam ponownie. - Gdzie ja jestem? Gdzie Fred? - spytałam uzmysławiając sobie powoli rzeczywistość. George spuścił głowę w dół i zaczął bawić się palcami. - Gdzie jest Fred? - powtórzyłam dobitnie.
-Jest na oddziale chorych psychicznie. - odparł cicho, a ja usiadłam. Zaczęłam wyrywać aparaturę z rąk. Wszystko piekło niemiłosiernie, ale wstałam. - Co ty robisz? - spytał zaskoczony George.
-Gdzie jest ta sala? - warknęłam ignorując jego pytanie.
-Piętro niżej. - odparł po krótkiej chwili ciszy. Wyszłam niepewnie z sali i na chwiejących nogach ruszyłam na dół. Ludzie uśmiechali się do mnie przerażająco, technika była nieziemska. Na ścianach wisiały wielkie ekrany, w których ludzie ruszali się i gadali do siebie. Szepty zaczęły się zlewać w jeden cholerny krzyk. Zatkałam uszy rękami i ruszyłam w dół po schodach. Ujrzałam drzwi z jakimiś uwagami. Wlazłam tam mimo wszystko i zaczęłam się rozglądać. Sale były pozamykane. Tylko okienka ukazywały prawdziwą ich zawartość. Podeszłam do pierwszego. Siedział tam chłopczyk i śmiał się odwrócony do mnie plecami. Przypatrzyłam się mu lekko. Dłuższe włosy odstawały na wszystkie strony. Chwilę potem obrócił się. Oczy świdrowały mnie, a krew na twarzy pochodziła od małego hipogryfa, który leżał na jego kolanach. Pisnęłam cicho i odsunęłam się od tej sali. Pokuśtykałam do następnych patrząc tylko na moment przez okienko. W jednej z nich ujrzałam mężczyznę, który szykował sobie szubienicę. Zapukałam w okienko, a ten spojrzał na mnie. Gość podszedł do okienka i uśmiechnął się lekko.
-Nie warto się zabijać. - powiedziałam cicho, a ten położył dłoń na szybce. Zrobiłam to samo i uśmiechnęłam się delikatnie.
-Nie mam po co żyć. - usłyszałam głos zza drzwi.
-Masz. - odparłam spokojnie i wytarłam łzy z policzka.
-Teraz tak. - stwierdził z uśmiechem. Odsunęłam się i ruszyłam po pielęgniarkę. Nie wyglądała na przyjazną.
-Czego chcesz? - spytała szorstkim tonem. Otworzyłam usta i zaniemówiłam. - Mów. - warknęła i uderzyła pięścią w stół.
-Sala 19. - wycedziłam wreszcie, a ona spojrzała na mnie jak na idiotkę. Dotknęłam kluczy i wskazałam na zamek od drzwi. Ta wstała niechętnie i ruszyła za mną do owej sali. Zajrzałam przez okienko. Mężczyzna wciąż tam siedział. Rude włosy opadały mu zasłonami na brązowe oczy. Pielęgniarka otworzyła drzwi, a ja niepewnie weszłam do środka. Gość się poruszył i spojrzał na mnie. Na jego twarzy zagościł uśmiech. Ryżawy wstał i rozłożył ramiona szeroko. Wtuliłam się w niego mocno, a ten pogłaskał mnie po plecach.
-Gdyby rudy oszust coś ci zrobił to krzycz. - powiedziała pielęgniarka i wyszła. Spojrzałam w oczy "oszusta" i uśmiechnęłam się lekko.
-Carmen, znowu to czytasz. - mruknął niezadowolony i podszedł do mnie. Miał na sobie śliczny, zielonkawy sweter z literką F. Do tego długie jeansy i czarne trampki oraz fartuch kucharski przewiązany na biodrach. Nie dało się poznać w tym mężczyźnie tego chłopaka z Świętego Munga. Zmienił się diametralnie.
-To tak witasz żonę po przyjściu z pracy? - spytałam ze śmiechem. On tylko pokręcił głową z politowaniem i ucałował mnie delikatnie w usta. - I tak, znów to czytam. Fred to jest przepiękne. - dodałam wstając i odkładając notes na ławę.
-Kochanie... - urwał i przytulił mnie. - Następnym razem to spalę. - dopowiedział całując mnie w czubek głowy.
-Powtarzasz się skarbie. - wyszeptałam i odsunęłam się od niego. - Gdzie Thresh ? - spytałam ruszając ku kuchni. Zauważyłam na blacie cudownie pachnącą pieczeń. Skubnęłam delikatnie potrawę i wzięłam do ust. Aż zamknęłam oczy. - Weasley. Z dnia na dzień mi imponujesz. - szepnęłam gładząc go po policzku. Fred westchnął głęboko i uśmiechnął się promiennie. Ujął moją dłoń i musnął ją wargami.
-Kocham cię. - powiedział głośno i położył dłoń na moim ramieniu. Przełknęłam głośno ślinę. Nie mówiliśmy sobie tego za często. Niezbyt nas to obchodziło, w sumie. Byliśmy jednym z tych kochających mocniej, bo bez niepotrzebnych i pustych słów, małżeństw. Mi to pasowało, rudzielcowi też. Ty czekaj, wróć. Teraz jego włosy przybrały subtelny kasztanowy odcień. Ale to nadal był mój szalony rudzielec z Hogwartu. To był ten sam, którego pokochałam tuż po tym jak przeniosłam się do Nory, ten sam, który siedział w psychiatryku i szykował stryczek...
-Ja cię również kocham. - odpowiedziałam i wtuliłam się w niego mocno.
-Usiądźmy przy kolacji. - zaproponował Fred ściągając fartuch. Zaśmiałam się delikatnie i usiadłam przy stole.
-Mogę ci zacytować mojego ulubionego poetę ? - spytałam przebiegle. On westchnął głęboko i zrobił minę typu : "znowu ?! daj se kurna siana." - Czekaj. - odchrząknęłam i z powagą zaczęłam. - "Od pierwszej chwili, gdy wparowała do naszej kuchni, polubiłem ją. Potem usłyszałem jej perlisty śmiech. Boże. Jej oczy mają kolor podobny do moich, lecz widzę w nich subtelną nutkę zieleni. Kurde, czy to możliwe, bym ja, Fred Weasley, jeden z największych kawalarzy, się zakochał. Nie. To nie możliwe. Choć w sumie i tak nie mam u niej szans. Ale co mi szkodzi powalczyć. Tak. Będę walczył. Zdobędę ją." - zakończyłam i uśmiechnęłam się.
-Musisz to powtarzać codziennie ? - spytał już mocno zirytowany Fred. Wstałam i usiadłam na jego kolanach.
-Muszę skarbie. - mruknęłam cichutko i wpiłam się w jego usta. On dotknął delikatnie moich pleców pod koszulką. - Jesteś cudowny. - dodałam kładąc głowę na jego ramieniu. Fred pogłaskał mnie po plecach i ucałował w czubek głowy.
-Nie ja jedyny. - powiedział i ściągnął z siebie sweter. -Weasley. - mruknęłam z uśmiechem. On zamknął oczy, a ja znów go pocałowałam. Tak, to był mój mąż. Odsunęłam się od niego i porządnie usiadłam na krześle. On pokiwał głową z politowaniem.
-Smacznego. - powiedział poważnym tonem i z uśmiechem zaczął jeść.
-Dziękuję i nawzajem. - odpowiedziałam i uczyniłam to samo co on. - Przeszedłeś samego siebie. - dodałam połykając pierwszy kęs.
-Ohh. Twoje komplementy leją mi Nutellę na serce. - zaśmiał się delikatnie Fred.
-Jaki skromny. - burknęłam udając oburzenie. Po chwili oboje się zaśmialiśmy. - Gdzie Resh, bo się nadal nie dowiedziałam. - dodałam krojąc mięso.
-Thresh śpi u kolegi. - wyjaśnił przebiegłym tonem młodszy bliźniak, przy czym ostro gestykulował dłońmi, w których miał widelec i nóż.
-Czyli mamy dom tylko dla siebie? - spytała z uśmiechem i spojrzałam na barek z Ognistą.
-Tak. - odparł z wielkim uśmiechem podążając za moim wzrokiem. Skończyłam jedzenie i odłożyłam talerz do zlewu. Weasley usiadł w fotelu, po czym wziął mnie na kolana.
-Co ty robisz ? - spytałam gładząc go delikatnie po policzku.
-Pokazuję po raz kolejny, że za tobą tęskniłem. - odpowiedział wtulając twarz w moje włosy.
-Prawie zawsze tak robisz. - próbowałam protestować, ale jego kościste palce lekko wbiły się w moje żebra. - No dobrze. Nic nie mówię. - westchnęłam całując go w czoło. Po jego policzkach spłynęło kilka łez. Nie próbowałam nawet ich hamować. Przełknęłam głośno ślinę i przytuliłam go mocno.
-Carm. To były najgorsze lata w życiu. - wyszeptał płaczliwie Weasley.
-Kochanie, jestem przy tobie. - powiedziałam cicho i pogłaskałam go po głowie. - Zawsze będziesz dla mnie ważny. - dodałam.
-Obiecujesz ? - spytał patrząc mi w oczy.
-Ale co ?! - mruknęłam zdezorientowana.
-Że zawsze będziesz. - wyszeptał on, a ja pokiwałam głową z uśmiechem.
-Obiecuję. - powiedziałam i przeczesałam dłonią jego włosy. Szczerze, to nawet nie musiałam dawać słowa, ponieważ wiedziałam, że tak będzie. Byłam tego pewna.
-Trzeba Thresha zawieźć na peron. - wymamrotałam dziugając go w żebro. Ten jęknął, ale wstał. Przeczesał dłonią włosy i ziewnął przeciagle. -Nigdy nie lubiłem wstawać rano. - wybełkotał. Wstałam z uśmiechem i pocałowałam go. Jego dłonie mocno przyciągnęły mnie do siebie. Jego usta dotknęły moich
-Ruszaj się. - zaśmiałam się i odsunęłam od Freda. Zaczęłam się dość ładnie ubierać. Szare trampki współgrały z czarnymi spodniami i czerwonym płaszczem. Zeszłam na dół i zobaczyłam, że Resh jest już gotowy.
-Mam wszystko mamo. - powiedział z uśmiechem.
-A fasolki? - spytałam z uśmiechem. On pokiwał radośnie głową. - Fredricu Weasley, jeśli w tym momencie nie zejdziesz do kuchni to pożałujesz. - krzyknęłam. Z góry zlazł szybko rudzielec. - Ile można na ciebie czekać? - spytałam i pomogłam zatachać Reshowi bagaż do samochodu. Ruszyliśmy na King's Croos. Weszliśmy w ścianę. Pociąg już stał na peronie. Weasley spojrzał na syna.
-Powodzenia mały. - powiedział i przytulił chłopczyka.
-Obyś nie miał tak dużo kar jak tatuś. Poza tym pozdrów wujka Longbottoma. - dodałam i pocałowałam Thresha w czoło.
-Dobrze mamo. - odparł chłopiec i wszedł do wagonu. Złapałam Freda lekko za dłoń i położyłam głowę na jego ramieniu. -Nie martw się, poradzi sobie. - powiedział mężczyzna obok mnie. Pokiwałam głową i usiadłam zmęczona na ławce. Zaczęłam głęboko oddychać. Powoli tlen zacząl się kończyć. Moje płuca nie wytrzymywały. Przed oczami przebiegły mi wszystkie możliwe wspomnienia. Zerknęłam na pierś. Wbity miałam tam ostatni horkruks. WIedziałam, że marnie skończę. Spojrzałam na Freda z lekkim uśmiechem i zamknęłam oczy... Już chyba na zawsze.
_________________________________________________________
-Ejj... Co tu się dzieje? - wychrypiałam zdziwiona. Chyba dawno nie mówiłam. Mój głos brzmiał gorzej niż zazwyczaj. Trochę się jednak zmienił od czasu, gdy go ostatni raz słyszałam. Zaczęłam się miotać po łóżku jak idiota. Rudzielec otworzył oczy, przeklął siarczyście i wstał z łóżka.
-Przestań. - poprosił spokojnie i stanął nade mną. Skądś go znałam, brązowe oczy patrzyły mi wgłąb duszy. Przestałam się ruszać.
-George? - spytałam niepewnie, a mężczyzna pokiwał głową. Włosy podciął na trochę krótsze, a oczy nie lśniły już takim blaskiem.
- Spałaś 8 lat. - szepnął cicho, a ja wytrzeszczyłam na niego oczy. -Słu-słucham? - wychrypiałam ponownie. - Gdzie ja jestem? Gdzie Fred? - spytałam uzmysławiając sobie powoli rzeczywistość. George spuścił głowę w dół i zaczął bawić się palcami. - Gdzie jest Fred? - powtórzyłam dobitnie.
-Jest na oddziale chorych psychicznie. - odparł cicho, a ja usiadłam. Zaczęłam wyrywać aparaturę z rąk. Wszystko piekło niemiłosiernie, ale wstałam. - Co ty robisz? - spytał zaskoczony George.
-Gdzie jest ta sala? - warknęłam ignorując jego pytanie.
