Obrzydliwy umysł. Jak to ładnie brzmi.Cholera, znowu mam ochotę zabłądzić, zabłądzić w jakimś labiryncie. Nie zostać nigdy odnalezioną, a przynajmniej nie za życia. Jakież fajne byłoby uczucie, że ktoś cie znalazł na przechadzce ze swoim ukochanym. Nastraszyłabym ich nie na żarty. To miłe, obrzydliwe, ale miłe. Ale co obrzydliwego może być w pokazywaniu zwłok ludziom? Obrzydlistwem jest gwałt. Gwałt zawsze mnie przerażał. Nie rozumiałam nigdy czemu Śmierciożercy tak często gwałcą swoje ofiary. To straszne.
-Dlaczego? - spytałam cicho i przed oczami ukazał mi się strażnik. Uśmiechnęłam się do niego lekko.
-Nic ci nie jest? - jęknął ściskając mocno moje ramię, gdzie ostatnio jeszcze widniał nóż.
-Już nic. - odparłam i wstałam z ziemi. Zaczęłam się kołysać na wszystkie strony, ale kuśtykałam do kolejnej celi. Przytuliłam lekko kraty i zaczęłam szukać dalej. Nie miał mi kto pomóc. Capone uciekł. Nie wiem kim jest Mae. Krew spływa po moim boku. Strażnik uznaje mnie za psychopatkę. Dawno nie miałam żadnego picia w ustach. Wytachałam jakiś stary kubek spod łóżka więźnia. I wtedy zobaczyłam coś czego nigdy nie chciałam. Pod spodem był owy więzień z butelką wódki w ręku. A przynajmniej to co z więźnia zostało. Krzyknęłam głośno i pierdolnęłam głową o metalowe łóżko.
-Witaj skarbie. - usłyszałam z tyłu głowy. W głowie pojawił mi się obraz Alastora i jego wielkie, niebieskie oczy.
-Cześć. - powiedziałam z niemałą ulgą, że to on. Przynajmniej mnie nie skrzywdzi.
~Dawno nie zaglądałam do przyziemnego i nie wymyślonego przez urojony umysł chorej dziewczynki świata. *perspektywa Freda*~
Ruszyłem korytarzami Hogwartu najszybciej jak potrafiłem. Miałem dość znikania Carmen. Ona jest chora psychicznie. Nie powinna znikać, prawda? Czemu od razu tego nie zauważyłem? Muszę porozmawiać z Georgem. Wbiegłem do pokoju wspólnego Gryffonów i ujrzałem starszą kopię rozwaloną na kanapie.
-Cześć Fred. - powiedział Lee łapiąc mnie za ramię i szczerząc się niemiłosiernie.
-Nie teraz Lee. Muszę... - mruknąłem i umilkłem. Jego usta wpiły się mocno w moje. Byłem zbyt przerażony, żeby zareagować. Jego delikatny język przebił się przez barierę moich warg i zatrzymał na moich zaciśniętych zębach. Zacząłem krzyczeć, a przestraszony Lee odsuwa się gwałtownie ode mnie. - Co ty do wielkiego chuja pana robisz? - wrzasnąłem najcieńszym głosem na jaki mi się udało zdobyć. W przypływie chwili trzasnąłem Jordana w twarz. Mocno... Za mocno. Zatoczył się do tyłu i przytulił plecami podłogę, a głową kant kominka. Krew rozwaliła się po kawałku pokoju wspólnego.
-Coś ty zrobił? - krzyknęła Bell, która właśnie weszła.
-O-On... On mnie... Po-Pocałował. - jęknąłem niepewnie i aż usiadłem na podłodze.
-Co ty kurwa pierdolisz. Fred, naćpałeś się znowu czegoś? To ta Black cię zmieniła na gorsze. - warknęła Katie i ruszyła z obolałym Lee do Skrzydła. George usiadł obok mnie i dotknął lekko mojego ramienia.
-To było straszne. - szepnąłem dotykając swoich ust. Swoich zbeszczeszczonych przez przyjaciela ust.
-Strasznie to się na was patrzyło. - mruknął smętnie George. Spojrzałem na niego. Był smutny, a oczy miał podkrążone. Coś było nie tak.
-Co się stało? - spytałem zdziwiony patrząc na niego zdziwiony.