-Piętro niżej. - odparł po krótkiej chwili ciszy. Wyszłam niepewnie z sali i na chwiejących nogach ruszyłam na dół. Ludzie uśmiechali się do mnie przerażająco, technika była nieziemska. Na ścianach wisiały wielkie ekrany, w których ludzie ruszali się i gadali do siebie. Szepty zaczęły się zlewać w jeden cholerny krzyk. Zatkałam uszy rękami i ruszyłam w dół po schodach. Ujrzałam drzwi z jakimiś uwagami. Wlazłam tam mimo wszystko i zaczęłam się rozglądać. Sale były pozamykane. Tylko okienka ukazywały prawdziwą ich zawartość. Podeszłam do pierwszego. Siedział tam chłopczyk i śmiał się odwrócony do mnie plecami. Przypatrzyłam się mu lekko. Dłuższe włosy odstawały na wszystkie strony. Chwilę potem obrócił się. Oczy świdrowały mnie, a krew na twarzy pochodziła od małego hipogryfa, który leżał na jego kolanach. Pisnęłam cicho i odsunęłam się od tej sali. Pokuśtykałam do następnych patrząc tylko na moment przez okienko. W jednej z nich ujrzałam mężczyznę, który szykował sobie szubienicę. Zapukałam w okienko, a ten spojrzał na mnie. Gość podszedł do okienka i uśmiechnął się lekko.
-Nie warto się zabijać. - powiedziałam cicho, a ten położył dłoń na szybce. Zrobiłam to samo i uśmiechnęłam się delikatnie.
-Nie mam po co żyć. - usłyszałam głos zza drzwi.
-Masz. - odparłam spokojnie i wytarłam łzy z policzka.
-Teraz tak. - stwierdził z uśmiechem. Odsunęłam się i ruszyłam po pielęgniarkę. Nie wyglądała na przyjazną.
-Czego chcesz? - spytała szorstkim tonem. Otworzyłam usta i zaniemówiłam. - Mów. - warknęła i uderzyła pięścią w stół.
-Sala 19. - wycedziłam wreszcie, a ona spojrzała na mnie jak na idiotkę. Dotknęłam kluczy i wskazałam na zamek od drzwi. Ta wstała niechętnie i ruszyła za mną do owej sali. Zajrzałam przez okienko. Mężczyzna wciąż tam siedział. Rude włosy opadały mu zasłonami na brązowe oczy. Pielęgniarka otworzyła drzwi, a ja niepewnie weszłam do środka. Gość się poruszył i spojrzał na mnie. Na jego twarzy zagościł uśmiech. Ryżawy wstał i rozłożył ramiona szeroko. Wtuliłam się w niego mocno, a ten pogłaskał mnie po plecach.
-Gdyby rudy oszust coś ci zrobił to krzycz. - powiedziała pielęgniarka i wyszła. Spojrzałam w oczy "oszusta" i uśmiechnęłam się lekko.
~11 lat później. ~
Usiadłam zmęczona w fotelu tuż przed kominkiem. Tak, bycie Aurorem stresuje. Ściągnęłam nieodłączne, mimo mojego wieku, trampki i związałam włosy w wysokiego kucyka. Wzięłam stary podniszczony i wyraźnie sfatygowany kalendarz. Otworzyłam go na mojej ulubionej stronie. Z kuchni wyszedł mój mąż, czyli była gwiazda Quidditcha, a teraźniejszy trener.-Carmen, znowu to czytasz. - mruknął niezadowolony i podszedł do mnie. Miał na sobie śliczny, zielonkawy sweter z literką F. Do tego długie jeansy i czarne trampki oraz fartuch kucharski przewiązany na biodrach. Nie dało się poznać w tym mężczyźnie tego chłopaka z Świętego Munga. Zmienił się diametralnie.
-To tak witasz żonę po przyjściu z pracy? - spytałam ze śmiechem. On tylko pokręcił głową z politowaniem i ucałował mnie delikatnie w usta. - I tak, znów to czytam. Fred to jest przepiękne. - dodałam wstając i odkładając notes na ławę.
-Kochanie... - urwał i przytulił mnie. - Następnym razem to spalę. - dopowiedział całując mnie w czubek głowy.
-Powtarzasz się skarbie. - wyszeptałam i odsunęłam się od niego. - Gdzie Thresh ? - spytałam ruszając ku kuchni. Zauważyłam na blacie cudownie pachnącą pieczeń. Skubnęłam delikatnie potrawę i wzięłam do ust. Aż zamknęłam oczy. - Weasley. Z dnia na dzień mi imponujesz. - szepnęłam gładząc go po policzku. Fred westchnął głęboko i uśmiechnął się promiennie. Ujął moją dłoń i musnął ją wargami.
-Kocham cię. - powiedział głośno i położył dłoń na moim ramieniu. Przełknęłam głośno ślinę. Nie mówiliśmy sobie tego za często. Niezbyt nas to obchodziło, w sumie. Byliśmy jednym z tych kochających mocniej, bo bez niepotrzebnych i pustych słów, małżeństw. Mi to pasowało, rudzielcowi też. Ty czekaj, wróć. Teraz jego włosy przybrały subtelny kasztanowy odcień. Ale to nadal był mój szalony rudzielec z Hogwartu. To był ten sam, którego pokochałam tuż po tym jak przeniosłam się do Nory, ten sam, który siedział w psychiatryku i szykował stryczek...
-Ja cię również kocham. - odpowiedziałam i wtuliłam się w niego mocno.
-Usiądźmy przy kolacji. - zaproponował Fred ściągając fartuch. Zaśmiałam się delikatnie i usiadłam przy stole.
-Mogę ci zacytować mojego ulubionego poetę ? - spytałam przebiegle. On westchnął głęboko i zrobił minę typu : "znowu ?! daj se kurna siana." - Czekaj. - odchrząknęłam i z powagą zaczęłam. - "Od pierwszej chwili, gdy wparowała do naszej kuchni, polubiłem ją. Potem usłyszałem jej perlisty śmiech. Boże. Jej oczy mają kolor podobny do moich, lecz widzę w nich subtelną nutkę zieleni. Kurde, czy to możliwe, bym ja, Fred Weasley, jeden z największych kawalarzy, się zakochał. Nie. To nie możliwe. Choć w sumie i tak nie mam u niej szans. Ale co mi szkodzi powalczyć. Tak. Będę walczył. Zdobędę ją." - zakończyłam i uśmiechnęłam się.
-Musisz to powtarzać codziennie ? - spytał już mocno zirytowany Fred. Wstałam i usiadłam na jego kolanach.
-Muszę skarbie. - mruknęłam cichutko i wpiłam się w jego usta. On dotknął delikatnie moich pleców pod koszulką. - Jesteś cudowny. - dodałam kładąc głowę na jego ramieniu. Fred pogłaskał mnie po plecach i ucałował w czubek głowy.
-Nie ja jedyny. - powiedział i ściągnął z siebie sweter. -Weasley. - mruknęłam z uśmiechem. On zamknął oczy, a ja znów go pocałowałam. Tak, to był mój mąż. Odsunęłam się od niego i porządnie usiadłam na krześle. On pokiwał głową z politowaniem.
-Smacznego. - powiedział poważnym tonem i z uśmiechem zaczął jeść.
-Dziękuję i nawzajem. - odpowiedziałam i uczyniłam to samo co on. - Przeszedłeś samego siebie. - dodałam połykając pierwszy kęs.
-Ohh. Twoje komplementy leją mi Nutellę na serce. - zaśmiał się delikatnie Fred.
-Jaki skromny. - burknęłam udając oburzenie. Po chwili oboje się zaśmialiśmy. - Gdzie Resh, bo się nadal nie dowiedziałam. - dodałam krojąc mięso.
-Thresh śpi u kolegi. - wyjaśnił przebiegłym tonem młodszy bliźniak, przy czym ostro gestykulował dłońmi, w których miał widelec i nóż.
-Czyli mamy dom tylko dla siebie? - spytała z uśmiechem i spojrzałam na barek z Ognistą.
-Tak. - odparł z wielkim uśmiechem podążając za moim wzrokiem. Skończyłam jedzenie i odłożyłam talerz do zlewu. Weasley usiadł w fotelu, po czym wziął mnie na kolana.
-Co ty robisz ? - spytałam gładząc go delikatnie po policzku.
-Pokazuję po raz kolejny, że za tobą tęskniłem. - odpowiedział wtulając twarz w moje włosy.
-Prawie zawsze tak robisz. - próbowałam protestować, ale jego kościste palce lekko wbiły się w moje żebra. - No dobrze. Nic nie mówię. - westchnęłam całując go w czoło. Po jego policzkach spłynęło kilka łez. Nie próbowałam nawet ich hamować. Przełknęłam głośno ślinę i przytuliłam go mocno.
-Carm. To były najgorsze lata w życiu. - wyszeptał płaczliwie Weasley.
-Kochanie, jestem przy tobie. - powiedziałam cicho i pogłaskałam go po głowie. - Zawsze będziesz dla mnie ważny. - dodałam.
-Obiecujesz ? - spytał patrząc mi w oczy.
-Ale co ?! - mruknęłam zdezorientowana.
-Że zawsze będziesz. - wyszeptał on, a ja pokiwałam głową z uśmiechem.
-Obiecuję. - powiedziałam i przeczesałam dłonią jego włosy. Szczerze, to nawet nie musiałam dawać słowa, ponieważ wiedziałam, że tak będzie. Byłam tego pewna.
*kilka tygodni potem*
Usiadłam zmęczona w łóżku. Kolejny zły sen z wydarzeniami ze szpitala. Znowu się spóźniłam i ujrzałam ciało Freda zwisające z sufitu. Przetarłam oczy i spojrzałam na rudzielca.-Trzeba Thresha zawieźć na peron. - wymamrotałam dziugając go w żebro. Ten jęknął, ale wstał. Przeczesał dłonią włosy i ziewnął przeciagle. -Nigdy nie lubiłem wstawać rano. - wybełkotał. Wstałam z uśmiechem i pocałowałam go. Jego dłonie mocno przyciągnęły mnie do siebie. Jego usta dotknęły moich
-Ruszaj się. - zaśmiałam się i odsunęłam od Freda. Zaczęłam się dość ładnie ubierać. Szare trampki współgrały z czarnymi spodniami i czerwonym płaszczem. Zeszłam na dół i zobaczyłam, że Resh jest już gotowy.
-Mam wszystko mamo. - powiedział z uśmiechem.
-A fasolki? - spytałam z uśmiechem. On pokiwał radośnie głową. - Fredricu Weasley, jeśli w tym momencie nie zejdziesz do kuchni to pożałujesz. - krzyknęłam. Z góry zlazł szybko rudzielec. - Ile można na ciebie czekać? - spytałam i pomogłam zatachać Reshowi bagaż do samochodu. Ruszyliśmy na King's Croos. Weszliśmy w ścianę. Pociąg już stał na peronie. Weasley spojrzał na syna.
-Powodzenia mały. - powiedział i przytulił chłopczyka.
-Obyś nie miał tak dużo kar jak tatuś. Poza tym pozdrów wujka Longbottoma. - dodałam i pocałowałam Thresha w czoło.
-Dobrze mamo. - odparł chłopiec i wszedł do wagonu. Złapałam Freda lekko za dłoń i położyłam głowę na jego ramieniu. -Nie martw się, poradzi sobie. - powiedział mężczyzna obok mnie. Pokiwałam głową i usiadłam zmęczona na ławce. Zaczęłam głęboko oddychać. Powoli tlen zacząl się kończyć. Moje płuca nie wytrzymywały. Przed oczami przebiegły mi wszystkie możliwe wspomnienia. Zerknęłam na pierś. Wbity miałam tam ostatni horkruks. WIedziałam, że marnie skończę. Spojrzałam na Freda z lekkim uśmiechem i zamknęłam oczy... Już chyba na zawsze.
_________________________________________________________
"To już jest koniec nie ma już nic, jesteśmy wolni możemy iść."
Takiego zakończenia się nie spodziewaliście :D
Więc dziękuję wam za wszystko. Za wszystkie spędzone chwile. Za wszystkie dziwne domysły i głupie pomysły. Dziękuję za komentowanie. Szczególnie Klaudii i Wiktorii. Je kocham przede wszystkim. Są dla mnie podporą. Naprawdę. Jesteście wielkie.
Dziękuję również wszystkim razem i każdemu z osobna za to, iż komukolwiek chciało się to coś czytać. Kocham was naprawdę za WSZYSTKO. Jesteście cudowni. Chyba będę czuła delikatną pustkę w serduszku, gdy dodam epilog, ale nic nie trwa wiecznie.
Mimo to jeszcze raz cholernie wszystkim dziękuję :**
70. "To już koniec."
Otworzyłam oczy z lekkim uśmiechem. Niestety nie dane mi było zobaczyć mojego wpół nagiego rudzielca, gdyż na jego miejscu pojawił się paskudny Yaxley. Nie dość, że Śmierciożerca szczerzył się do mnie niczym pedofil to jeszcze był nagi. Sturlałam się prędko z łóżka.
-Co ty tu do cholery robisz? - ryknęłam na blondyna, a ten zaczął się śmiać. Nie rozumiałam intencji jego śmiechu, więc po prostu poczołgałam się w najodleglejszy kąt pokoju. Wtedy właśnie dostrzegłam, że i ja jestem naga. Szybko ściągnęłam kołdrę z pobliskiego łóżka i zakryłam się nią. No kto by się spodziewał, że po chwili w magiczny sposób zniknęła? Tak, to byłam ja. Mężczyzna wstał eksponując siebie w całej okazałości. Skryłam twarz w kolanach.
-Nie chcesz na mnie patrzeć? - spytał smutnym głosem, a ja pokręciłam głową. W tym momencie wolałabym nawet widzieć wszystkich chłopaków z Gryffindoru nagich, niż ową tlenioną gnidę. Zacisnęłam powieki, a paznokcie wbiłam w kolana. Wszystko zaczęło się rozmazywać, a ja znowu wylądowałam w łóżku z Fredem. Ten nadal spał z lekkim uśmiechem. Chyba nie będzie zadowolony, gdy wstanie, a mnie nie będzie, prawda? Prawda, ale ratowanie jego zasranego tyłka jest o wiele ważniejsze. Tak wiec wytargałam się z jego ramion i stanęłam o własnych nogach. Spokojnie, na palcach, podeszłam do szafy, by tylko coś na siebie narzucić. Wlazłam w spodenki i naciągnęłam koszulkę. Dowiązałam trampki i wsadziłam sztylet za pasek.
-Do zobaczenia - szepnęłam i pocałowałam rudzielca w czoło. Szybko zbiegłam po schodach. Za oknem słońce dopiero wstało dzień. I chwała Najniższemu. Ruszyłam spokojnie ku stadionowi. Wystarczyła mi miotła. Jakoś przecież musiałam się tam dostać. Po drodze minął mnie Snape, ale tylko kiwnął spokojnie głową i odszedł z lekkim uśmiechem. Teraz tylko gadać z takim co powie ci, ze Severus nie potrafi się uśmiechać. Że cię uśmiechem nie zaszczyci to kurde wcale nie znaczy, że nie potrafi ty cholerna gnido. Pomyślałam o Yaxley'u. Zrobiło mi się niedobrze. Wzdrygnęła się każda komórka mojego ciała. Nie wiedziałam co ze sobą zrobić. Co oni ze mną zrobią. Przecież jeśli oddam im horkruksa to tak szybko mnie nie puszczą. Przynajmniej nie słyszałam o takim przypadku. To by było zbyt dziwne. O dziwo, mimo wczesnej pory wlazłam w kogoś.
-Jak ła... - urwał jakiś rosły Gryffon. - Znaczy się, przepraszam. Powinienem uważać - dodał cicho, a ja spojrzała na niego z głupa.
-Oh, no tak. To ty - mruknęłam patrząc na jego paskudny ryj. Wyciągnęłam ku niemu dłoń, a ten spojrzał an nią zaskoczony. - Pokój? - spytałam spokojnie, a ten uścisnął ją lekko.
-Pewnie - odparł, a jego twarz wykrzywiła się w niemym uśmiechu. Z oczu zaczęła wylewać się krew. Usta odpadły ukazując zakrwawione zęby. Jego ciało opadło bezwładnie na mnie. Przygniótł mnie do ziemi. Po kolei, jego członki zaczęły odpadać od tułowia. Powieki chłopaka dotknęły delikatnie moich ust. Nos za to wylądował na mojej nodze. Próbowałam go z siebie zrzucić. Mimo powolnego rozkładania się ciała miał wiele siły.
-Złaź ze mnie - ryknęłam, a po moich skroniach popłynęły łzy. - Złaź ty kupo mięsa - warknęłam zrezygnowana. Ten nadal przyciskał mnie do ziemi. Coś mi się wydaje, ze nawet ze zdwojoną siłą. Nie wiedziałam co mam robić, więc po prostu czekałam, aż ręce i nogi mu odpadną. I ta radosna chwila nastąpiła zaskakująco szybko jak na moje szczęście. Jego usta wciąż bełkotały jakieś niezrozumiałe słowa, a gardło otwierało się i zamykało. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że bełkotał Uważaj, za tobą. Szybko jednak to ogarnęłam, gdyż zostałam niemiło potraktowana kamieniem po tyle głowy.
-Wstawaj suko - usłyszałam narastający huk w mojej głowie. Po chwili dostałam w twarz z otwartej dłoni. Skrzywiłam się lekko i zacisnęłam zęby. Zostałam przywiązana do jakiegoś krzesła.
-P-Puść mnie - wybełkotałam cichutko. Tylko na tyle było stać moje gardło. Nie potrafiłam wydusić nic więcej. Nawet własne gardło miało moje błagania o pomoc głęboko gdzieś. W takim razie zamknęłam się szybko i spojrzałam w ciemność, która roztaczała się wokół mnie. Jakieś dłonie zaczęły mnie dotykać. Owy osobnik stał tuż za mną i sapał mi głośno na kark.
-Witaj kochanie - wybełkotał syczącym głosem. Ową osobą okazał się być... Barty? Zjechał dłonią po moim boku i dotknął biodra. W spodenkach miałam nóż. Jego smukłe palce szybko go chwyciły i zaczął się cieszyć. Jedyne co mi w nim nie pasowało to kolor jego oczu. Przecież Junior nigdy nie miał białych oczu, chyba, że przez te lata za każdym razem widziałam inny kolor.
-Kto cię opętał? - spytałam cicho patrząc na niego badawczo. Miałam dość tajemnic.
-Twój tatuś - szepnął mi na ucho i musnął językiem policzek. Zamurowało mnie. Orion nie żyje. Wszyscy o tym wiedzą. - To dziewczynka nie wie, że ojczulek miał horkruksa? - zaśmiał się głupio. Zaczęłam się szarpać na krześle.
-Wypuść mnie ty gnoju - ryknęłam szamocząc się. Ten poczęstował mnie małą porcją prądu, który przeszył całe moje ciało. - T-To krzesło elektryczne? - spytałam zaniepokojona. Głos wyszedł dokładnie tak samo, bo to zabolało.
-Jakbyś przy tym była kochanie - odparł spokojnie Crouch i znowu popieścił mnie prądem. Jęknęłam spuszczając głowę w dół. Jego różdżka smagnęła mój policzek, który rozorał się na pół. Użył Sectumsempry. Poczułam krew cieknącą mi po szyi i wlewającą się na moją ulubioną koszulkę.
-D-Dlaczego to robisz? - wybełkotałam cichutko, a ten zaczął się śmiać.
-Jesteś cholernie tępa - stwierdził cmokając z niezadowoleniem. Miał huśtawki nastrojów. - Robię to samo co dzieje się z każdym z twoich bliskich teraz. Każdy poczuje kawałek twojego bólu. Ciekawe jak Scottie będzie wyglądał z wielką blizną na policzku, nie sądzisz, że przystojnie? Zaskakująco nawet jak na wpół zdrajcę krwi. Zgadzasz się? - spytał wesoło, a ja ani drgnęłam. Ten uderzył mnie w świeżą bliznę.
-Nie, nie zgadzam się - burknęłam sycząc z bólu. Ten uniósł mój podbródek i przez moment ujrzałam żal czekoladowych oczu Barty'ego. Został uwięziony we własnym ciele.
-Masz się zgodzić, bo inaczej zabiję ich po kolei. Będą szli po kolei na śmierć. Będą cię dręczyć do końca życia. Będą cię nienawidzić. Wreszcie będziesz sobą dziwko - roześmiał się i znowu mi przyłożył. Zacisnęłam lekko oczy.
-Mam cię dość - szepnęłam cicho, a moja dusza zaczęła się wyrywać z własnego ciała. Znowu zaczęłam umierać?
-Nie ty jedyna. Słyszę jak twój rudzielec błaga o litość. Jak go boli, gdy delikatnie podcinają mu skórę. Nawet nie wiesz jak to kurewsko boli... Możesz się dowiedzieć - zaśmiał się 'wspaniałomyślnie'. Wytargał horkruksa i zaczął mi coś kreślić najpierw po dłoni. Potem rozerwał koszulkę i mazał mi ostrzem po brzuchu. Próbowałam, bezskutecznie zresztą, odsunąć się od noża i oprawcy.
-Przestań - ryknęłam dławiąc się krwią zmieszaną ze słonymi łzami. Znowu byłam bezsilna wobec oprawcy. Znowu udało im się mnie złamać. Znowu mam uczucia. Znowu jestem człowiekiem.
-Co mi zrobisz? - spytał szyderczo i dotknął mojego policzka delikatnie, po czym dotknął moich ust. Szybko się w nie wpił, by po chwili krzyczeć turlając się po podłodze.
-To już koniec. To już koniec - płakał z bólu umęczony wędrowiec, który wreszcie dotarł do celu.
Dla mnie to również był prawie koniec wędrówki. Zaczęłam mdleć. Powoli spokojnie zapadałam w stan senności, otępiałego snu. To już koniec.
________________________________________________________
Znowu długa przerwa, znowu brak weny. Mimo to dziękuję wam, sobie i wam za wszystko. Został jeszcze tylko epilog, ale go wrzucę w następną sobotę czy coś takiego, bo już od dawna siedzi w kopiach roboczych. Co do rozdziału, może nie najlepszy, ale mi się w miarę podoba :D
-Co ty tu do cholery robisz? - ryknęłam na blondyna, a ten zaczął się śmiać. Nie rozumiałam intencji jego śmiechu, więc po prostu poczołgałam się w najodleglejszy kąt pokoju. Wtedy właśnie dostrzegłam, że i ja jestem naga. Szybko ściągnęłam kołdrę z pobliskiego łóżka i zakryłam się nią. No kto by się spodziewał, że po chwili w magiczny sposób zniknęła? Tak, to byłam ja. Mężczyzna wstał eksponując siebie w całej okazałości. Skryłam twarz w kolanach.
-Nie chcesz na mnie patrzeć? - spytał smutnym głosem, a ja pokręciłam głową. W tym momencie wolałabym nawet widzieć wszystkich chłopaków z Gryffindoru nagich, niż ową tlenioną gnidę. Zacisnęłam powieki, a paznokcie wbiłam w kolana. Wszystko zaczęło się rozmazywać, a ja znowu wylądowałam w łóżku z Fredem. Ten nadal spał z lekkim uśmiechem. Chyba nie będzie zadowolony, gdy wstanie, a mnie nie będzie, prawda? Prawda, ale ratowanie jego zasranego tyłka jest o wiele ważniejsze. Tak wiec wytargałam się z jego ramion i stanęłam o własnych nogach. Spokojnie, na palcach, podeszłam do szafy, by tylko coś na siebie narzucić. Wlazłam w spodenki i naciągnęłam koszulkę. Dowiązałam trampki i wsadziłam sztylet za pasek.
-Do zobaczenia - szepnęłam i pocałowałam rudzielca w czoło. Szybko zbiegłam po schodach. Za oknem słońce dopiero wstało dzień. I chwała Najniższemu. Ruszyłam spokojnie ku stadionowi. Wystarczyła mi miotła. Jakoś przecież musiałam się tam dostać. Po drodze minął mnie Snape, ale tylko kiwnął spokojnie głową i odszedł z lekkim uśmiechem. Teraz tylko gadać z takim co powie ci, ze Severus nie potrafi się uśmiechać. Że cię uśmiechem nie zaszczyci to kurde wcale nie znaczy, że nie potrafi ty cholerna gnido. Pomyślałam o Yaxley'u. Zrobiło mi się niedobrze. Wzdrygnęła się każda komórka mojego ciała. Nie wiedziałam co ze sobą zrobić. Co oni ze mną zrobią. Przecież jeśli oddam im horkruksa to tak szybko mnie nie puszczą. Przynajmniej nie słyszałam o takim przypadku. To by było zbyt dziwne. O dziwo, mimo wczesnej pory wlazłam w kogoś.
-Jak ła... - urwał jakiś rosły Gryffon. - Znaczy się, przepraszam. Powinienem uważać - dodał cicho, a ja spojrzała na niego z głupa.
-Oh, no tak. To ty - mruknęłam patrząc na jego paskudny ryj. Wyciągnęłam ku niemu dłoń, a ten spojrzał an nią zaskoczony. - Pokój? - spytałam spokojnie, a ten uścisnął ją lekko.
-Pewnie - odparł, a jego twarz wykrzywiła się w niemym uśmiechu. Z oczu zaczęła wylewać się krew. Usta odpadły ukazując zakrwawione zęby. Jego ciało opadło bezwładnie na mnie. Przygniótł mnie do ziemi. Po kolei, jego członki zaczęły odpadać od tułowia. Powieki chłopaka dotknęły delikatnie moich ust. Nos za to wylądował na mojej nodze. Próbowałam go z siebie zrzucić. Mimo powolnego rozkładania się ciała miał wiele siły.
-Złaź ze mnie - ryknęłam, a po moich skroniach popłynęły łzy. - Złaź ty kupo mięsa - warknęłam zrezygnowana. Ten nadal przyciskał mnie do ziemi. Coś mi się wydaje, ze nawet ze zdwojoną siłą. Nie wiedziałam co mam robić, więc po prostu czekałam, aż ręce i nogi mu odpadną. I ta radosna chwila nastąpiła zaskakująco szybko jak na moje szczęście. Jego usta wciąż bełkotały jakieś niezrozumiałe słowa, a gardło otwierało się i zamykało. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że bełkotał Uważaj, za tobą. Szybko jednak to ogarnęłam, gdyż zostałam niemiło potraktowana kamieniem po tyle głowy.
-Wstawaj suko - usłyszałam narastający huk w mojej głowie. Po chwili dostałam w twarz z otwartej dłoni. Skrzywiłam się lekko i zacisnęłam zęby. Zostałam przywiązana do jakiegoś krzesła.
-P-Puść mnie - wybełkotałam cichutko. Tylko na tyle było stać moje gardło. Nie potrafiłam wydusić nic więcej. Nawet własne gardło miało moje błagania o pomoc głęboko gdzieś. W takim razie zamknęłam się szybko i spojrzałam w ciemność, która roztaczała się wokół mnie. Jakieś dłonie zaczęły mnie dotykać. Owy osobnik stał tuż za mną i sapał mi głośno na kark.
-Witaj kochanie - wybełkotał syczącym głosem. Ową osobą okazał się być... Barty? Zjechał dłonią po moim boku i dotknął biodra. W spodenkach miałam nóż. Jego smukłe palce szybko go chwyciły i zaczął się cieszyć. Jedyne co mi w nim nie pasowało to kolor jego oczu. Przecież Junior nigdy nie miał białych oczu, chyba, że przez te lata za każdym razem widziałam inny kolor.
-Kto cię opętał? - spytałam cicho patrząc na niego badawczo. Miałam dość tajemnic.
-Twój tatuś - szepnął mi na ucho i musnął językiem policzek. Zamurowało mnie. Orion nie żyje. Wszyscy o tym wiedzą. - To dziewczynka nie wie, że ojczulek miał horkruksa? - zaśmiał się głupio. Zaczęłam się szarpać na krześle.