-Rose... Ona... Nie wiem gdzie jest. - wyznał cicho, a po jego policzkach poleciały łzy. Utorowały sobie drogę aż do jego brody z widocznym kilkudniowym zarostem.
-A szukałeś w Miodowym Królestwie? - spytałem starając się go rozbawić. Ten spojrzał na mnie wzrokiem jakby chciał mnie zabić. - Ejj, ale to nie Rose ma problemy z psychiką tylko Carmen. - stwierdziłem, a ten tylko pokiwał głową.
-Wybacz, nie wiem co się z nią dzieje. Martwię się o nią. Ostatnio się pokłóciliśmy. - stwierdził patrząc na palce. Zaczął ścierać z nich skórę palcem. Spojrzałem na niego zdziwiony.
-Dawno się nie kłóciliście, o co poszło? - spytałem spokojnie.
-Zapomniałem o miesięcznicy. Ona się nasrała z prezentem, a ja jej nic nie kupiłem. - stwierdził smętnie. Walnąłem się lekko w twarz.
-Przez taką bzdurę? - jęknąłem z głupa. Ten spuścił głowę w dół, a ja wstałem. - Idziemy jej poszukać. - dodałem pewnie. Ten również wstał.
-Jesteś świetnym bratem. - powiedział spokojnie George pociągając nosem. Uśmiechnąłem się.
-Podobno też świetnie całuję, ale to nie tobie to oceniać. - zaśmiałem się jak idiota i ruszyłem do Krukonów. Kołatka wybełkotała pytanie, a ja, inteligent, odpowiedziałem dobrze i wlazłem do środka. Truchtałem za Georgem, który rozglądał się wokół. Ja ujrzałem tylko Michaela Cornera, którego nie darzyłem zbyt wielkim uczuciem przyjaźni. George wyglądał strasznie. Wszedł do pokoju Rose i zamarł w bezruchu.
-N-Nie ma jej. - wybełkotał cicho.
-Co? - spytałem zdziwiony i również spojrzałem przez drzwi. - Ale jak to? - dodałem zaskoczony. Nic nie kleiło się kupy.
~Dobrze, tamto tak od dupy strony napisane, ale w sumie czemu nie. Więc wróćmy do Black. *perspektywa Carmen*~
-Ojcze. - szepnął jakiś głos w komnacie.
-Tak synu. - odpowiedział mu drugi. Mocniejszy i niższy.
-Chcę cię zabić. - słychać huk roznoszący się po całym pomieszczeniu wraz z delikatną wonią spalenizny. - Mamo... Chcę cię... Pieprzyć... - powiedział ponownie głos. Przed oczami pojawił mi się owy odgłos. Matka dostaje w twarz i musi uklęknąć. Ojciec już nie żyje. Padł postrzelony kulką w skronie. Syn rozpina rozporek. Na kroczu widać spore wybrzuszenie. Jego członek wystaje ze spodni. Matka jest zmuszona by wziąć go w usta... Obrzydliwe, straszne, niemiłe, paskudne, karalne...
-Nie. - ryknęłam na pół sali. Alastor dotknął mojej dłoni.
-Jestem obok, nie bój się. - powiedział mężczyzna, a ja tylko pokiwałam głową. Spojrzałam na niego. Jego długie włosy urosły, a niebieskie oczy żarzyły się bardziej niż kiedyś. Jego dłonie były smuklejsze.
-Dobrze. - szepnęłam cichutko. - Wyglądasz inaczej niż kiedyś. - dodałam ciszej.
-Ja umieram skarbie. Umieram jak ostatnia twoja nadzieja na normalne życie. Zawsze będziesz miała do czynienia z morderstwami i ze złem. Zacząłem umierać, gdy ty zaczęłaś mieć urojenia. - szepnął i dotknął mojego ramienia.
-Co to znaczy? - spytałam cicho patrząc mu w oczy. Moje lekko się zeszkliły.
-To znaczy tyle, że jesteś chora. Chory człowiek z chorym umysłem nie chce się przyznać do choroby. Wszyscy to widzą, tylko nie ty. Fred już o tym wie, ale nadal cię kocha. Powiedział o tym George'owi. Rose, która została porwana, też o tym wie. - dopowiedział z lekkim uśmiechem gładząc mnie po policzku.
-Rose porwana? - spytałam rejestrując wszystko chwilę po fakcie. - Jak to? - dodałam zdziwiona.