-Wypuść mnie ty gnoju - ryknęłam szamocząc się. Ten poczęstował mnie małą porcją prądu, który przeszył całe moje ciało. - T-To krzesło elektryczne? - spytałam zaniepokojona. Głos wyszedł dokładnie tak samo, bo to zabolało.
-Jakbyś przy tym była kochanie - odparł spokojnie Crouch i znowu popieścił mnie prądem. Jęknęłam spuszczając głowę w dół. Jego różdżka smagnęła mój policzek, który rozorał się na pół. Użył Sectumsempry. Poczułam krew cieknącą mi po szyi i wlewającą się na moją ulubioną koszulkę.
-D-Dlaczego to robisz? - wybełkotałam cichutko, a ten zaczął się śmiać.
-Jesteś cholernie tępa - stwierdził cmokając z niezadowoleniem. Miał huśtawki nastrojów. - Robię to samo co dzieje się z każdym z twoich bliskich teraz. Każdy poczuje kawałek twojego bólu. Ciekawe jak Scottie będzie wyglądał z wielką blizną na policzku, nie sądzisz, że przystojnie? Zaskakująco nawet jak na wpół zdrajcę krwi. Zgadzasz się? - spytał wesoło, a ja ani drgnęłam. Ten uderzył mnie w świeżą bliznę.
-Nie, nie zgadzam się - burknęłam sycząc z bólu. Ten uniósł mój podbródek i przez moment ujrzałam żal czekoladowych oczu Barty'ego. Został uwięziony we własnym ciele.
-Masz się zgodzić, bo inaczej zabiję ich po kolei. Będą szli po kolei na śmierć. Będą cię dręczyć do końca życia. Będą cię nienawidzić. Wreszcie będziesz sobą dziwko - roześmiał się i znowu mi przyłożył. Zacisnęłam lekko oczy.
-Mam cię dość - szepnęłam cicho, a moja dusza zaczęła się wyrywać z własnego ciała. Znowu zaczęłam umierać?
-Nie ty jedyna. Słyszę jak twój rudzielec błaga o litość. Jak go boli, gdy delikatnie podcinają mu skórę. Nawet nie wiesz jak to kurewsko boli... Możesz się dowiedzieć - zaśmiał się 'wspaniałomyślnie'. Wytargał horkruksa i zaczął mi coś kreślić najpierw po dłoni. Potem rozerwał koszulkę i mazał mi ostrzem po brzuchu. Próbowałam, bezskutecznie zresztą, odsunąć się od noża i oprawcy.
-Przestań - ryknęłam dławiąc się krwią zmieszaną ze słonymi łzami. Znowu byłam bezsilna wobec oprawcy. Znowu udało im się mnie złamać. Znowu mam uczucia. Znowu jestem człowiekiem.
-Co mi zrobisz? - spytał szyderczo i dotknął mojego policzka delikatnie, po czym dotknął moich ust. Szybko się w nie wpił, by po chwili krzyczeć turlając się po podłodze.
-To już koniec. To już koniec - płakał z bólu umęczony wędrowiec, który wreszcie dotarł do celu.
Dla mnie to również był prawie koniec wędrówki. Zaczęłam mdleć. Powoli spokojnie zapadałam w stan senności, otępiałego snu. To już koniec.
________________________________________________________
Znowu długa przerwa, znowu brak weny. Mimo to dziękuję wam, sobie i wam za wszystko. Został jeszcze tylko epilog, ale go wrzucę w następną sobotę czy coś takiego, bo już od dawna siedzi w kopiach roboczych. Co do rozdziału, może nie najlepszy, ale mi się w miarę podoba :D
czwartek, 20 lutego 2014
69. "Gdzie ten idiota?"
Wybełkotałam jakieś przeprosiny i wstałam zabierając pakunek z horkruksem. Ruszyłam szybko do pokoju. Miałam dość. Po raz kolejny miałam dość. Złapałam za klamkę lekko i pchnęłam drzwi. Ukazała mi się sala pełna krwi. Spojrzałam na to zaskoczona. Na środku pokoju leżał rozczłonkowany mały testrel. Usiadłam na podłodze plamiąc nogi i dłonie krwią. Ułożyłam na kolanach zwierzątko. Po moich policzkach spłynęły łzy. Nienawidzę śmierci zwierząt. Pogłaskałam go po łebku. Do pokoju weszła Katie.
-Co się stało? - spytała przerażona patrząc na krew.
-O-On... Umarł - szepnęłam głaszcząc powietrze. Ta usiadła obok.
-Kto? - mruknęła cicho i złapała mnie za dłoń.
-Al... Alastor - wybełkotałam otwierając lekko oczy testrela. Patrzyły na mnie błękitnymi tęczówkami. Przeobraził się w testrela. Dlaczego umarł? Jak on mógł? To moja wina. Pozbawiłam go życia. To psychoza go pozbawiła życia.
-Kim jest Alastor? - spytała próbując uzyskać jakikolwiek kontakt wzrokowy.
-Mój Strażnik - odparłam cicho i spojrzałam jej w oczy swoimi szklanymi gałkami. - Kochałam go - dodałam szeptem, a ta objęła mnie ramieniem.
-Fred o tym wie? - szepnęła cicho. Szybko zaprzeczyłam głową i otarłam wilgotne policzki. Wstałam z zakrwawionej podłogi i ruszyłam ku drzwiom chcąc spotkać się z Rudzielcem. - Gdzie idziesz? - dodała Katie cicho, ale ja już zamknęłam drzwi. Zeszłam jak w amoku po schodach i ujrzałam rudą czuprynę na fotelu. Jakim cudem wcześniej go nie zauważyłam?
-F-Fred? - spytałam szeptem, a ten odwrócił głowę ku mnie. Na jego twarzy wykwitł piękny uśmiech i wstał z fotela.
-Wróciłaś? - szepnął stając przede mną w odległości około metra.
-Tak, chyba tak - odparłam niespokojnym głosem, który potrzebował kogoś obok. Rudzielec chyba czytał mi w myślach, bo przytulił mnie mocno. Zatopiłam twarz w jego bordowej koszuli. Palce splotłam za jego plecami. Wyglądał idealnie mimo worów pod oczami i tłustych włosów. Jest zbyt doskonały. Ten spojrzał na mnie czekoladowymi tęczówkami. - Bardzo tęskniłam - wybełkotałam, a ten zaśmiał się lekko.
-Skąd ta krew? - spytał bez większych nerwów patrząc na moje spodnie.
-Alastor... - odparłam cicho, a ten odsunął się i przewrażliwionym wzrokiem rozglądnął się po pomieszczeniu.
-Gdzie ten idiota? - warknął mierząc pięściami w powietrze.
-Jesteś okropny - ryknęłam i wybiegłam z pokoju wspólnego. Ruszyłam wnerwona do sowiarni. Mam zamiar wreszcie wygadać się o horkruksie braciom. Może wtedy będą bezpieczni i tym samym ostrożni, prawda? Jednak nie było mi nawet dane tam dojść, gdyż drogę zatarasował mi jakiś wysoki Gryfon.
-Czego tu chcesz o tak wczesnej porze? - warknął chłopak.
-Złaź debilu. Idę wysłać list - burknęłam próbując przejść szparą między jego ramieniem, a ścianą wąskiego korytarza.
-Nigdzie nie idziesz kretynko - krzyknął, a ja spojrzałam na niego zdenerwowana.
-Jeszcze raz mnie tak nazwiesz, a cię zamorduję gołymi rękami - mruknęłam z przekąsem.
-Spróbuj dziewczynko - warknął, a ja przystawiłam skostaniłe dłonie do jego szyi i zaczęłam go dusić. Nie wyglądał najlepiej. Jego twarz stawała się powoli zielona, a oczy błagały bym przestałam. Gdy jestem zła nabieram o wiele więcej siły w mięśniach. To dziwne. Puściłam go, a on upadł na ziemię.
-Zjeżdżaj stąd - burknęłam, a ten ruszył pędem ku schodom. Weszłam uradowana do sowiarni. Wyczarowałam pergamin i pióro. "Drogi Syriuszu. Zdobyłam horkruksa. Mam dość." Przywołałam Diabła i wsadziłam mu to w szpony bełkocząc, że do Syriusza. Ruszyłam do Wieży Gryffindora nie mając na nic ochoty. Nie rozumiałam jak ludzie mogą być tacy tępi goniąc za jakimś popierdolonym nożykiem. - Muffelito - burknęłam, a Gruba Dama ustąpiła mi miejsca w obrazie. Wlazłam do środka i ruszyłam do swojego dormitorium. Może śmierć to dobre rozwiązanie? Nie, śmierć to złe rozwiazanie. Jakbym miała umrzeć to już bym wąchała kwiatki od spodu. Weszłam do pokoju, a ktoś zamknął za mną drzwi. Usłyszałam przekręcanie kluczyka w zamku. Po chwili wszytskie świece rozbłysły dziwnym, mdłym blaskiem. Na środku pokoju siedział Weasley. - To jakiś żart? - spytałam cicho, a ten zaczął się śmiać. Wstał i podszedł do mnie. Fred przygwoździł mnie do ziemi swoim ciałem. Spojrzałam mu w oczy z uśmiechem na ustach.
-Wyglądasz świetnie - stwierdziłam spokojnie, a ten dotknął lekko moich ust swoimi. Wpiłam się w niego mocno. Jego dłonie znalazły się na moich biodrach. Spojrzałam mu w oczy i dotknęłam jego mostka. Jego zęby lekko przygryzły moją wargę. Przez niego zjechałam dłońmi na pasek od jego spodni. Jego oczy zapaliły się dziwnym blaskiem.
-Chcesz tego? - spytał szepcząc mi to na ucho, po czym je delikatnie przygryzł. Zadrżałam.
-Bardziej, niż kiedykolwiek - wybełkotałam, a Fred wsunął dłonie pod moją koszulkę. Szybko ją ze mnie ściągnął. Wyszczerzyłam się delikatnie. Fred dotknął mojej szyi ustami i zaczął ją całować. Jęknęłam cicho i przycisnęłam jego twarz do mojego mostka. Usłyszałam stłumiony śmiech dochodzący spod mojej brody. Uśmiechnęłam się lekko. Dojechał pocałunkami do mojego stanika. Spojrzał na mnie, a na jego spodniach wyraźnie widać było lekkie wybrzuszenie. Przygryzłam wargę i dotknęłam brązowego paska od jego spodni. Zaczęłam powoli ściągać go razem ze spodniami w dół. Na tyle powoli, na ile pozwoliła mi przestrzeń obok mnie. Po chwili widziałam czarne bokserki. Spodnie wyrzucił z łóżka na podłogę i wrócił do mojego stanika z płomieniami w oczach. Zaczął mnie zapamiętale całować zostawiając malinkę tu i ówdzie. Przymknęłam oczy z rozkoszy i wbiłam lekko paznokcie w jego plecy. Ten dotknął mojego stanika i szybko go rozpiął. Uśmiechnęłam się szeroko. Ten patrzył mi w oczy.
-Jesteś piękna - szepnął dotykając lekko mojej piersi.
-A ty słodki - wybełkotałam, gdy jego usta zostawiły wilgotny ślad po pocałunku na mojej piersi. Wjechałam dłońmi w jego bokserki dotykając zaledwie ciała poniżej jego bioder. Fred wygiął się lekko i przymknął oczy. Zaczęłam lekko zsuwać jego bieliznę. Ten pomógł mi lekko i chwilę potem leżał na mnie nagi. Kolano Freda dotknęło lekko wnętrza moich ud i rozsunęło mi nogi. Jego zawsze zręczne dłonie zaczęły się plątać przy ściąganiu ze mnie ostatniej części ubioru. Zaśmiałam się lekko i przewróciłam się tak, by nad nim górować. Pozbawił mnie całkowicie ubrania. Przywarłam do niego mocno czując jego uniesienia wbijające mi się w brzuch. Spojrzałam mu w oczy. Szybko i sprawnie naciągnął gumkę. Patrzyłam mu w oczy z niedosytem. Po chwili poczułam jak coś powoli wdzierało się do mojego wnętrza. Uczucie nie było najlepsze w moim życiu.
-Może lekko boleć - szepnął mi na ucho i wszedł do końca. Pokiwałam niemrawo głową i wbiłam paznokcie w jego plecy. Gwałtownym ruchem obrócił nas. Teraz przytulałam nagimi plecami podłogę. Zacisnęłam powieki. Ból ustępował przyjemności. Fred wyglądał na zachwyconego. Poruszył się lekko. Poczułam to trzy razy mocniej. Jęk został zagłuszony przez jego pocałunek. Weasley wiedział co czuję. Lekko zaczał się ruszać. Uśmiechnęłam się czerpiąc z tego przyjemność. Wbiłam paznokcie w jego plecy i jęknęłam cicho. Wygięłam się delikatnie, a biodra poszybowały ku górze. Fred zrozumiał to jako zachętę i wbijał się we mnie szybciej. Coś zapiekło, zabolało. Syknęłam z bólu. Ten pogłaskał mnie po brzuchu i położył dłonie na ziemi tuż obok moich piersi. Jego zamglony wzrok mówił wszystko. Czerpał z tego niemałą przyjemność. Ciało zaczęło wysyłać mi sprzeczne sygnały. Ból mieszał się z przyjemnością. Jego ruchy przyspieszyły. Słyszałam mlaskający odgłos uderzeń o moje pośladki. Zaśmiałam się dziko i krzyknęłam głośno czując tylko rozkosz. Poczułam w sobie coś ciepłego. Fred sapnął głośno. Poruszył się we mnie jeszcze kilka razy i jego klatka piersiowa zmiażdżyła moje piersi. Zaczęłam głęboko oddychać. Zacisnęłam powieki i moje dłonie opadły z jego pleców bezsilnie. Zostawiłam na nich wiele zadrapań. - Podobało mi się. - szepnął cichutko Fred zmęczonym głosem. Pocałowałam go w... W to do czego miałam dostęp, czyli zroszoną potem skroń. Poczułam mokre, rude włosy dotykające mojej szyi.
-Kocham cię - wybełkotałam, a ten z lekkim jękiem wysunął się ze mnie.
-Ja cię bardziej - odparł uśmiechając się lekko. Wtuliłam się w niego delikatnie i zamknęłam powieki zasypiając ze zmęczenia.
________________________________________________________
Rozdział 69... Liczba mówi sama za siebie :) Wybaczcie za miesiąc ciszy, ale nie miałam weny. Przepraszam.
-Co się stało? - spytała przerażona patrząc na krew.
-O-On... Umarł - szepnęłam głaszcząc powietrze. Ta usiadła obok.
-Kto? - mruknęła cicho i złapała mnie za dłoń.
-Al... Alastor - wybełkotałam otwierając lekko oczy testrela. Patrzyły na mnie błękitnymi tęczówkami. Przeobraził się w testrela. Dlaczego umarł? Jak on mógł? To moja wina. Pozbawiłam go życia. To psychoza go pozbawiła życia.
-Kim jest Alastor? - spytała próbując uzyskać jakikolwiek kontakt wzrokowy.
-Mój Strażnik - odparłam cicho i spojrzałam jej w oczy swoimi szklanymi gałkami. - Kochałam go - dodałam szeptem, a ta objęła mnie ramieniem.
-Fred o tym wie? - szepnęła cicho. Szybko zaprzeczyłam głową i otarłam wilgotne policzki. Wstałam z zakrwawionej podłogi i ruszyłam ku drzwiom chcąc spotkać się z Rudzielcem. - Gdzie idziesz? - dodała Katie cicho, ale ja już zamknęłam drzwi. Zeszłam jak w amoku po schodach i ujrzałam rudą czuprynę na fotelu. Jakim cudem wcześniej go nie zauważyłam?
-F-Fred? - spytałam szeptem, a ten odwrócił głowę ku mnie. Na jego twarzy wykwitł piękny uśmiech i wstał z fotela.
-Wróciłaś? - szepnął stając przede mną w odległości około metra.
-Tak, chyba tak - odparłam niespokojnym głosem, który potrzebował kogoś obok. Rudzielec chyba czytał mi w myślach, bo przytulił mnie mocno. Zatopiłam twarz w jego bordowej koszuli. Palce splotłam za jego plecami. Wyglądał idealnie mimo worów pod oczami i tłustych włosów. Jest zbyt doskonały. Ten spojrzał na mnie czekoladowymi tęczówkami. - Bardzo tęskniłam - wybełkotałam, a ten zaśmiał się lekko.
-Skąd ta krew? - spytał bez większych nerwów patrząc na moje spodnie.
-Alastor... - odparłam cicho, a ten odsunął się i przewrażliwionym wzrokiem rozglądnął się po pomieszczeniu.
-Gdzie ten idiota? - warknął mierząc pięściami w powietrze.
-Jesteś okropny - ryknęłam i wybiegłam z pokoju wspólnego. Ruszyłam wnerwona do sowiarni. Mam zamiar wreszcie wygadać się o horkruksie braciom. Może wtedy będą bezpieczni i tym samym ostrożni, prawda? Jednak nie było mi nawet dane tam dojść, gdyż drogę zatarasował mi jakiś wysoki Gryfon.
-Czego tu chcesz o tak wczesnej porze? - warknął chłopak.
-Złaź debilu. Idę wysłać list - burknęłam próbując przejść szparą między jego ramieniem, a ścianą wąskiego korytarza.
-Nigdzie nie idziesz kretynko - krzyknął, a ja spojrzałam na niego zdenerwowana.
-Jeszcze raz mnie tak nazwiesz, a cię zamorduję gołymi rękami - mruknęłam z przekąsem.
-Spróbuj dziewczynko - warknął, a ja przystawiłam skostaniłe dłonie do jego szyi i zaczęłam go dusić. Nie wyglądał najlepiej. Jego twarz stawała się powoli zielona, a oczy błagały bym przestałam. Gdy jestem zła nabieram o wiele więcej siły w mięśniach. To dziwne. Puściłam go, a on upadł na ziemię.
-Zjeżdżaj stąd - burknęłam, a ten ruszył pędem ku schodom. Weszłam uradowana do sowiarni. Wyczarowałam pergamin i pióro. "Drogi Syriuszu. Zdobyłam horkruksa. Mam dość." Przywołałam Diabła i wsadziłam mu to w szpony bełkocząc, że do Syriusza. Ruszyłam do Wieży Gryffindora nie mając na nic ochoty. Nie rozumiałam jak ludzie mogą być tacy tępi goniąc za jakimś popierdolonym nożykiem. - Muffelito - burknęłam, a Gruba Dama ustąpiła mi miejsca w obrazie. Wlazłam do środka i ruszyłam do swojego dormitorium. Może śmierć to dobre rozwiązanie? Nie, śmierć to złe rozwiazanie. Jakbym miała umrzeć to już bym wąchała kwiatki od spodu. Weszłam do pokoju, a ktoś zamknął za mną drzwi. Usłyszałam przekręcanie kluczyka w zamku. Po chwili wszytskie świece rozbłysły dziwnym, mdłym blaskiem. Na środku pokoju siedział Weasley. - To jakiś żart? - spytałam cicho, a ten zaczął się śmiać. Wstał i podszedł do mnie. Fred przygwoździł mnie do ziemi swoim ciałem. Spojrzałam mu w oczy z uśmiechem na ustach.
-Wyglądasz świetnie - stwierdziłam spokojnie, a ten dotknął lekko moich ust swoimi. Wpiłam się w niego mocno. Jego dłonie znalazły się na moich biodrach. Spojrzałam mu w oczy i dotknęłam jego mostka. Jego zęby lekko przygryzły moją wargę. Przez niego zjechałam dłońmi na pasek od jego spodni. Jego oczy zapaliły się dziwnym blaskiem.
-Chcesz tego? - spytał szepcząc mi to na ucho, po czym je delikatnie przygryzł. Zadrżałam.
-Bardziej, niż kiedykolwiek - wybełkotałam, a Fred wsunął dłonie pod moją koszulkę. Szybko ją ze mnie ściągnął. Wyszczerzyłam się delikatnie. Fred dotknął mojej szyi ustami i zaczął ją całować. Jęknęłam cicho i przycisnęłam jego twarz do mojego mostka. Usłyszałam stłumiony śmiech dochodzący spod mojej brody. Uśmiechnęłam się lekko. Dojechał pocałunkami do mojego stanika. Spojrzał na mnie, a na jego spodniach wyraźnie widać było lekkie wybrzuszenie. Przygryzłam wargę i dotknęłam brązowego paska od jego spodni. Zaczęłam powoli ściągać go razem ze spodniami w dół. Na tyle powoli, na ile pozwoliła mi przestrzeń obok mnie. Po chwili widziałam czarne bokserki. Spodnie wyrzucił z łóżka na podłogę i wrócił do mojego stanika z płomieniami w oczach. Zaczął mnie zapamiętale całować zostawiając malinkę tu i ówdzie. Przymknęłam oczy z rozkoszy i wbiłam lekko paznokcie w jego plecy. Ten dotknął mojego stanika i szybko go rozpiął. Uśmiechnęłam się szeroko. Ten patrzył mi w oczy.
-Jesteś piękna - szepnął dotykając lekko mojej piersi.
-A ty słodki - wybełkotałam, gdy jego usta zostawiły wilgotny ślad po pocałunku na mojej piersi. Wjechałam dłońmi w jego bokserki dotykając zaledwie ciała poniżej jego bioder. Fred wygiął się lekko i przymknął oczy. Zaczęłam lekko zsuwać jego bieliznę. Ten pomógł mi lekko i chwilę potem leżał na mnie nagi. Kolano Freda dotknęło lekko wnętrza moich ud i rozsunęło mi nogi. Jego zawsze zręczne dłonie zaczęły się plątać przy ściąganiu ze mnie ostatniej części ubioru. Zaśmiałam się lekko i przewróciłam się tak, by nad nim górować. Pozbawił mnie całkowicie ubrania. Przywarłam do niego mocno czując jego uniesienia wbijające mi się w brzuch. Spojrzałam mu w oczy. Szybko i sprawnie naciągnął gumkę. Patrzyłam mu w oczy z niedosytem. Po chwili poczułam jak coś powoli wdzierało się do mojego wnętrza. Uczucie nie było najlepsze w moim życiu.
-Może lekko boleć - szepnął mi na ucho i wszedł do końca. Pokiwałam niemrawo głową i wbiłam paznokcie w jego plecy. Gwałtownym ruchem obrócił nas. Teraz przytulałam nagimi plecami podłogę. Zacisnęłam powieki. Ból ustępował przyjemności. Fred wyglądał na zachwyconego. Poruszył się lekko. Poczułam to trzy razy mocniej. Jęk został zagłuszony przez jego pocałunek. Weasley wiedział co czuję. Lekko zaczał się ruszać. Uśmiechnęłam się czerpiąc z tego przyjemność. Wbiłam paznokcie w jego plecy i jęknęłam cicho. Wygięłam się delikatnie, a biodra poszybowały ku górze. Fred zrozumiał to jako zachętę i wbijał się we mnie szybciej. Coś zapiekło, zabolało. Syknęłam z bólu. Ten pogłaskał mnie po brzuchu i położył dłonie na ziemi tuż obok moich piersi. Jego zamglony wzrok mówił wszystko. Czerpał z tego niemałą przyjemność. Ciało zaczęło wysyłać mi sprzeczne sygnały. Ból mieszał się z przyjemnością. Jego ruchy przyspieszyły. Słyszałam mlaskający odgłos uderzeń o moje pośladki. Zaśmiałam się dziko i krzyknęłam głośno czując tylko rozkosz. Poczułam w sobie coś ciepłego. Fred sapnął głośno. Poruszył się we mnie jeszcze kilka razy i jego klatka piersiowa zmiażdżyła moje piersi. Zaczęłam głęboko oddychać. Zacisnęłam powieki i moje dłonie opadły z jego pleców bezsilnie. Zostawiłam na nich wiele zadrapań. - Podobało mi się. - szepnął cichutko Fred zmęczonym głosem. Pocałowałam go w... W to do czego miałam dostęp, czyli zroszoną potem skroń. Poczułam mokre, rude włosy dotykające mojej szyi.
-Kocham cię - wybełkotałam, a ten z lekkim jękiem wysunął się ze mnie.
-Ja cię bardziej - odparł uśmiechając się lekko. Wtuliłam się w niego delikatnie i zamknęłam powieki zasypiając ze zmęczenia.
________________________________________________________
Rozdział 69... Liczba mówi sama za siebie :) Wybaczcie za miesiąc ciszy, ale nie miałam weny. Przepraszam.
niedziela, 19 stycznia 2014
68. "Obrzydliwy umysł."
Obrzydliwy umysł. Jak to ładnie brzmi.Cholera, znowu mam ochotę zabłądzić, zabłądzić w jakimś labiryncie. Nie zostać nigdy odnalezioną, a przynajmniej nie za życia. Jakież fajne byłoby uczucie, że ktoś cie znalazł na przechadzce ze swoim ukochanym. Nastraszyłabym ich nie na żarty. To miłe, obrzydliwe, ale miłe. Ale co obrzydliwego może być w pokazywaniu zwłok ludziom? Obrzydlistwem jest gwałt. Gwałt zawsze mnie przerażał. Nie rozumiałam nigdy czemu Śmierciożercy tak często gwałcą swoje ofiary. To straszne.
-Dlaczego? - spytałam cicho i przed oczami ukazał mi się strażnik. Uśmiechnęłam się do niego lekko.
-Nic ci nie jest? - jęknął ściskając mocno moje ramię, gdzie ostatnio jeszcze widniał nóż.
-Już nic. - odparłam i wstałam z ziemi. Zaczęłam się kołysać na wszystkie strony, ale kuśtykałam do kolejnej celi. Przytuliłam lekko kraty i zaczęłam szukać dalej. Nie miał mi kto pomóc. Capone uciekł. Nie wiem kim jest Mae. Krew spływa po moim boku. Strażnik uznaje mnie za psychopatkę. Dawno nie miałam żadnego picia w ustach. Wytachałam jakiś stary kubek spod łóżka więźnia. I wtedy zobaczyłam coś czego nigdy nie chciałam. Pod spodem był owy więzień z butelką wódki w ręku. A przynajmniej to co z więźnia zostało. Krzyknęłam głośno i pierdolnęłam głową o metalowe łóżko.
-Witaj skarbie. - usłyszałam z tyłu głowy. W głowie pojawił mi się obraz Alastora i jego wielkie, niebieskie oczy.
-Cześć. - powiedziałam z niemałą ulgą, że to on. Przynajmniej mnie nie skrzywdzi.
~Dawno nie zaglądałam do przyziemnego i nie wymyślonego przez urojony umysł chorej dziewczynki świata. *perspektywa Freda*~
Ruszyłem korytarzami Hogwartu najszybciej jak potrafiłem. Miałem dość znikania Carmen. Ona jest chora psychicznie. Nie powinna znikać, prawda? Czemu od razu tego nie zauważyłem? Muszę porozmawiać z Georgem. Wbiegłem do pokoju wspólnego Gryffonów i ujrzałem starszą kopię rozwaloną na kanapie.
-Cześć Fred. - powiedział Lee łapiąc mnie za ramię i szczerząc się niemiłosiernie.