-Porwali ją byś szybciej wróciła z horkruksem. - mruknął spokojnie Alastor. Przytuliłam delikatnie kolana do klatki piersiowej. Znowu usłyszałam krzyk Rose. Znowu zobaczyłam ją wiszącą na ścianie przykutą kajdankami. Nic nie mogą jej zrobić. Nie pozwolę. Nie mogą jej dotknąć. Ich dotyk boli najbardziej. Piecze, parzy, krzywdzi i odziera z intymności.
-Ale ja nadal go nie mam. - jęknęłam przerażona. Zemdlałam patrząc w oczy Alastora. Obudził mnie cichy krzyk. Przeradzał się w głośniejszy.
-Carmen, do jasnej kurwy, co ty tu robisz? - usłyszałam ryk Scotta. Rozejrzałam się po dormitorium. Aktualnie obok mojego boku leżała wpół rozebrana Tatia. Była zaskoczona moim widokiem tak samo jak ja jej. Przytuliła mocno kołdrę.
-Jak ty się tu znalazłaś? - spytała zdziwiona, a ja tylko wzruszyłam ramionami.
-Nie mam bladego pojęcia. Szukałam horkruksa w Alcatraz. - wychrypiałam niepewnie. Spojrzałam na zdziwioną parę. - Ale wy nie próżnowaliście. - zaśmiałam się i stoczyłam się z łóżka Farro.
-Black, jak nie biję dziewczyn tak ode mnie dostaniesz. - stwierdził złowrogo Scott. Zaczęłam się śmiać, a z mojej kieszeni wypadł jakiś pakunek. Ujęłam go lekko i zaczęłam rozpakowywać.
-Co to? - usłyszałam zdziwienie Tatii.
-Cześć Carm. To ostatni komunikat. To jest horkruks. Kocham, Alastor. - przeczytałam karteczkę, a po moich policzkach spłynęły łzy. - Umarł. - dodałam ciszej.
_________________________________________________________
Więc jest rozdział. Nowy rok i tak dalej. Rozdział mało schizowy, ale jak już napisałam tak i dodałam. Z myślą o Klaudii i Wiktorii. Mam nadzieję, że obie się uśmiechną, gdy będą go czytać <3 Dla nich jest również dedyk. Więc mam nadzieję, że rozdział się spodobał, a scena pseudo gwałtu nie zniechęciła do następnego rozdziału (69 XD). Dzięki za wszystko i proszę o kilka komentarzy. Dziękuję wam <3
Hahah <3.
OdpowiedzUsuńPrzeczytałam jako pierwsza i pierwsza komentuję.
Nie zdajesz sobie sprawy jak bardzo nie chce mi się pisać owego komentarza.
Na początek dziękuję za dedykację, kto by się spodziewał, ale wiesz możesz przedłużyć bloga, bo fakt, że zostały jeszcze tylko 2 rozdziały jest dziwny. Ale cóż ja mogę poradzić, ostatecznie mogę zamknąć cię w izolatce tylko z laptopem xD. Te moje oryginalne pomysły, ale po prostu nie mogę uwierzyć, że już kończysz.
Co do rozdziału to ziałam się przez większość niego z jednej scenki. A mianowicie pocałunku Lee i Freda.
A i oczywiście reakcja George'a bezcenna.
Och zostałam porwana, ciekawe przez kogo xD.
No i... Carmen do psychiatryka z nią. Wiedziałam, że kiedyś do tego dojdzie.
Alastorze... nie...
Carmen na horkruksa.
A Tatia i Scott, tak...
Hahaha rozdział świetny, szczególnie czytany niedługo po dodaniu, kiedy próbowałaś mi niszczyć psychikę.
Kocham, pozdrawiam, czekam i weny ;).
Z ręką na sercu zajebisty rozdział :D Czytałam go trzy razy ale ok ;p
OdpowiedzUsuńBiedny Alastor ;-;
Rose porwana. Haha. No pozdro ;D
Fred i Lee <3 Zajebisty wątek.
Tatia i Scott. Omnomnomnom :33 więcej takich! ;D
Carmen ma w końcu horkruksa. I dobrz. Albo... Nie, nie dobrz, bo wszystko już się kończy Y.Y Dlaczego karasz mą rozdartą duszyczkę!?
Weny i pisz szybciej :))
~T