-Nie teraz Lee. Muszę... - mruknąłem i umilkłem. Jego usta wpiły się mocno w moje. Byłem zbyt przerażony, żeby zareagować. Jego delikatny język przebił się przez barierę moich warg i zatrzymał na moich zaciśniętych zębach. Zacząłem krzyczeć, a przestraszony Lee odsuwa się gwałtownie ode mnie. - Co ty do wielkiego chuja pana robisz? - wrzasnąłem najcieńszym głosem na jaki mi się udało zdobyć. W przypływie chwili trzasnąłem Jordana w twarz. Mocno... Za mocno. Zatoczył się do tyłu i przytulił plecami podłogę, a głową kant kominka. Krew rozwaliła się po kawałku pokoju wspólnego.
-Coś ty zrobił? - krzyknęła Bell, która właśnie weszła.
-O-On... On mnie... Po-Pocałował. - jęknąłem niepewnie i aż usiadłem na podłodze.
-Co ty kurwa pierdolisz. Fred, naćpałeś się znowu czegoś? To ta Black cię zmieniła na gorsze. - warknęła Katie i ruszyła z obolałym Lee do Skrzydła. George usiadł obok mnie i dotknął lekko mojego ramienia.
-To było straszne. - szepnąłem dotykając swoich ust. Swoich zbeszczeszczonych przez przyjaciela ust.
-Strasznie to się na was patrzyło. - mruknął smętnie George. Spojrzałem na niego. Był smutny, a oczy miał podkrążone. Coś było nie tak.
-Co się stało? - spytałem zdziwiony patrząc na niego zdziwiony.
-Rose... Ona... Nie wiem gdzie jest. - wyznał cicho, a po jego policzkach poleciały łzy. Utorowały sobie drogę aż do jego brody z widocznym kilkudniowym zarostem.
-A szukałeś w Miodowym Królestwie? - spytałem starając się go rozbawić. Ten spojrzał na mnie wzrokiem jakby chciał mnie zabić. - Ejj, ale to nie Rose ma problemy z psychiką tylko Carmen. - stwierdziłem, a ten tylko pokiwał głową.
-Wybacz, nie wiem co się z nią dzieje. Martwię się o nią. Ostatnio się pokłóciliśmy. - stwierdził patrząc na palce. Zaczął ścierać z nich skórę palcem. Spojrzałem na niego zdziwiony.
-Dawno się nie kłóciliście, o co poszło? - spytałem spokojnie.
-Zapomniałem o miesięcznicy. Ona się nasrała z prezentem, a ja jej nic nie kupiłem. - stwierdził smętnie. Walnąłem się lekko w twarz.
-Przez taką bzdurę? - jęknąłem z głupa. Ten spuścił głowę w dół, a ja wstałem. - Idziemy jej poszukać. - dodałem pewnie. Ten również wstał.
-Jesteś świetnym bratem. - powiedział spokojnie George pociągając nosem. Uśmiechnąłem się.
-Podobno też świetnie całuję, ale to nie tobie to oceniać. - zaśmiałem się jak idiota i ruszyłem do Krukonów. Kołatka wybełkotała pytanie, a ja, inteligent, odpowiedziałem dobrze i wlazłem do środka. Truchtałem za Georgem, który rozglądał się wokół. Ja ujrzałem tylko Michaela Cornera, którego nie darzyłem zbyt wielkim uczuciem przyjaźni. George wyglądał strasznie. Wszedł do pokoju Rose i zamarł w bezruchu.
-N-Nie ma jej. - wybełkotał cicho.
-Co? - spytałem zdziwiony i również spojrzałem przez drzwi. - Ale jak to? - dodałem zaskoczony. Nic nie kleiło się kupy.
~Dobrze, tamto tak od dupy strony napisane, ale w sumie czemu nie. Więc wróćmy do Black. *perspektywa Carmen*~
-Ojcze. - szepnął jakiś głos w komnacie.
-Tak synu. - odpowiedział mu drugi. Mocniejszy i niższy.
-Chcę cię zabić. - słychać huk roznoszący się po całym pomieszczeniu wraz z delikatną wonią spalenizny. - Mamo... Chcę cię... Pieprzyć... - powiedział ponownie głos. Przed oczami pojawił mi się owy odgłos. Matka dostaje w twarz i musi uklęknąć. Ojciec już nie żyje. Padł postrzelony kulką w skronie. Syn rozpina rozporek. Na kroczu widać spore wybrzuszenie. Jego członek wystaje ze spodni. Matka jest zmuszona by wziąć go w usta... Obrzydliwe, straszne, niemiłe, paskudne, karalne...
-Nie. - ryknęłam na pół sali. Alastor dotknął mojej dłoni.
-Jestem obok, nie bój się. - powiedział mężczyzna, a ja tylko pokiwałam głową. Spojrzałam na niego. Jego długie włosy urosły, a niebieskie oczy żarzyły się bardziej niż kiedyś. Jego dłonie były smuklejsze.
-Dobrze. - szepnęłam cichutko. - Wyglądasz inaczej niż kiedyś. - dodałam ciszej.
-Ja umieram skarbie. Umieram jak ostatnia twoja nadzieja na normalne życie. Zawsze będziesz miała do czynienia z morderstwami i ze złem. Zacząłem umierać, gdy ty zaczęłaś mieć urojenia. - szepnął i dotknął mojego ramienia.
-Co to znaczy? - spytałam cicho patrząc mu w oczy. Moje lekko się zeszkliły.
-To znaczy tyle, że jesteś chora. Chory człowiek z chorym umysłem nie chce się przyznać do choroby. Wszyscy to widzą, tylko nie ty. Fred już o tym wie, ale nadal cię kocha. Powiedział o tym George'owi. Rose, która została porwana, też o tym wie. - dopowiedział z lekkim uśmiechem gładząc mnie po policzku.
-Rose porwana? - spytałam rejestrując wszystko chwilę po fakcie. - Jak to? - dodałam zdziwiona.
-Porwali ją byś szybciej wróciła z horkruksem. - mruknął spokojnie Alastor. Przytuliłam delikatnie kolana do klatki piersiowej. Znowu usłyszałam krzyk Rose. Znowu zobaczyłam ją wiszącą na ścianie przykutą kajdankami. Nic nie mogą jej zrobić. Nie pozwolę. Nie mogą jej dotknąć. Ich dotyk boli najbardziej. Piecze, parzy, krzywdzi i odziera z intymności.
-Ale ja nadal go nie mam. - jęknęłam przerażona. Zemdlałam patrząc w oczy Alastora. Obudził mnie cichy krzyk. Przeradzał się w głośniejszy.
-Carmen, do jasnej kurwy, co ty tu robisz? - usłyszałam ryk Scotta. Rozejrzałam się po dormitorium. Aktualnie obok mojego boku leżała wpół rozebrana Tatia. Była zaskoczona moim widokiem tak samo jak ja jej. Przytuliła mocno kołdrę.
-Jak ty się tu znalazłaś? - spytała zdziwiona, a ja tylko wzruszyłam ramionami.
-Nie mam bladego pojęcia. Szukałam horkruksa w Alcatraz. - wychrypiałam niepewnie. Spojrzałam na zdziwioną parę. - Ale wy nie próżnowaliście. - zaśmiałam się i stoczyłam się z łóżka Farro.
-Black, jak nie biję dziewczyn tak ode mnie dostaniesz. - stwierdził złowrogo Scott. Zaczęłam się śmiać, a z mojej kieszeni wypadł jakiś pakunek. Ujęłam go lekko i zaczęłam rozpakowywać.
-Co to? - usłyszałam zdziwienie Tatii.
-Cześć Carm. To ostatni komunikat. To jest horkruks. Kocham, Alastor. - przeczytałam karteczkę, a po moich policzkach spłynęły łzy. - Umarł. - dodałam ciszej.
_________________________________________________________
Więc jest rozdział. Nowy rok i tak dalej. Rozdział mało schizowy, ale jak już napisałam tak i dodałam. Z myślą o Klaudii i Wiktorii. Mam nadzieję, że obie się uśmiechną, gdy będą go czytać <3 Dla nich jest również dedyk. Więc mam nadzieję, że rozdział się spodobał, a scena pseudo gwałtu nie zniechęciła do następnego rozdziału (69 XD). Dzięki za wszystko i proszę o kilka komentarzy. Dziękuję wam <3
-Dlaczego? - spytałam cicho i przed oczami ukazał mi się strażnik. Uśmiechnęłam się do niego lekko.
-Nic ci nie jest? - jęknął ściskając mocno moje ramię, gdzie ostatnio jeszcze widniał nóż.
-Już nic. - odparłam i wstałam z ziemi. Zaczęłam się kołysać na wszystkie strony, ale kuśtykałam do kolejnej celi. Przytuliłam lekko kraty i zaczęłam szukać dalej. Nie miał mi kto pomóc. Capone uciekł. Nie wiem kim jest Mae. Krew spływa po moim boku. Strażnik uznaje mnie za psychopatkę. Dawno nie miałam żadnego picia w ustach. Wytachałam jakiś stary kubek spod łóżka więźnia. I wtedy zobaczyłam coś czego nigdy nie chciałam. Pod spodem był owy więzień z butelką wódki w ręku. A przynajmniej to co z więźnia zostało. Krzyknęłam głośno i pierdolnęłam głową o metalowe łóżko.
-Witaj skarbie. - usłyszałam z tyłu głowy. W głowie pojawił mi się obraz Alastora i jego wielkie, niebieskie oczy.
-Cześć. - powiedziałam z niemałą ulgą, że to on. Przynajmniej mnie nie skrzywdzi.
~Dawno nie zaglądałam do przyziemnego i nie wymyślonego przez urojony umysł chorej dziewczynki świata. *perspektywa Freda*~
Ruszyłem korytarzami Hogwartu najszybciej jak potrafiłem. Miałem dość znikania Carmen. Ona jest chora psychicznie. Nie powinna znikać, prawda? Czemu od razu tego nie zauważyłem? Muszę porozmawiać z Georgem. Wbiegłem do pokoju wspólnego Gryffonów i ujrzałem starszą kopię rozwaloną na kanapie.
-Cześć Fred. - powiedział Lee łapiąc mnie za ramię i szczerząc się niemiłosiernie.
-Nie teraz Lee. Muszę... - mruknąłem i umilkłem. Jego usta wpiły się mocno w moje. Byłem zbyt przerażony, żeby zareagować. Jego delikatny język przebił się przez barierę moich warg i zatrzymał na moich zaciśniętych zębach. Zacząłem krzyczeć, a przestraszony Lee odsuwa się gwałtownie ode mnie. - Co ty do wielkiego chuja pana robisz? - wrzasnąłem najcieńszym głosem na jaki mi się udało zdobyć. W przypływie chwili trzasnąłem Jordana w twarz. Mocno... Za mocno. Zatoczył się do tyłu i przytulił plecami podłogę, a głową kant kominka. Krew rozwaliła się po kawałku pokoju wspólnego.
-Coś ty zrobił? - krzyknęła Bell, która właśnie weszła.
-O-On... On mnie... Po-Pocałował. - jęknąłem niepewnie i aż usiadłem na podłodze.
-Co ty kurwa pierdolisz. Fred, naćpałeś się znowu czegoś? To ta Black cię zmieniła na gorsze. - warknęła Katie i ruszyła z obolałym Lee do Skrzydła. George usiadł obok mnie i dotknął lekko mojego ramienia.
-To było straszne. - szepnąłem dotykając swoich ust. Swoich zbeszczeszczonych przez przyjaciela ust.
-Strasznie to się na was patrzyło. - mruknął smętnie George. Spojrzałem na niego. Był smutny, a oczy miał podkrążone. Coś było nie tak.
-Co się stało? - spytałem zdziwiony patrząc na niego zdziwiony.
-Rose... Ona... Nie wiem gdzie jest. - wyznał cicho, a po jego policzkach poleciały łzy. Utorowały sobie drogę aż do jego brody z widocznym kilkudniowym zarostem.
-A szukałeś w Miodowym Królestwie? - spytałem starając się go rozbawić. Ten spojrzał na mnie wzrokiem jakby chciał mnie zabić. - Ejj, ale to nie Rose ma problemy z psychiką tylko Carmen. - stwierdziłem, a ten tylko pokiwał głową.
-Wybacz, nie wiem co się z nią dzieje. Martwię się o nią. Ostatnio się pokłóciliśmy. - stwierdził patrząc na palce. Zaczął ścierać z nich skórę palcem. Spojrzałem na niego zdziwiony.
-Dawno się nie kłóciliście, o co poszło? - spytałem spokojnie.
-Zapomniałem o miesięcznicy. Ona się nasrała z prezentem, a ja jej nic nie kupiłem. - stwierdził smętnie. Walnąłem się lekko w twarz.
-Przez taką bzdurę? - jęknąłem z głupa. Ten spuścił głowę w dół, a ja wstałem. - Idziemy jej poszukać. - dodałem pewnie. Ten również wstał.
-Jesteś świetnym bratem. - powiedział spokojnie George pociągając nosem. Uśmiechnąłem się.
-Podobno też świetnie całuję, ale to nie tobie to oceniać. - zaśmiałem się jak idiota i ruszyłem do Krukonów. Kołatka wybełkotała pytanie, a ja, inteligent, odpowiedziałem dobrze i wlazłem do środka. Truchtałem za Georgem, który rozglądał się wokół. Ja ujrzałem tylko Michaela Cornera, którego nie darzyłem zbyt wielkim uczuciem przyjaźni. George wyglądał strasznie. Wszedł do pokoju Rose i zamarł w bezruchu.
-N-Nie ma jej. - wybełkotał cicho.
-Co? - spytałem zdziwiony i również spojrzałem przez drzwi. - Ale jak to? - dodałem zaskoczony. Nic nie kleiło się kupy.
~Dobrze, tamto tak od dupy strony napisane, ale w sumie czemu nie. Więc wróćmy do Black. *perspektywa Carmen*~
-Ojcze. - szepnął jakiś głos w komnacie.
-Tak synu. - odpowiedział mu drugi. Mocniejszy i niższy.
-Chcę cię zabić. - słychać huk roznoszący się po całym pomieszczeniu wraz z delikatną wonią spalenizny. - Mamo... Chcę cię... Pieprzyć... - powiedział ponownie głos. Przed oczami pojawił mi się owy odgłos. Matka dostaje w twarz i musi uklęknąć. Ojciec już nie żyje. Padł postrzelony kulką w skronie. Syn rozpina rozporek. Na kroczu widać spore wybrzuszenie. Jego członek wystaje ze spodni. Matka jest zmuszona by wziąć go w usta... Obrzydliwe, straszne, niemiłe, paskudne, karalne...
-Nie. - ryknęłam na pół sali. Alastor dotknął mojej dłoni.
-Jestem obok, nie bój się. - powiedział mężczyzna, a ja tylko pokiwałam głową. Spojrzałam na niego. Jego długie włosy urosły, a niebieskie oczy żarzyły się bardziej niż kiedyś. Jego dłonie były smuklejsze.
-Dobrze. - szepnęłam cichutko. - Wyglądasz inaczej niż kiedyś. - dodałam ciszej.
-Ja umieram skarbie. Umieram jak ostatnia twoja nadzieja na normalne życie. Zawsze będziesz miała do czynienia z morderstwami i ze złem. Zacząłem umierać, gdy ty zaczęłaś mieć urojenia. - szepnął i dotknął mojego ramienia.
-Co to znaczy? - spytałam cicho patrząc mu w oczy. Moje lekko się zeszkliły.
-To znaczy tyle, że jesteś chora. Chory człowiek z chorym umysłem nie chce się przyznać do choroby. Wszyscy to widzą, tylko nie ty. Fred już o tym wie, ale nadal cię kocha. Powiedział o tym George'owi. Rose, która została porwana, też o tym wie. - dopowiedział z lekkim uśmiechem gładząc mnie po policzku.
-Rose porwana? - spytałam rejestrując wszystko chwilę po fakcie. - Jak to? - dodałam zdziwiona.
-Porwali ją byś szybciej wróciła z horkruksem. - mruknął spokojnie Alastor. Przytuliłam delikatnie kolana do klatki piersiowej. Znowu usłyszałam krzyk Rose. Znowu zobaczyłam ją wiszącą na ścianie przykutą kajdankami. Nic nie mogą jej zrobić. Nie pozwolę. Nie mogą jej dotknąć. Ich dotyk boli najbardziej. Piecze, parzy, krzywdzi i odziera z intymności.
-Ale ja nadal go nie mam. - jęknęłam przerażona. Zemdlałam patrząc w oczy Alastora. Obudził mnie cichy krzyk. Przeradzał się w głośniejszy.
-Carmen, do jasnej kurwy, co ty tu robisz? - usłyszałam ryk Scotta. Rozejrzałam się po dormitorium. Aktualnie obok mojego boku leżała wpół rozebrana Tatia. Była zaskoczona moim widokiem tak samo jak ja jej. Przytuliła mocno kołdrę.
-Jak ty się tu znalazłaś? - spytała zdziwiona, a ja tylko wzruszyłam ramionami.
-Nie mam bladego pojęcia. Szukałam horkruksa w Alcatraz. - wychrypiałam niepewnie. Spojrzałam na zdziwioną parę. - Ale wy nie próżnowaliście. - zaśmiałam się i stoczyłam się z łóżka Farro.
-Black, jak nie biję dziewczyn tak ode mnie dostaniesz. - stwierdził złowrogo Scott. Zaczęłam się śmiać, a z mojej kieszeni wypadł jakiś pakunek. Ujęłam go lekko i zaczęłam rozpakowywać.
-Co to? - usłyszałam zdziwienie Tatii.
-Cześć Carm. To ostatni komunikat. To jest horkruks. Kocham, Alastor. - przeczytałam karteczkę, a po moich policzkach spłynęły łzy. - Umarł. - dodałam ciszej.
_________________________________________________________
Więc jest rozdział. Nowy rok i tak dalej. Rozdział mało schizowy, ale jak już napisałam tak i dodałam. Z myślą o Klaudii i Wiktorii. Mam nadzieję, że obie się uśmiechną, gdy będą go czytać <3 Dla nich jest również dedyk. Więc mam nadzieję, że rozdział się spodobał, a scena pseudo gwałtu nie zniechęciła do następnego rozdziału (69 XD). Dzięki za wszystko i proszę o kilka komentarzy. Dziękuję wam <3
piątek, 27 grudnia 2013
67. "Wyglądasz tak zaskakująco ludzko."
Zebrałam metalowe naczynie i zacisnęłam lekko powieki.
-Al? Capone do cholery... - warknęłam i wstałam. Kraty były zamknięte. Spojrzałam na nie przerażona. - Scarface! - ryknęłam, ale nikt się nie pojawił. Rozejrzałam się po pomieszczeniu. Obdrapane ściany nie wyglądały najładniej, a rozkładające się ciało na łóżku zaczynało lekko śmierdzieć. Ujrzałam robaka wychodzącego z ust mężczyzny. Wzdrygnęłam się lekko i znowu dotknęłam metalowych krat.
-Witaj ponownie. - usłyszałam głos krasnala. Usiadłam na ziemi, gdyż znowu nie mogłam mówić. Podłoga wydawała się być lekką pomocą. Mam tego wszystkiego dość. Zimno biło od blado szarego brudu. Dotknęłam go palcami i uniosłam palca do oczu. Szybko wytarłam palca i przyciągnęłam kolana do klatki piersiowej. Gdzie jesteś? - Gdzieś, gdzie się mnie nie spodziewasz. - odparł cicho głosik krasnala. Po co mnie tu więzisz? Po co ci ja? - Bo cię kocham skarbie. - odparł i moim oczom ukazał się Orio... Tatuś.
-Dlaczego akurat ty? - spytałam zdziwiona i wstałam z ziemnej posadzki. Jego dłonie dotknęły klatki, a na jego pooranej przez zmarszczki twarz ukazał się lekki uśmiech. - Wyglądasz tak zaskakująco ludzko. - dodałam o wiele ciszej, a ten zaśmiał się lekko.
-Jak się trzymasz? - spytał zaskakująco miło. Dotknęłam jeszcze raz kraty. A w sumie chciałam, ale ona znikła. Wpadłam na Oriona.
-Chyba dobrze. - odparłam i usiadłam na ziemi ponownie. Ojciec usiadł obok i objął mnie ramieniem.
-Nienawidzę ludzi. - wybełkotał cicho, a ja spojrzałam na niego zdziwiona. Jego oczy zaczęły się rozpływać, a usta wykrzywiły się w dziwnym grymasie.
-T-Tato? - spytałam cicho, a kreatura zaczęła się śmiać.
-Twojego ojca już nie ma. Jestem tylko ja, czyli Strach. - zaśmiał się tępo głos, a ja rozejrzałam się po ciemnym pomieszczeniu. Cudem widziałam własne palce. Zostałam przyciśnięta plecami do podłogi, a jakieś niewidzialne ręce zaczęły powoli mnie dusić. Zamknęłam oczy i przestałam się tarzać po podłodze, bo to i tak nic nie da. W pewnym momencie poczułam, że mi zimno. Otworzyłam oczy i ujrzałam Capone'a.
-Chryste. Black, co ty kurwa wyprawiasz? - spytał zdziwiony, a jego aura zaczęła lekko drgać. Uśmiechnęłam się jak na psychopatę przystało i wstałam.
-Nie wiem, mam dość wszystkiego, chcę wrócić do Hogwartu... Do Freda... - odparłam cicho, a ten spojrzał mi w oczy.
-Kochana... To nie jest tak łatwo. Musisz znaleźć horkruksa... A wiesz czemu? Bo jeśli tego nie zrobisz to zabiją ci tego twojego Freda... Zabiją ci braci... - szeptał, a ja otrzepałam się z kurzu. Znowu widziałam wszystko. Cela nie była za piękna, ale nie odpychała tak bardzo. Może jak go dotknę to poczuję coś dziwnego? Poczuję zimno buchające z wnętrza przedmiotu... Może zimno buchać z wnętrza? Nie wiem. Nie rozumiem tej "misji". Mam jej dość. Matka przed zabiciem przez Iskierkę kazała mi trzymać się blisko cel. Zapewne w nich coś będzie. Capone nadal gadał. A może on ma coś do ukrycia? Kto to może wiedzieć?
-Al... Czy u ciebie jest horkruks? - spytałam przerywając jego potok słów. Jego twarz zrobiła się czerwona... O ile to możliwe u ducha. - Wiedziałam, wiedziałam, wiedziałam, że coś ukrywasz. - zaśmiałam się i ruszyłam szukać jego celi. W sumie próbowałam, bo dostałam metalowym stolikiem w tył głowy. Z ust pociekła mi krew, a ciało przestało stykać informacje z mózgiem.
-Nie powinnaś tego mówić. - warknął jakiś gruby głos. Ujrzałam przed sobą dementora, który powoli i boleśnie wysysał mi duszę. Jego paszcza o dziwo dotykała moich ust. Przypomniały mi się wszystkie złe rzeczy... Zmyślone złe rzeczy.
Regulus idzie po trapie ku morzu pełnemu Inferiusów. Poczwary wyciągają ku niemu dłonie, a po jego policzkach spływają łzy.
Ciemność.
Romulus powoli odgryza sobie kolejne kawałki ciała. Palce zostają wyplute, a rękę zaczyna urywać. Nogi są pokiereszowane, a po jego policzkach spływają łzy.
Ciemność.
Bachus przygotowuje stryczek. Szybko wchodzi na krzesło i zakłada pętlę na głowę. Jego dłonie dociskają sznur, a po jego policzkach spływają łzy.
Ciemność.
Syriusz szuka czegoś po szafkach. Wreszcie znajduje pudełko tabletek po terminie. Zaczyna je łykać jedna po drugiej. Idzie mu to szybko, a po jego policzkach spływają łzy.
Ciemność.
Rudolf łapie za jakieś kabelki i dotyka ich z namiętnością godną gwałciciela i jego ofiary. Z czcią wkłada je sobie do ust. Zaczyna się trząść rażony prądem, a po jego policzkach spływają łzy.
Ciemność.
Fred dotyka w ciszy kanistra z benzyną. W jego dłoni widnieje zapalniczka. Powoli zaczyna oblewać nogi wodnistą cieczą. Dotyka płomieniem nóg, a po jego policzkach spływają łzy.
Ciemność.
Rose stoi na krawędzi parapetu. Ludzie z dołu krzyczą, by nie skakała. Nie ma po co. Ta jednak rzuca się w przepaść, a po jej policzkach spływają łzy.
Ciemność.
Scott siedzi z bronią przy skroni przy lustrze. Patrzy w oczy lustrzanego odbicia. Naciska spust, a po jego policzkach spływają łzy.
Ciemność.
Tatia dzierży w dłoni sztylet, a w oczach widać szaleństwo. Jej dłoń unosi się do gardła powoli i dotyka szyi. Sztylet przebija skórę, a po jej policzkach spływają łzy.
Ciemność.
Spadałam w otchłań jakichś wspomnień. Nierealnych wspomnień. Miałam dość wszystkiego. Nie miałam się czego złapać. Wreszcie upadłam z głuchym chrzęstem na ziemię. Z klatki piersiowej zaczęła wypływać krew. Przecięło mi obojczyk.
-Bo nie ma w tobie nic i nic nie jesteś warta, a czerwień twojej krwi to tylko jakiś żart i zapominać chcesz tak często jak tylko się da, że nie ma w tobie nic i nic nie jesteś warta. - usłyszałam słowa płynące z jakiegoś ciemnego kąta. Zacisnęłam powieki, znowu ktoś mną potrząsał. Nie wiedziałam o co chodzi. W sumie nawet nie chciałam wiedzieć. Miałam po prostu dość.
-Przepraszam, co panienka tu robi? - spytał jakiś strażnik wisząc mi nad głową. Spojrzałam na niego. Jego krótkie dredy związane były w tyłu głowy, a ciemna karnacja dodawała tylko uroku. Wyglądał na jakieś 30 lat.
-J-Ja... Już wstaję. - wybełkotałam pewnie i podniosłam się gwałtownie z brudnej ziemi. W głowie mi zatrzeszczało.
-Skąd jesteś? Jak się tu znalazłaś? W jakim celu tu przybyłaś? - pytał szybko i dobitnie strażnik. Spojrzałam mu w oczy tępo.
-Szukam horkruksa dla beznosego idioty. - powiedziałam wolno akcentując każdą głoskę. Strażnik spojrzał na mnie jak na kretynkę i po prostu pokiwał głową.
-Oczywiście. Beznosy idiota. - powtarzał moje słowa niepewnie.
-Ale ja nie jestem chora psychicznie. - jęknęłam i ruszyłam w tylko sobie znanym kierunku. Ten zaczął za mną biec.
-Cho-Chodziło ci o Voldemorta, prawda? - powiedział niepewnie dobiegając do mnie. Przystanęłam na środku śmietniska i pokiwałam tępo głową. - Wiem, gdzie jest horkruks. - odparł mężczyzna, a ja ponownie pokiwałam głową. Potrzebowałam chwili, by zrozumieć o czym on mówi.
-J-Jak to wiesz ? - spytałam z głupa, a ten zaśmiał się wesoło i ruszył przed siebie pogwizdując coś pod nosem.
-Normalnie. Jestem tu strażnikiem od dawien dawna i wiem o Alcatraz prawie wszystko. - odparł spokojnie i wlazł do więzienia z uśmiechem. Skierował się kilka razy na lewo truchtając po szarej posadzce.
-Gdzie idziemy? - spytałam spokojnie. Szłam za mężczyzną dalej, gdyż nadal nie uzyskałam odpowiedzi. - Panie, do jasnej cholery, gdzie my idziemy? - wdarłam się na niego, a ten przystanął i wepchnął mnie do jakiejś celi. Przytuliłam plecami podłogę i pobliski nóż. Przebił mi ramię.
-Tak jest tu jakaś psychopatka, która twierdzi, że szuka horkruksa dla beznosego debila. - bełkotał mężczyzna do jakiejś puszki z przyciskami lub guzikami. Wyjęłam nóż z ramienia i zaczęłam niezdarnie tamować ranę kołdrą. Nie wyglądało to najlepiej, ale co ja mogę o tym wiedzieć. Co może czarodziej zrobić z różdżką i to jeszcze przy mugolu? Niewiele. Jakbym zaczęła rzucać czary to znowu bym się do Ministerstwa musiała teleportować. I po co kolejna sprawa? Po co znowu przez to przechodzić? Po co Rudolf ma się znowu denerwować. Po co Bachus miałby być zawiedziony. Po co Syriusz miałby być wkurwiony.
-Proszę pana? - spytałam cicho, a ten spojrzał na mnie przestraszony. -Mógłby mi pan pomóc? - dodałam jeszcze ciszej, a mężczyzna podbiegł do mnie. Zamknęłam oczy.
-Potłuczone butelki pod dziecięcymi stopami. Ciała rozrzucone w ślepym zaułku, ale ja nie dam posłuchu nawoływaniom do walki, które przypierają mnie plecami do muru. - wybełkotał jakiś głos. Słyszałam już to gdzieś. Gdzie? Nie wiem, ale wiem, że z tamtym głosem kojarzą mi się urwane głowy, zjedzone kończyny, zakrwawione stopy, wyrwane serca, pocięte usta, wydłubane oczy... Tak wiele mi się z tym kojarzy. Tak, jestem obrzydliwa. Tak, mój umysł znowu jest obrzydliwy. Nie, to nie moja wina.
_________________________________________________________
Znowu pisałam przy Sunday, Bloody Sunday :) Wybaczcie xD Poza tym dziękuję za wszystkie miłe słowa, ale na moim prywatnym (i w sumie jednym) asku pojawiło się boskie pytanie, a raczej stwierdzenie :
-Al? Capone do cholery... - warknęłam i wstałam. Kraty były zamknięte. Spojrzałam na nie przerażona. - Scarface! - ryknęłam, ale nikt się nie pojawił. Rozejrzałam się po pomieszczeniu. Obdrapane ściany nie wyglądały najładniej, a rozkładające się ciało na łóżku zaczynało lekko śmierdzieć. Ujrzałam robaka wychodzącego z ust mężczyzny. Wzdrygnęłam się lekko i znowu dotknęłam metalowych krat.
-Witaj ponownie. - usłyszałam głos krasnala. Usiadłam na ziemi, gdyż znowu nie mogłam mówić. Podłoga wydawała się być lekką pomocą. Mam tego wszystkiego dość. Zimno biło od blado szarego brudu. Dotknęłam go palcami i uniosłam palca do oczu. Szybko wytarłam palca i przyciągnęłam kolana do klatki piersiowej. Gdzie jesteś? - Gdzieś, gdzie się mnie nie spodziewasz. - odparł cicho głosik krasnala. Po co mnie tu więzisz? Po co ci ja? - Bo cię kocham skarbie. - odparł i moim oczom ukazał się Orio... Tatuś.
-Dlaczego akurat ty? - spytałam zdziwiona i wstałam z ziemnej posadzki. Jego dłonie dotknęły klatki, a na jego pooranej przez zmarszczki twarz ukazał się lekki uśmiech. - Wyglądasz tak zaskakująco ludzko. - dodałam o wiele ciszej, a ten zaśmiał się lekko.
-Jak się trzymasz? - spytał zaskakująco miło. Dotknęłam jeszcze raz kraty. A w sumie chciałam, ale ona znikła. Wpadłam na Oriona.
-Chyba dobrze. - odparłam i usiadłam na ziemi ponownie. Ojciec usiadł obok i objął mnie ramieniem.
-Nienawidzę ludzi. - wybełkotał cicho, a ja spojrzałam na niego zdziwiona. Jego oczy zaczęły się rozpływać, a usta wykrzywiły się w dziwnym grymasie.
-T-Tato? - spytałam cicho, a kreatura zaczęła się śmiać.
-Twojego ojca już nie ma. Jestem tylko ja, czyli Strach. - zaśmiał się tępo głos, a ja rozejrzałam się po ciemnym pomieszczeniu. Cudem widziałam własne palce. Zostałam przyciśnięta plecami do podłogi, a jakieś niewidzialne ręce zaczęły powoli mnie dusić. Zamknęłam oczy i przestałam się tarzać po podłodze, bo to i tak nic nie da. W pewnym momencie poczułam, że mi zimno. Otworzyłam oczy i ujrzałam Capone'a.
-Chryste. Black, co ty kurwa wyprawiasz? - spytał zdziwiony, a jego aura zaczęła lekko drgać. Uśmiechnęłam się jak na psychopatę przystało i wstałam.
-Nie wiem, mam dość wszystkiego, chcę wrócić do Hogwartu... Do Freda... - odparłam cicho, a ten spojrzał mi w oczy.
-Kochana... To nie jest tak łatwo. Musisz znaleźć horkruksa... A wiesz czemu? Bo jeśli tego nie zrobisz to zabiją ci tego twojego Freda... Zabiją ci braci... - szeptał, a ja otrzepałam się z kurzu. Znowu widziałam wszystko. Cela nie była za piękna, ale nie odpychała tak bardzo. Może jak go dotknę to poczuję coś dziwnego? Poczuję zimno buchające z wnętrza przedmiotu... Może zimno buchać z wnętrza? Nie wiem. Nie rozumiem tej "misji". Mam jej dość. Matka przed zabiciem przez Iskierkę kazała mi trzymać się blisko cel. Zapewne w nich coś będzie. Capone nadal gadał. A może on ma coś do ukrycia? Kto to może wiedzieć?
-Al... Czy u ciebie jest horkruks? - spytałam przerywając jego potok słów. Jego twarz zrobiła się czerwona... O ile to możliwe u ducha. - Wiedziałam, wiedziałam, wiedziałam, że coś ukrywasz. - zaśmiałam się i ruszyłam szukać jego celi. W sumie próbowałam, bo dostałam metalowym stolikiem w tył głowy. Z ust pociekła mi krew, a ciało przestało stykać informacje z mózgiem.
-Nie powinnaś tego mówić. - warknął jakiś gruby głos. Ujrzałam przed sobą dementora, który powoli i boleśnie wysysał mi duszę. Jego paszcza o dziwo dotykała moich ust. Przypomniały mi się wszystkie złe rzeczy... Zmyślone złe rzeczy.
Regulus idzie po trapie ku morzu pełnemu Inferiusów. Poczwary wyciągają ku niemu dłonie, a po jego policzkach spływają łzy.
Ciemność.
Romulus powoli odgryza sobie kolejne kawałki ciała. Palce zostają wyplute, a rękę zaczyna urywać. Nogi są pokiereszowane, a po jego policzkach spływają łzy.
Ciemność.
Bachus przygotowuje stryczek. Szybko wchodzi na krzesło i zakłada pętlę na głowę. Jego dłonie dociskają sznur, a po jego policzkach spływają łzy.
Ciemność.
Syriusz szuka czegoś po szafkach. Wreszcie znajduje pudełko tabletek po terminie. Zaczyna je łykać jedna po drugiej. Idzie mu to szybko, a po jego policzkach spływają łzy.
Ciemność.
Rudolf łapie za jakieś kabelki i dotyka ich z namiętnością godną gwałciciela i jego ofiary. Z czcią wkłada je sobie do ust. Zaczyna się trząść rażony prądem, a po jego policzkach spływają łzy.
Ciemność.
Fred dotyka w ciszy kanistra z benzyną. W jego dłoni widnieje zapalniczka. Powoli zaczyna oblewać nogi wodnistą cieczą. Dotyka płomieniem nóg, a po jego policzkach spływają łzy.
Ciemność.
Rose stoi na krawędzi parapetu. Ludzie z dołu krzyczą, by nie skakała. Nie ma po co. Ta jednak rzuca się w przepaść, a po jej policzkach spływają łzy.
Ciemność.
Scott siedzi z bronią przy skroni przy lustrze. Patrzy w oczy lustrzanego odbicia. Naciska spust, a po jego policzkach spływają łzy.
Ciemność.
Tatia dzierży w dłoni sztylet, a w oczach widać szaleństwo. Jej dłoń unosi się do gardła powoli i dotyka szyi. Sztylet przebija skórę, a po jej policzkach spływają łzy.
Ciemność.
Spadałam w otchłań jakichś wspomnień. Nierealnych wspomnień. Miałam dość wszystkiego. Nie miałam się czego złapać. Wreszcie upadłam z głuchym chrzęstem na ziemię. Z klatki piersiowej zaczęła wypływać krew. Przecięło mi obojczyk.
-Bo nie ma w tobie nic i nic nie jesteś warta, a czerwień twojej krwi to tylko jakiś żart i zapominać chcesz tak często jak tylko się da, że nie ma w tobie nic i nic nie jesteś warta. - usłyszałam słowa płynące z jakiegoś ciemnego kąta. Zacisnęłam powieki, znowu ktoś mną potrząsał. Nie wiedziałam o co chodzi. W sumie nawet nie chciałam wiedzieć. Miałam po prostu dość.
-Przepraszam, co panienka tu robi? - spytał jakiś strażnik wisząc mi nad głową. Spojrzałam na niego. Jego krótkie dredy związane były w tyłu głowy, a ciemna karnacja dodawała tylko uroku. Wyglądał na jakieś 30 lat.
-J-Ja... Już wstaję. - wybełkotałam pewnie i podniosłam się gwałtownie z brudnej ziemi. W głowie mi zatrzeszczało.
-Skąd jesteś? Jak się tu znalazłaś? W jakim celu tu przybyłaś? - pytał szybko i dobitnie strażnik. Spojrzałam mu w oczy tępo.
-Szukam horkruksa dla beznosego idioty. - powiedziałam wolno akcentując każdą głoskę. Strażnik spojrzał na mnie jak na kretynkę i po prostu pokiwał głową.
-Oczywiście. Beznosy idiota. - powtarzał moje słowa niepewnie.
-Ale ja nie jestem chora psychicznie. - jęknęłam i ruszyłam w tylko sobie znanym kierunku. Ten zaczął za mną biec.
-Cho-Chodziło ci o Voldemorta, prawda? - powiedział niepewnie dobiegając do mnie. Przystanęłam na środku śmietniska i pokiwałam tępo głową. - Wiem, gdzie jest horkruks. - odparł mężczyzna, a ja ponownie pokiwałam głową. Potrzebowałam chwili, by zrozumieć o czym on mówi.
-J-Jak to wiesz ? - spytałam z głupa, a ten zaśmiał się wesoło i ruszył przed siebie pogwizdując coś pod nosem.
-Normalnie. Jestem tu strażnikiem od dawien dawna i wiem o Alcatraz prawie wszystko. - odparł spokojnie i wlazł do więzienia z uśmiechem. Skierował się kilka razy na lewo truchtając po szarej posadzce.
-Gdzie idziemy? - spytałam spokojnie. Szłam za mężczyzną dalej, gdyż nadal nie uzyskałam odpowiedzi. - Panie, do jasnej cholery, gdzie my idziemy? - wdarłam się na niego, a ten przystanął i wepchnął mnie do jakiejś celi. Przytuliłam plecami podłogę i pobliski nóż. Przebił mi ramię.
-Tak jest tu jakaś psychopatka, która twierdzi, że szuka horkruksa dla beznosego debila. - bełkotał mężczyzna do jakiejś puszki z przyciskami lub guzikami. Wyjęłam nóż z ramienia i zaczęłam niezdarnie tamować ranę kołdrą. Nie wyglądało to najlepiej, ale co ja mogę o tym wiedzieć. Co może czarodziej zrobić z różdżką i to jeszcze przy mugolu? Niewiele. Jakbym zaczęła rzucać czary to znowu bym się do Ministerstwa musiała teleportować. I po co kolejna sprawa? Po co znowu przez to przechodzić? Po co Rudolf ma się znowu denerwować. Po co Bachus miałby być zawiedziony. Po co Syriusz miałby być wkurwiony.
-Proszę pana? - spytałam cicho, a ten spojrzał na mnie przestraszony. -Mógłby mi pan pomóc? - dodałam jeszcze ciszej, a mężczyzna podbiegł do mnie. Zamknęłam oczy.
-Potłuczone butelki pod dziecięcymi stopami. Ciała rozrzucone w ślepym zaułku, ale ja nie dam posłuchu nawoływaniom do walki, które przypierają mnie plecami do muru. - wybełkotał jakiś głos. Słyszałam już to gdzieś. Gdzie? Nie wiem, ale wiem, że z tamtym głosem kojarzą mi się urwane głowy, zjedzone kończyny, zakrwawione stopy, wyrwane serca, pocięte usta, wydłubane oczy... Tak wiele mi się z tym kojarzy. Tak, jestem obrzydliwa. Tak, mój umysł znowu jest obrzydliwy. Nie, to nie moja wina.
_________________________________________________________
Znowu pisałam przy Sunday, Bloody Sunday :) Wybaczcie xD Poza tym dziękuję za wszystkie miłe słowa, ale na moim prywatnym (i w sumie jednym) asku pojawiło się boskie pytanie, a raczej stwierdzenie :
Jesus kurwa jestes obrzudliwa. Genialny tekst, ale jak ktoś uważa podobnie to proszę po prostu pisać. Niewiele to zmieni, ale chociaż chcę wiedzieć :)
Pozdrawiam i dziękuję za wszystko :)
Subskrybuj:
Posty (Atom)